Na dworcowym peronie setki ludzi, przewijają się narodowe emblematy. Nadjeżdża pociąg specjalny z naklejonymi kartkami z logo wyjazdu: uściśniętymi dłońmi w barwach polsko - węgierskich, zjednoczonych w kształcie serca. Pociąg wyruszył o 13.45 (Zob: Ruszył pociąg na Węgry!), aby dojechać do Budapesztu na 6.50. W przedziałach długie Polaków rozmowy o sytuacji w kraju, w mediach i poczuciu, że ten pociąg to historyczne wydarzenie między dwoma krajami. Słychać śpiewy, rozmowy, ktoś odmawia brewiarz. W jednym przedziale kibice Legii i Polonii. Rozmowy o polskiej prawicy i jej liderach, jak sobie radzić z dziećmi, telefony do żon.


W zatłoczonym Warsie wydrukowano nawet specjalne polsko-węgierskie menu, oczywiście z tokajem. W większych miastach wsiadają kolejni uczestnicy „Wielkiego wyjazdu na Węgry”, najwięcej w Krakowie. Na stacji w Nowym Sączu zostajemy obdarowani przez siostry zakonne kartonami bezów. W pociągu pojawiają się komunikaty, aby już na miejscu zachowywać się tak, jak przystało na Polaków. Razem z Anią i Arturem z zaprzyjaźnionej krakowskiej TV NET, kręcimy wywiady na portal Frondy z Ewą Stankiewicz i Tomaszem Sakiewiczem.

 

Widok wschodu słońca

i nizinnych krajobrazów za oknem pociągu. Budzimy się, jest ładny dzień. Prostowanie kości, toaleta, kawa i docieramy na dworzec Nyugati w Budapeszcie.

/

Wysiadamy (Zob: Dojechaliśmy!) i pojawia się trójka młodych Węgrów dających nam na peronie jakieś ulotki. Dziękuję i wciskam ją do kieszeni. Niestety, okazuje się, że jest to tekst przeciwników Victora Orbana, który mówi po polsku: „Oszukano cię. Duch Victora Orbana to nie ten duch, który nas wiąże. Polityka Orbana to polityka napiętnowania, wydziedziczenia i ucisku.” Przecieram oczy i czytam dalej: „Też byś się nie cieszył, gdyby odebrano ci emeryturę, gdyby media , sądownictwo i administracja państwowa były uzależnione od jednej partii”. Czytam i myślę, że ktoś tu trafnie opisał chyba politykę naszego rządu. (!) Tak czy inaczej, w ulotce jest delikatna sugestia, aby udać się w Budapeszcie nie na manifestację, lecz spacer po mieście. Tekst podpisała Młodzieżowa sekcja Węgierskiej Partii Socjalistycznej i Socjetas – Lewicowy Ruch Młodzieżowy. Cóż, dziwne to powitanie, mało gościnne, ale może nie warto rozpisywać się nad tym lewicowym sposobem zdyskredytowania polsko-węgierskiej solidarności, bo kilkanaście metrów dalej witają już nas rozpromienieni Węgrzy. Część rozjeżdża się do hotelów, inni do prywatnych kwater. My jedziemy kilka stacji na peryferie miasta do Dunakeszi – Gyartelep. Mijamy posprejowane domy, brudne przedmieścia, przypomina się PRL. Widać biedę, rdzę i szarość. Docieramy na miejsce, gdzie gości nas pani Teresa, hungarystka. Jemy śniadanie, rozmawiamy o Orbanie, jego zwolennikach i przeciwnikach oraz sytuacji w Polce i na Węgrzech. Wracamy do Budapesztu na wielką manifestację z okazji Dnia Niepodległości.


