Rafał A. Ziemkiewicz jak zwykle celnie komentuje polityczną rzeczywistość w Polsce. Tym razem podsumowuje „mariaż” Aleksandra Kwaśniewskiego z Januszem Palikotem, punktując wady tego egzotycznego duetu.

Zdaniem publicysty „Do Rzeczy”, Palikotowi, choć miał partię, do powtórzenia sukcesu z wyborów parlamentarnych brakowało „namaszczenia na poważnego polityka”. Zaś Kwaśniewski, choć poważany, to po skłóceniu z SLD, brakowało mu właśnie partii, by powrócić z politycznego marginesu.

„Połączenie sił wydawało się oczywiste. Efekt – Kwaśniewski jako sojusznik Palikota stracił poważanie, a partia kameleona z Biłgoraja, sprowadzona poniżej progu wyborczego, zaczęła się kruszyć i najpewniej wkrótce się posypie” – podsumowuje Rafał Ziemkiewicz. Jego zdaniem, nawet gdyby ta dziwaczna koalicja przekroczyła prób wyborczy, to i  tak do Brukseli pojadą jedynie ludzie od Kwaśniewskiego, co zawdzięczają sprytnemu ułożeniu list.

Ziemkiewicz dostrzega w tym pewne pocieszenie. „Okazuje się, że jednak istnieje granica, której polityk przekraczać nie może. Że nie można udawać antysystemowego, jakby się przyszło na świat dopiero po opuszczeniu PO, a jednocześnie promować starych aparatczyków albo miotać gromy na Millera za więzienia CIA, mając na „jedynce” byłego szefa BBN, który ten deal dopinał. I że nie można sadzić się na poważnego, europejskiego polityka w sojuszu z wulgarnym klownem, znanym głównie z wymachiwania plastikowym sobowtórem i bezustannego zmieniania poglądów” – zauważa publicysta.

Na koniec felietonista „Do Rzeczy” stwierdza, iż największą przyjemność sprawia fakt, że jednak istnieje pewna granica obciachu i cynizmu, po której przekroczeniu „ciemny lud” nie kupuje spektaklu.

MaR/Do Rzeczy