„Sponsoring” Szumowskiej to po prostu film o niczym. A właściwie nie – film o poważnym problemie, za to bez żadnego przesłania i pozbawiony jakiejkolwiek wartości. Widać, reżyserkę znacznie przerósł temat studentek sprzedających swoje ciało za pieniądze, albo zwyczajnie, jeszcze nie dojrzała do pokazania tego tematu w mądry i przemyślany sposób. I z nieskrywaną radością muszę przyznać, że – choć to nieco inna kategoria ciężkości problemu – to „Galerianki” Kaśki Rosłaniec biją na głowę „Sponsoring”.

 

Film Szumowskiej po prostu dusi. Po ponad półtoragodzinnej projekcji, na sali kinowej duszna chmura, jaka wisi nad głową widza przez cały seans, po prostu wbija w fotel. Pomijam już momenty, które wywołują jedynie odruchy wymiotne. W komentarzach do „Sponsoringu” pojawiają się komentarze oburzonych, że Szumowska zrobiła soft porno. Soft porno? Dla mnie niektóre sceny z najnowszego obrazu autorki pamiętnych (aczkolwiek także kontrowersyjnych) „33 scen z życia” to po prosto najczystsze porno, i to momentami w wersji hard, z oddawaniem moczu na partnerkę, wspólną masturbacją i gwałtem butelką po szampanie. Ktoś mógłby powiedzieć, że to artystyczna wizja Szumowskiej, a ja zaś jestem pruderyjna i pąsowym rumieńcem oblewam się na widok kawałka nagiego ciała. Zgodziłabym się, gdyby nie fakt, że te sceny po prostu niczego do filmu nie wnoszą. Absolutnie niczego, poza poczuciem niesmaku, kiedy się już wychodzi z kina. I gwoli jasności, nie kontestuję całkowicie filmów z tzw. „momentami”, ale jeśli – po pierwsze – one rzeczywiście mają uzasadnioną rację bytu w danym obrazie, i – po drugie – jeśli nie są bezwstydnym pokazywaniem golizny dla samego szokowania. A niestety, tak chyba jest w „Sponsoringu”. Oczywiście, rozumiem, że trudno byłoby zrobić film o sprzedawaniu się za pieniądze bez scen seksu, ale wspomnianej wyżej Rosłaniec (i wielu innym) udało się to zrobić bez zbędnego epatowania pornografią. (Mówiąc już zupełnie najprościej, jeśli ktoś ma ochotę na porno, to siada przed komputerem w zaciszu swojego domu, a nie wydaje 20 zł na bilet do kina, i to jeszcze w towarzystwie wypełnionej po brzegi widzami sali. Taka rada dla pani Szumowskiej, która ponoć już pracuje nad kolejnym dziełem, zatytułowanym „Nowhere”, który ma opowiadać o polskim księdzu).

 

Szumowska opiera cały film na prostej (a nawet banalnej) historii dziennikarki magazynu „Elle”, która pisze artykuł o studentkach robiących „to” za pieniądze. Poszukując inspiracji do tekstu, kobieta poznaje dwie młode dziewczyny, Polkę i Francuzkę, które zdradzają jej tajniki swojej „pracy”. Historia o tyle banalna, co całkowicie nieprzemyślana – jak słusznie zauważyła Małgorzata Piwowar w recenzji dla „Rz” - autorka scenariusza i zarazem reżyserka ma marne pojęcie o pracy w redakcji. - Napisanie reportażu na osiem tysięcy znaków (takie jest zamówienie redakcji) nie zajmuje doświadczonej dziennikarce tak wiele czasu jak w filmie – to brak kompetencji zawodowych – ocenia Piwowar.

 

Juliette Binoche w roli głównej jest tak irytująca, że po prostu trudno znieść ją na ekranie. Rozmemłana, snująca się po domu w wyciągniętym szlafroku i rozczochranych, tłustych włosach, zaglądająca często do butelki nerwowo wypalająca papierosa na balkonie, w dodatku kompletnie nie potrafiąca poradzić sobie ze swoim dorastającym synem zwyczajnie denerwuje. Kiedy, przygotowując potrawy na kolację dla szefa męża po raz kolejny się kaleczy, oparza albo po raz nie wiem, który nie może domknąć drzwi od lodówki, po prostu chce się ją zdzielić po głowie.