Budapeszt piękny. Idziemy z flagami na ramieniu, a ludzie nam dziękują. Starsza pani z wnuczkiem kupuje nam nawet duże ciastko z lukrem. Spotykamy starszego księdza z Limanowej, który zapraszał do siebie Frondę. Jest ciepło. Świąteczny nastrój. Dużo osób, rodziców z dziećmi ma przyczepione rozety w kolorze węgierskiej flagi. Mali chłopcy biegają w papierowych wojskowych czapkach, starsi w swoich narodowych strojach. Jeden z naszych rozmówców opowiada, że chodzi w paulińskiej Pielgrzymce Warszawskiej w grupie złotej. Niestety, język węgierski jest tak niezrozumiały, że trudno nawet wychwycić jakieś pojedyncze słowa. Do komunikacji służy więc angielski, czasem rosyjski. Rozdawane jest 64-stronicowe kolorowe pismo „Magyar Demokrata”. Na okładce tekst w języku polskim: „Dzisiaj ponownie jesteśmy razem, ponieważ nie tylko zapach wiosny unosi się nad budapeszteńskimi ulicami i placami, ale również grożące niebezpieczeństwo dla odradzającej się chrześcijańskiej Europy”.

 

Formuje się pochód

na Górze Zamkowej (Zob: Fotoreportaż cz.1). Dużo transparentów klubów „Gazety Polskiej”, a także PiS. Jest nawet dwóch panów w czerwonych płaszczach od ks. Natanka. Polaków jest kilka tysięcy. Idą zwarci w pochodzie, ale też i dołączają się po drodze inne grupy. Cóż, rozpiera nas duma, gdy widzimy wzruszenie Węgrów i niemilknące oklaski oraz powtarzające się polskie słowo „dziękuję”, czyli węgierskie „kesenem”, które piszę sobie na dłoni jak szkolną ściągę. Przez Polaków rozdawane są wlepki z logo wyjazdu na Węgry. W tym marszu przychodzi świadomość jakiegoś niesamowitego połączenia dwóch narodów. Po obu stronach łzy i wdzięczność. Węgierskie plansze z podziękowaniami dla Braci Polaków. Kelnerzy i sklepikarze wychodzą przed drzwi swoich restauracji i sklepów i machają z sympatią. Ludzie z wyższych pięter kamienic też biją brawo. I tak jest przez kolejne kilometry. Zapiera dech. Rytmicznie wybijają rytm dobosze. Mały chłopiec idzie przed nimi wyprostowany z rozpostartą węgierską flagą. Jest w tym coś niewinnego i dumnego. Mam wrażenie, że na moich oczach rodzi się historia. Przypomina mi się Romek Strzałkowski, chłopiec-bohater z wydarzeń w Poznaniu’56. Szybko robię zdjęcie, choć to trudne, bo muszę co chwila wycierać oczy. Śpiewane są węgierskie pieśni. Po przejściu 4 km dochodzimy na główny plac Kossutha.

/

 

Mnóstwo ludzi. Głowa przy głowie

i znów wspaniała atmosfera (Zob: Fotoreportaż cz.2). Czytam słowo „kesenem” napisane na dłoni i mówię je do starszej pani. Ona się śmieje i prosi, abym jej napisał na ręce polskie ”dziękuję”. Potem chce, aby dopisać jeszcze słowo „bardzo”. I bardzo mi dziękuje. Jesteśmy razem mimo językowej bariery, sobie potrzebni, obecni na jednej fali przekazu i zrozumienia, po co tu przyszliśmy. Węgrzy śpiewają hymn. Ludzie zdejmują czapki. Po raz kolejny słyszę, jak ładny jest ton węgierskiego śpiewu. Zaczyna przemawiać węgierski eurodeputowany. Zapamiętałem tylko, że często nawiązywał do kolorów narodowej flagi: czerwonego, białego i zielonego, symbolizujących siłę, wiarę i nadzieję. Mówi ostro, a jego słowa często przerywane są brawami. Po nim występuje zespół, który tańczy narodowy taniec. Dynamiczny, wpadający w ucho i wplatający w święto ważny tutaj element kultury.


