Rafał Ziemkiewicz tłumaczy na stronie „Do Rzeczy”, dlaczego podjął współpracę z portalem Onet.pl, który przecież do tej pory ostro krytykował, nazywając nieraz medium dla lemingów.

„Kusiła możliwość pisania komentarzy na bieżąco, w dowolnej ilości i na dowolne tematy, zaproponowany sposób współpracy – własnoręczne publikowanie tekstów, na zasadzie podobnej do salonu24, oraz sposób wynagradzania, zależny tylko od licznika wejść” - wyjaśnia publicysta. Dodaje ponadto, że podjęcie współpracy z Onetem wymagało od niego rozwiązania umowy z Interią, w której do tej pory regularnie ukazywały się jego teksty.

W tym czasie Ziemkiewiczowi zdarzyło się, jak sam przyznaje, twitterowe „shit happened”, czyli (nie)słynny komentarz na temat wykorzystywania nietrzeźwych kobiet, który odbił się szerokim echem w rozmaitych mediach.

Dziś Ziemkiewicz nieco łagodzi wymowę tamtego wpisu. „Mój komentarz, z konieczności ścieśniony do 140 znaków, miał znaczyć tyle, że jeżeli czyn, którego dopuścił się hasający poza zakonem oblat był gwałtem, to takich „gwałcicieli” jest w Polsce co wieczór dziesiątki, jeśli nie setki tysięcy” - tłumaczy publicysta, wyjaśniając, że gdyby nie chodziło o sprawę zakonnika, to żadne media nie zajęłyby się nią.

Zamieszanie wokół wypowiedzi publicysty zbiegło się z czasem, kiedy ostatecznie dopinał umowę z Onetem. I nikomu z redakcji, jak zapewnia, ten fakt nie przeszkadzał. W poniedziałek publicysta otrzymał pytanie od pracownicy Onet.pl, jakiemu tematowi chce poświęcić najbliższy felieton. Napisał, że tekst będzie o „gwałtach” i oskarżeniach, jakie pojawiały się wobec niego w tygodnikach.

Wkrótce publicysta otrzymał wiadomość od szefowej projektu, że nie będzie już w nim brał udziału. „Pani Lech uraczyła mnie kwiecistym wykładem z którego wynikało, w skrócie, że gwałt jest rzeczą złą, a także informacją, iż „zmroziła ją” moja zapowiedź odpowiadania na Onecie na oszczerstwa pod moim adresem, więc zrywa ze mną dopiero co zawartą umowę” - czytamy na stronie „Do Rzeczy”.

Argumenty redakcji Onet.pl nie przemawiają jednak do Ziemkiewicza. „Nie wierzę, żeby duży portal zatrudniał jako szefową istotnego projektu egzaltowaną siksę, której np. nie przyszło do głowy, żeby skontaktować się ze mną, poinformować o swym „zmrożeniu” i zapytać, co właściwie zamierzam w środę opublikować – co albo by ukoiło jej lęki, albo pozwoliło wynegocjować jakąś cywilizowaną formę wycofania się ze współpracy. Nie wierzę też, by o moim twicie, którego – jak napisał felietonista „Rzeczpospolitej” – nie komentował jeszcze chyba tylko prymas Polski, dowiedziała się dopiero dziś” - pisze Ziemkiewicz. I na koniec dodaje, że jeszcze nigdy nie został tak wyrolowany.

MaR/Dorzeczy.pl