Radosław Sikorski w rozmowie z Tvp Info mówił: "Jestem wściekły na tych, którzy spowodowali, że słowa, które były przeznaczone tylko i wyłącznie dla Jacka Rostowskiego zostały wyniesione na zewnątrz i mogły powodować zgorszenie. Ale nie ja tego dokonałem, tylko podsłuchiwacze, przestępcy". Dlatego minister nie będzie przepraszał za swoje słowa. Dalej: " To nie był żaden interes publiczny. To był wyłącznie interes nakładu jednej z gazet - mówił Sikorski komentując nagrania ujawnione przez tygodnik "Wprost". I zapewnił, że rozmowa była służbowa. Jak na razie Sikorski w ogóle nie odniósł się do meritum.

Później Sikorski powoli kluczył, wyjaśniając m.in. "W MSZ wydajemy 12 milionów złotych rocznie na rozmowy przy posiłkach o polityce zagranicznej. Standard dyplomacji jest dosyć wysoki. Za granicą czasami płacimy znacznie więcej za tego typu posiłki.- Kelner nas trochę podszedł. Wino okazało się za drogie, dlatego za nie zapłaciłem". Czy to sen czy wyjaśnienie ministra rządu Polskiego?

Sikroski mocno podkreślał, że zarzuty, że rozmowa była prywatna są nieuzasadnione. - Nie można nam zarzucać, że z jednej strony rozmawialiśmy o sojuszach, o obsadzie stanowisk w Komisji Europejskiej, o obsadzie stanowiska ambasadora RP w Paryżu i jednocześnie mówić, że to była prywatna rozmowa. Z samego zapisu wynika, że rozmawialiśmy o sprawach służbowych - przekonywał Sikorski. - To była służbowa kolacja.

Słuchając jednego z najgorszych bohaterów afery podsłuchowej, miało się wrażenie, że albo my, Polacy jesteśmy idiotami, albo jest nim minister Sikorski. Innego wariantu brak!

mod/TVP Info