– Viktor! Viktor! – zaczyna się skandowanie, gdy na mównicę wchodzi Viktor Orban (Zob: Orban do Polaków), słynny już i rozpoznawalny węgierski premier. Zaczyna z grubej rury, że „ten dzień jest dniem bojowników o wolność. Ten plac jest placem walczących o wolność. I dlatego dziś właśnie tu się zebraliśmy, ponieważ my, Węgrzy, jesteśmy narodem walk o wolność.” Stoimy w grupce Polaków, wśród Węgrów i widzimy, w jakim skupieniu i napięciu słuchają słów Orbana (Zob: Przemówienie Orbana). On mówi prosto prawdę, tłumacząc aktualną sytuacją. „Tak, my, którzy tu stoimy i Węgrzy rozsiani po świecie, jesteśmy politycznymi i duchowymi spadkobiercami roku 1848. Polityczny i duchowy program tamtego roku brzmiał następująco: nie będziemy kolonią! Program i pragnienie Węgrów w roku 2012 brzmi: nie będziemy kolonią!”


Polacy razem w Węgrami biją głośno brawo (Zob: Relacja TV). Patrzymy na siebie ze zrozumieniem. W tym spotkaniu jest coś więcej niż solidarność, może właśnie to braterstwo bratanków, że rozumiemy się bez słów, że wiemy, co to jest komunizm i jego rozstrzelana wolność na ulicach naszych miast, emigracja i opresja unijnych urzędników, jaką Polska przeżywała w latach 2005-2007. Jako narody o podobnej historii jesteśmy sobie dziś i teraz również potrzebni. Może to 100 tys. polskich żołnierzy przyjętych na Węgrzech w 1939 r., może te 3 tys. litrów krwi z Polski przetransportowanej na Węgry w dramatycznym 1956 r. powoduje, że myślimy o sobie inaczej, traktujemy się z szacunkiem. Nie chcę pisać o tym banalnie, jednak doświadczyłem wtedy, że Węgrzy traktują Polaków w sposób szczególny.


Orban mówi w przemówieniu: „Często wydaje się, że Węgrzy w swych walkach o wolność pozostają sami. My jednak wiemy, że nie jesteśmy osamotnieni. Dziś też są polscy Bemowie, francuscy Richardzi Guyonowie, serbscy Jánosze Damjaniche, niemiecko-austriaccy Karolowie Leiningenowie. Stają przy nas czescy, łotewscy, słoweńscy i rumuńscy przyjaciele. Nie tylko występują w naszej obronie, ale też są tu teraz z nami, przybyli, by razem z nami świętować litewscy i polscy przyjaciele. Chwała Litwie! Niech Bóg błogosławi Polskę! (dosłownie: niech darzy życiem). Za wolność naszą i waszą! – mówi po polsku i po węgiersku. - To było zawołanie Polskiego Legionu, które i dziś uznajemy za aktualne. Z nami jest również wiele dziesiątków milionów w ciszy cierpliwej, ukrytej Europy, która żywi przywiązanie do narodowej suwerenności i wciąż wierzy w chrześcijańskie cnoty, które kiedyś wynosiły nasz kontynent na szczyty światowe, wierzy w męstwo, w uczciwość, w wierność i w miłosierdzie. Są, jest ich wielu, którzy pamiętają Powstanie 56 roku i uznają: Węgrzy, mieliście rację. Oni wiedzą, iż jesteśmy zdolni przeciwstawić się niesprawiedliwościom miażdżących potęg. Dlatego szanują nas ci, co nas szanują i dlatego też atakują ci, co atakują” – mówił węgierski premier (Zob: Przemówienie Orbana).