 

Ale kreacja Binoche budzi też współczucie. Kobieta, w trakcie pisania swojego artykułu, być może po raz pierwszy w życiu dopuszcza do swojej świadomości, tłamszoną przez lata prawdę, że najzwyczajniej w świecie jest nieszczęśliwa, niespełniona. Mąż, którego wciąż nie ma w domu, problemy wychowawcze z dorastającym synem przerzuca właściwie całkowicie na nią, chyba w ogóle mało troszczy się o potrzeby swojej żony, która sama zaczyna zaspokajać swoje pragnienia. Po wstrząsającej scenie, kiedy bohaterka masturbuje się na podłodze łazienki, a potem szlocha, zwyczajnie ma się ochotę ją przytulić.

 

Namiastkę ciepła, którego dziennikarka nie zaznaje od męża, znajduje w ramionach... bohaterek swojego artykułu. Kiedy przyjrzeć się bliżej życiu kobiety, jakoś mocno nie zaskakuje jej spontaniczne przytulanie się do uniwersytutek, których wcześniej wysłuchiwała.

 

A co o samych dziewczynach? Cóż, niewiele ponadto, że zdają się być naprawdę szczęśliwe w tym, co robią. Jedynym problemem, jaki widzi jedna z nich – Charlotte – jest kłamstwo. Bo przecież jakoś musi wytłumaczyć rodzicom, skąd ma pieniądze, a umawianie się z kilkunastoma mężczyznami wymaga też niezłej kombinatoryki. Alicja, studentka z Polski (swoją drogą, świetny obraz polskich studentek za granicą serwuje Szumowska) doskonale sobie z tym radzi – bez żenady wyznaje, że potrzeba jedynie dobrej organizacji. Przez myśl jej nie przejdzie, że robi coś niemoralnego. „Szkoda , że nie można tego wpisać w CV” - to jej jedyna troska.

 

Dziewczyny ze „Sponsoringu” Szumowskiej, to nie są dziewczyny z problematyczną przeszłością, z domów dziecka, córki alkoholików, przestępców etc. - Nie ma w „Sponsoringu” pojawiających się zazwyczaj w tego rodzaju historiach łzawych opowieści o trudnym dzieciństwie, toksycznej rodzinie, grzesznym ojcu alkoholiku itp. - pisze Zdzisław Pietrasik w „Polityce”, jakby ciesząc się, że Szumowska przedstawia uniwersytutki jako najnormalniejsze na świecie dziewczyny. Rzeczywiście, przesłanie filmu „Szumowskiej” jest nader proste – studentki świadczące erotyczne usługi za pieniądze to dziewczyny zaradne, doskonale wiedzące, co chcą w życiu osiągnąć i zdecydowane to zrobić bez względu na środki. To one same anonsują się w internecie, to one same wybierają mężczyzn, z którymi będą się kochać, to wreszcie one same dominują, choć paradoksalnie muszą robić to, czego wymagają od nich klienci. Czy się nie brzydzą? Nie czują się z tym nieszczęśliwe? Alicja z wstrząsającą szczerością przyznaję, że to lubi... A Charlotte, nawet zgwałcona butelką od szampana, nie zamierza zerwać ze swoją profesją, która w końcu jest intratnym interesem... .

 

- Szumowska zrobiła mocny, poruszający film, odsłaniający odważnie tajemnice męskiej i kobiecej seksualności – zachwala obraz Szumowskiej recenzent „Polityki”. Owszem, mocny, ale w sensie – mocno męczący. Nawet fizycznie. Poruszający? Raczej wstrząsający. Odsłaniający tajemnice? Nie czuję się wtajemniczona przez panią Szumowską w nic, o czego istnieniu wcześniej nie miałabym pojęcia. Napisałam na początku, że „Sponsoring” to film o niczym. Właściwie, muszę się poprawić. Obraz Szumowskiej to po prostu nachalny pean na cześć zarabiania tyłkiem na życie. W dodatku, to kolejne „dziełko”, które uderza w rodzinę – wniosek z filmu jest taki, że to uniwersytutki są spełnionymi, usatysfakcjonowanymi (także w łóżku), pięknymi, dowartościowanymi kobietami, a Anne (Binoche) – matka dwóch chłopców, żona jednego męża, łącząca prowadzenie domu z pracą, to stara, zmęczona życiem, sfrustrowana kobieta, która musi masturbować się w łazience... .


Marta Brzezińska