Marta Brzezińska: Oprócz drugiej rocznicy katastrofy smoleńskiej obchodzimy dziś kolejną rocznicę śmierci Jacka Kaczmarskiego? Kim on dla Pana był?

 

Przemysław Gintrowski: Gdyby nie Jacek Kaczmarski nigdy w życiu nie zrobiłbym tego wszystkiego, co zrobiłem. On bardzo gonił mnie do pracy. Miał taką niesamowitą naturę, że jak coś napisał, to chciał, żeby od razu wszyscy to usłyszeli. W momencie stawiania kropki przy tekście (śmiech). Dyscyplinował mnie do pracy. Z drugiej strony – im dłużej go nie ma, tym bardziej dotkliwie to odczuwam. Wracam często do tekstów jego piosenek, czytam je. To smutne, że już go z nami nie ma.

 

Jakim był człowiekiem? Trudno się z nim pracowało?

 

To różnie było (śmiech). Jak zaczynaliśmy współpracę to bywało różnie – my się w ogóle bardzo różniliśmy. Trochę też różniły nas poglądy polityczne i tutaj czasami dochodziło do pewnych spięć pomiędzy nami, ale po takim najgorętszym okresie, kiedy graliśmy po dziesięć koncertów tygodniowo w '80 i '81 roku nasza współpraca się docierała. Po dziesięciu latach spotkało dwóch starszych, poważnych panów, którzy mają jasno wyznaczone cele i poważnie przystępują do ich realizacji.

 

Czy ma Pan może takie osobiste wspomnienie związane z Jackiem? Taka pierwsza historia, która przychodzi na myśl, kiedy ktoś Pana o niego pyta?

 

Szczerze mówiąc, nie mam takiej jednej historii. Musiałbym się nad tym mocno zastanowić, żeby taką opowieść znaleźć w pamięci... (chwila ciszy). Chyba jednak nie mam takiej historii, która byłaby do opowiedzenia wszystkim publicznie (śmiech).

 

Rozmawiała Marta Brzezińska