 

Po jego przemówieniu wielka owacja. Jedna z pań przypina mi rozetkę w narodowych barwach z herbem do kurtki. Ściskamy się. Chce mi się krzyczeć, klaskać i zastanawiam się, skąd pamiętam ten stan uniesienia, tej wspólnoty i jedności. Przecież tego już doświadczałem. Tak, to przecież tak bardzo przypomina ten klimat spotkań z Janem Pawłem II! Boże, jaki jesteś dobry, że dajesz mi tego tutaj doświadczyć – modlę się cicho. – Tak, tej niezwykłej jedności z ludźmi, która zostaje w sercu. Węgrzy śpiewają piosenkę, znają słowa starzy i młodzi, choć to utwór z ostrymi gitarowymi riffami. Tłumaczka mówi nam, że pochodzi on z węgierskiej rock-opery. Czyli można w tak ciekawy i atrakcyjny sposób łączyć polityczne przemówienia z pop-kulturą. Jedna z Polek podsumowuje przemówienie Orbana: - Niech on tylko nie leci samolotem do Smoleńska.

 

Wracamy zmęczeni, ale szczęśliwi

– Pierwszy raz czułem się dumny, że jestem Polakiem – mówi jeden z kolegów. Przez plac Kossutha przechodzi spontanicznie polska manifestacja. Węgrzy się rozstępują, wiwatują. Nas ściska w gardle. Opuszczamy plac, choć w głębi duszy chcielibyśmy jeszcze tu długo trwać. Niech jeszcze nie pryska czar tego spotkania.

 

Nie idziemy na wspólny posiłek dla Polaków zorganizowany przez Węgrów, ale wracamy na naszą kwaterę. Jemy węgierską kolację. Nasza gospodyni opowiada o specyfice życia na Węgrzech, odradzającym się chrześcijaństwie. Kadar za komuny pozwolił tylko na funkcjonowanie czterech zgromadzeń zakonnych i otwarcie 8 szkół katolickich. Szkół, które były na najwyższym poziomie, jednak po nich nie można było zostać nauczycielem, aby nie mieć… złego wpływu na młodzież. Z tego powodu inteligencja katolicka to dziś bardziej absolwenci studiów politechnicznych, medycznych i prawniczych. Większość chrześcijan węgierskich to katolicy. Premier Orban, który jest kalwinem, ma żonę katoliczkę. Rozmawiamy przy winie do drugiej w nocy. Wrzucamy na frondowy portal filmy i fotoreportaże. Padamy z nóg. Jeszcze nigdy tak długo nie trwało pompowanie materaca.

/

Po śniadaniu i pożegnaniu naszych dobrodziejów

zwiedzamy Budapeszt. Idziemy do bazyliki świętego Stefana. Piękno, które tam widzimy, zapiera dech w piersiach. W bocznej kaplicy oglądamy relikwię prawicy św. Stefana, czyli krótko mówiąc jego prawą dłoń umieszczoną w szklanej szkatule. Idziemy w kierunku Góry Zamkowej. Spotykamy się Mátyásem zaprzyjaźnionym Węgrem z Budapesztu. Przynosi szampana od swojego ojca. Na pytanie, jak węgierskie media pokazały wczoraj Polaków, powiedział, że liberalna telewizja przeprowadziła wywiad z jednym z uczestników marszu na pl. Kossutha, który stwierdził, że przyjechał tu, aby wesprzeć Węgrów, ale też i poznać nocne życie Budapesztu. I właśnie te ostatnie słowa zostały wyeksponowane. Mátyás był nam wdzięczny za udział we wczorajszym święcie. Daliśmy mu pamiątkowy znaczek do przypięcia, wydany przez Narodowe Centrum Kultury, obrazujący Bitwę Warszawską. Powiedzieliśmy mu, że Węgrzy dostarczali nam wtedy amunicję i mieli wpływ na zwycięstwo nad bolszewikami w tej 18-tej w dziejach świata bitwie. Nie wiedział o tym.


O 19.45 wyruszyliśmy do Polski. Węgierscy bratankowie przyszli na dworzec nas pożegnać z beczką i gąsiorem wina, które rozlewali Polakom do kubków. Było wzajemne dziękowanie i wdzięczność. Zostawiłem starszej pani swoją biało-czerwoną flagę. Wróciliśmy do Polski, rozmawiając i pocieszając się bratnim tokajem.

 

Jarosław Wróblewski