Kilka dni temu zmarł Michał Issajewicz „Miś”,  uczestnik akcji Kutchera, wczoraj była rocznica likwidacji niemieckiego konfidenta Igo Syma.  Słynne akcje polskiego podziemia przeplatają się ze smutkiem po odchodzących żołnierzach. Ma pani poczucie, że te wydarzenia ocaleją w pamięci? Wasze pokolenie o to zadbało?


- Niech pan spojrzy na zagadnienia historii, nie tylko Polski i Europy.Wiele stron ważnych zniknęło. To nie jest zależne od żyjących. Czy wszystko zrobiliśmy, aby ocalić tę pamięć? Nie wiem. Pamiętam, że przez długi czas nie można było nic zrobić, aby uczcić pamięć moich kolegów z Akcji na Kutcherę, którzy w niej zginęli, ani też mówić, że właśnie tak działała AK. Potem był film, który nie do końca rzetelnie wszystko pokazał, ale tak z filmami bywa. Może nie można było tego wszystkiego jeszcze powiedzieć. Myślę, że zrobiliśmy jednak dużo. Część starszego społeczeństwa orientuje się, co robiło podziemie w czasie wojny, wie, jakie były to akcje. Część młodsza coś tam może pamięta ze szkoły, ale chyba specjalnie nie rozwija tej pamięci. Jeśli ktoś się interesuje historią, to  będzie szukał, a jeśli kogoś to  nie pasjonuje, to jest mu to obojętne. Tak to jest.

 

Czy pani koledzy, już z tego najstarszego pokolenia, odchodzą ze świadomością, że pałeczka tej sztafety została przekazana? Mają ten spokój, że młodsze pokolenie rozumie?


- Na szczęście w ten sposób nie rozmawiam z kolegami. W moim otoczeniu są tacy, którzy brali udział w bardzo wielu akcjach i nie zawsze o tym chcą mówić, nie zawsze też potrafią. Ukazało się wiele publikacji na temat czasu okupacji. Wiele jest prawdziwych, wiele pisanych bardziej z fantazją, ale dużo tej wiedzy jednak przeniknęło. Czy zrobiono dużo, czy młodzi to zrozumieli? Są różne odpowiedzi. Jednym to wystarczy, inni nie będą zadowoleni, że wiele można dodać. Tak jest w każdej społeczności – nie tylko polskiej. Młode społeczeństwo na szczęście nie przeżywało tego, co my. Może dlatego nie rozumie, dlaczego my byliśmy tak patriotycznie nastawieni. To był sposób bycia. Jak się patrzy na to głębiej, to widać sens. Jeśli ktoś traktuje to powierzchownie, to nie zrozumie tego.

 

Dziś w programie szkolnym wojenna i powojenna historia Polski jest mało obecna. Nie kładzie się na nią nacisku. Kto nie przekaże jej dzieciom w domu, niech się nie łudzi, że dziecko dobrze pozna  ją w szkole.


- Ma pan rację. Nie chcę rozstrzygać, gdzie jest tu wina. Jako wieloletni nauczyciel mogę powiedzieć, że wszystko zależy od programu nauczania. Nauczyciel musi spełniać wymagania programowe. Kto je opracowuje? Nie tylko samo ministerstwo. Niech pan sobie odpowie na to pytanie. Nasi młodzi następcy nie zawsze czują, że patriotyzm to postępowanie codzienne: i rodziców, i  nauczyciela, i grupy społecznej. Tego się trzeba uczyć nie tylko na lekcji historii. Czy współdziałania uczą w szkole? Uczył tego taki pan „Kamyk” Aleksander Kamiński. Wydał kilka książek o życiu młodych w społeczności. To jest temat niesłychanie ważny, bo mamy takie przykłady antyspołecznego działania, że włos dęba staje. Nasuwa się pytanie: czy młodzież jest gorsza niż 20 lat temu? Nie jest. Gorsze jest oddziaływanie na nią. Tu zwracam się do dorosłych, do ministerstwa edukacji, do tych, którzy są odpowiedzialni za kształtowanie młodych. Zgodzi  się pan ze mną?

 

Oczywiście. Gdzie widzi pani zasadniczą różnicę między wami a dzisiejszymi nastolatkami?


- Chodzi o stosunek do społeczności, do kraju, do otoczenia. Wychowanie w domu odnosi się do tej postawy. Wychowanie w szkole, w różnych organizacjach. Dziś prawie nie ma harcerstwa. Trzeba kształtować postawy, może przez organizacje sportowe. Ludzie dorośli bardzo oddziałują na młodzież. Oni też sprawiają trudności.

 

Rozmawiał Jarosław Wróblewski