Najbliższym takim krajem są Węgry. Wprawdzie jeszcze w latach 90. nasi bracia z południa raczej nas lekceważyli, o tyle po kryzysie  jaki przeszli w ostatnich latach i po wzmocnieniu roli Polski w regionie patrzą na nas wyjątkowo przychylnie. Swoje zrobili wyjątkowo hojni polscy turyści, którzy oblegają latem węgierskie kąpieliska i miasteczka słynące z dobrego wina. W położonym 150 km na wschód od Budapesztu Egerze (miasto znane z wód termalnych, wina Egri Bikaver i bohaterskiej obrony tutejszego zamku przed Turkami w 1552 roku) w restauracjach można spotkać polskie flagi i napisy „Polak-Węgier dwa bratanki i do szabli i do szklanki”. Niektórzy węgierscy kelnerzy potrafią wypowiedzieć tę frazę po polsku! Gospodarze w hotelach i gospodarstwa agroturystycznych także wyjątkowo dopieszczają naszych rodaków. W egerskich restauracjach można spotkać nawet polską potrawę zwaną „plackiem po węgiersku”, pomimo, że ta potrawa niewiele ma wspólnego z Węgrami. Węgrzy są też przekonani o tym, że Polska jest krajem o wyjątkowo pięknej architekturze, ponieważ zwykle docierają najdalej do Zakopanego (sami nie mają wysokich gór, a na Słowację jeżdżą niechętnie). Węgry upodobali sobie szczególnie mieszkańcy wschodnio-południowej Polski – od polskiej granicy do kurortów północnych Węgier jest ok. 200 km. Polscy turyści zjeżdżają szczególnie tłumnie do kąpielisk w Miskolc-Tapolca i Hajduszoboszlo.

Bazylika w Egerze - w tym mieście Polacy są wyjątkowo mile widziani.

Co prawda wyjazd do Gruzji jest większą wyprawą, ale nie musi być ona wcale bardziej kosztowna. Już od ponad roku istnieje bezpośrednie połączenie lotnicze Warszawa-Tbilisi. Gdyby zarezerwować sobie lot z wyprzedzeniem to bilet do stolicy Gruzji może kosztować nawet niecałe 600 zł. Sympatia Gruzinów do Polaków nie jest sprawą ostatnich lat, to uczucie trwa już prawie dwa wieki. W czasach carskich sporo Polaków właśnie tu zsyłano za udział w patriotycznych wystąpieniach. Zesłańcy dziękowali Bogu, że mogli się znaleźć na „ciepłej Syberii”. Po jakimś czasie zżywali się z Gruzinami, bo łączy nas wspólna historia: oni, podobnie jak my, stawiali czoła muzułmańskim najeźdźcom, później znaleźli się pod butem Moskwy i próbowano ich rusyfikować. Na tym podobieństwa pomiędzy oboma narodami się nie kończą. W Gruzji do dzisiaj mówi się, „co wioska to książę”: ludzie z tytułami szlacheckimi tak samo jak w Polsce stanowili wyjątkowo wysoki odsetek społeczeństwa. I podobnie jak u nas większość z owej szlachty zaściankowej na co dzień klepała biedę. Adam Mickiewicz uważał w ogóle, że oba narody są spokrewnione, wierzył w mit o kaukaskim pochodzeniu polskiej szlachty!


Gruzini pamiętają o tym, że wielu budowniczych miast, dróg i ogrodów w ich kraju pochodziło z Polski. Nasi rodacy sporo zrobili także dla gruzińskiej literatury. Kazimierz Łapczyński, inżynier i botanik zesłany do Gruzji, przetłumaczył na język polski najważniejszy poemat narodowy tego kraju - „Rycerza w tygrysiej skórze" Szoty Rustawalego. Z polskiego przełożono poemat na inne języki i tak o „Rycerzu…” dowiedział się cały świat. Inny polski zesłaniec, Wojciech Potocki, współzakładał gruzińską Bibliotekę Narodową w Tbilisi - książka z numerem 1 jest właśnie jego darem.


Miasto San Miguel de Allende.

Antyputinowski sojusz za czasów prezydentury Lecha Kaczyńskiego sprawił, że przyjaźń polsko-gruzińska stała się wyjątkowo silna. Po katastrofie smoleńskiej imieniem prezydenta Kaczyńskiego nazwano jedną z ulic w Tbilisi, a w Batumi, w największym gruzińskim kurorcie nadmorskim imiona tragicznie zmarłej pary prezydenckiej otrzymał najbardziej okazały bulwar. Spontaniczność z jaką Gruzini okazują nam sympatię może nas zadziwić. W klubach i dyskotekach w Tbilisi młodzi ludzie zaciągają Polaków do stolika i dzielą się winem. Na prowincji wielkim honorem jest „upolowanie” Polaka. Zdarzyło się niedawno pewnej parze z Łodzi, że kierowca autobusu zawiózł ich wprost do domu i tam zorganizował biesiadę na ich cześć z udziałem rodziny i sąsiadów. Taka uczta trwa nawet sześć godzin i prowadzi ją tamada, czyli ktoś w rodzaju wodzireja. To on wznosi toasty za Polskę, Gruzję, szczęście i miłość, itd. Przyjeżdżając do tego kraju warto się zapoznać z owym gruzińskim savoir-vivrem (szczegółowo opisuje go m.in. Wojciech Górecki w książce „Toast za przodków”). Najbardziej chyba gościnni w tym kraju bywają gruzińscy górale czyli Swanowie. O Swanetii pisano przerażające rzeczy portretując tę krainę jako swoistą „Kaukaską Sycylię”. Nie bez przyczyny: ów region położony w wysokich górach słynie z kamiennych wież jakie każda rodzina budowała obok swojego domostwa. Wieża była schronieniem przed najeźdźcami, ale także przed vendettą zwaśnionej rodziny. Jeszcze w latach 90. zdarzały się tu rozbójnicze incydenty, ale za rządów prezydenta Micheila Saakaszwilego zapanował porządek. Gospodarze dla polskich turystów potrafią za niewielkie pieniądze załatwić jeepa na wycieczkę w najbardziej niedostępne okolice, albo zaprosić na wykwintną potrawę z łap niedźwiedzia.


Jan Paweł II - Meksykanie nazywają JPII Papa Mexicano i stawiają mu pomniki w całym kraju.

Zamiast lecieć do Ameryki, w której ciągle żywe są Polish Jokes, pojedźmy do Meksyku. To kraj w którym uczucia wobec Polski są także wyjątkowo serdeczne. Zawdzięczamy to przede wszystkim Janowi Pawłowi II, bo wcześniej o Polsce w Meksyku prawie w ogóle nie wiedziano. Każdy postawny blondyn może usłyszeć od Meksykan, że jest podobny do ich Papa Mexicano, jak miejscowi nazywają naszego papieża. Meksykanie są mu wdzięczni za pięć pielgrzymek jakie odbył do ich kraju. Podczas każdej z nich nasz papież mówił głośno, że Meksykanie są przede wszystkim katolikami, a Meksyk jest krajem katolickim. To podobało się zwykłym ludziom, a rozwścieczało establishment z ateistycznej Partii Rewolucyjno-Instytucjonalnej, która rządzi krajem od kilkudziesięciu lat. Pomniki Jana Pawła II są rozsiane po całym kraju, a najważniejszy z nich stoi przed katedrą na głównym placu w Mexico City. Na torsie papieskim wykute jest oblicze Maryi. Z Meksykanami łączy nas właśnie rozbudowany kult maryjny, a jeśli chodzi o spontaniczność w przeżywaniu wiary, to mieszkańcy tego kraju mogą nam zaimponować. Meksykanie potrafią głośno rozmawiać ze świętymi, dotykają ich figur, wciskają im zwitki papieru z prośbami. Meksykanin będzie tak samo zachowywał się w pojedynkę, jak i w grupie wiernych – szczerze i bez kompleksów.

 

Polska poważana jest tu także z powodu Grzegorza Lato, który grał kiedyś w klubie Atlante Meksyk. Lepiej jednak nie opowiadać Meksykanom o dzisiejszej działalności słynnego piłkarza i o PZPN – własnego bałaganu i korupcji mają co niemiara. Bycie Polakiem w Meksyku może być pomocne w „gardłowych” sprawach: na przedmieściach Mexico City przed rokiem jednego z dyplomatów z polskiej ambasady zatrzymali podpici gangsterzy. Przystawili mu pistolet do skroni i powiedzieli, by przeprosił Boga za to, że jest Gringo, jak nazywa się Amerykanów. Kiedy dyplomata oznajmił, że pochodzi z Polski gangsterzy go wyściskali i puścili wolno.


Ze względu na piłkarskie sympatie w Grecji słowo „Polska” dobrze kojarzy się z Krzysztofem Warzechą, który jako napastnik Panathinaikosu Ateny w ciągu 15 lat strzelił 273 gole. W Grecji Polacy mają dobrą opinię, bo przyjeżdżają do tego kraju jako turyści, a nie gastarbeiterzy. Nie bagatelna jest pamięć o czternastu tysiącach Greków, którzy w 1948 roku dotarli do Polski jako uchodźcy. Większość ich potomków wróciła do starego kraju, a wszyscy nawiązywali kontakty z krewnymi i zwykle mówili dobrze o Polsce. Ale nie liczmy na takie emocje i bezinteresowną gościnność z jaką możemy się spotkać choćby w Gruzji…

 

Paweł Sawkowski

 

* Zdjęcie tytułowe przedstawia stolicę Gruzji - Tbilisi poczas zachodu słońca.