Mijała czwarta godzina wydarzeń, które powinny postawić na nogi wszystkie siły rządowe i prezydenta. Tymczasem wiadomo było, że Jelcyn nadal przebywa w swejrezydencji pod Moskwą, a w samej stolicy nikt nie próbował pokrzyżować planów rebeliantów. Około godzinysiedemnastej pierwsze oddziały Makaszowa dotarły doOstankino. Pomimo że w pobliżu telewizji zgromadzonebyły znaczne siły rządowe, nikt nie przeszkadzał imw podejściu pod gmach, gdzie mieściły się studia.
Andrzej Grajewski
Rebelia czy prowokacja? Moskwa, październik 1993
3 października 1993 r. w Moskwie rozpoczęły się zamieszki. Około godzinydwunastej w południe tłum manifestantów przedarł się w okolicach MostuKuznieckiego przez słabe posterunki milicji oraz oddziałów OMON, sforsował zasieki z drutu kolczastego i połączył się z obrońcami Białego Domu. Zapewne niewielu w ogarniętym euforią tłumie zauważyło, że posterunkiwokół obleganego od kilkunastu dni parlamentu były tego dnia mniej liczne,aniżeli w poprzednim okresie. Także OMON-owcy zachowywali się jak nowicjusze, pierzchając na widok nacierającego, lecz bezbronnego tłumu. Zupełnie bezradny okazał się także dowodzący silami milicyjnymi pod BiałymDomem, pułkownik Nikołaj Wódko, naczelnik kadr MSW, który nie potrafiłzapanować nawet nad swymi oddziałami, z których część przeszła na stronęobrońców parlamentu.Później stwierdzono, że napastników było nie więcej, jak 10 tysięcy.
Siły rządowe dysponowały wówczas zgrupowaniem milicji, wojsk wewnętrznychoraz jednostkami OMON w sile 6 tysięcy. Część oddziałów OMON zostaładwa dni wcześniej sprowadzona z Osetii. Takie zgrupowanie - zdaniem fachowców - potrzebowałoby dziesięciu minut, aby rozgonić demonstrantówpróbujących się przedrzeć w okolice parlamentu. Nikt im jednak nie wydałbojowych rozkazów, co więcej, pozwolono manifestantom zdobyć wojskowesamochody, co ułatwiło im przeprowadzenie szybkiego ataku na merostwoMoskwy.Około godziny piętanstej położenie w stolicy zdawało się zachęcać wiceprezydenta Aleksandra Ruckoja i przewodniczącego Rady Najwyższej Rusla-na Chasbulatowa do dalszych działań. Wiedzieli, że Jelcyna nie ma w Moskwie, a dwa dni wcześniej minister gen. Paweł Graczow wysłał wojskamoskiewskiego garnizonu na wykopki. Wiarygodni świadkowie twierdzili,że gotowość przejścia na stronę parlamentu wykazuje część żołnierzy z byłejdywizji KGB im. Feliksa Dzierżyńskiego. A była to najpoważniejsza siłazbrojna, jaką władze mogły w tym momencie dysponować w Moskwie.
Pogłoski o rozłamie, później całkowicie zdementowane, potwierdził jednakw południe w rozmowie z dziennikarzami generał Sawostjanow.Wcześniej do Białego Domu dotarły rzekomo pewne informacje, jakobyrównież część dowódców wojskowych okręgów gotowa była opowiedzieć siępo stronie rozwiązanego parlamentu. Kilka dni przed tymi wydarzeniamiWiktor Aczałow („parlamentarny" minister obrony) stwierdził, że gdyby zaistniała potrzeba obrony Rady Najwyższej, to wierne parlamentowi oddziaływojskowe przybędą pod gmach wraz z czołgami. Wtórował mu wówczasWiktor Barannikow („parlamentarny" minister bezpieczeństwa), mówiąc, żeparlament może liczyć na lojalność 7 tysięcy oficerów Ministerstwa Bezpie-czeństwa Rosji. Prawdopodobnie wszystko to zrodziło u Ruckoja i Chasbu-łatowa przekonanie, że ostateczne zwycięstwo nad Jelcynem jest w zasięgudłoni, wystarczy tylko podjąć zdecydowane działania i opanować centrum telewizyjne w Ostankino1. Wprawdzie z inicjatywy patriarchy Aleksego IIw siedzibie Moskiewskiego Patriarchatu toczyły się rozmowy pomiędzyprzedstawicielami obu zwaśnionych stron, jednak niewielu wierzyło w ichpowodzenie. Wieczorem napięcia nie wytrzymał sam patriarcha, który doznał zawału serca i rozmowy w klasztorze Daniłowskim zostały przerwane. Ok. godz. 15. 30. Ruckoj nakazał zdobycie merostwa Moskwy orazszturm budynków telewizji. Jednocześnie bojówkarze dowodzeni przez gen.Alberta Makaszowa (byłego dowódcę Nadwołżańsko-Uralskiego OkręguWojskowego, a także kandydata na urząd prezydenta Rosji w czasie wyboróww 199lr.) zaatakowali hotel „Mir", gdzie mieściła się kwatera sztabu kryzysowego, odpowiedzialnego za przywrócenie porządku w rejonie parlamentu.Do obu obiektów atakujący dostali się nadspodziewanie łatwo. Po raz kolejny opanowano kolumnę transportową wojsk wewnętrznych.
Pozostawionew stacyjkach samochodów klucze zachęcały wręcz zdobywców, aby z tegosprzętu zrobić natychmiastowy użytek.Około godziny szesnastej generał Makaszow utworzył pierwszą grupęprzeznaczoną do szturmu na centrum telewizyjne w Ostankino. Wkrótce długa kolumna ciężarówek i autobusów wyruszyła przez całą Moskwę do Ostankino. Korzystała przy tym z uprzejmości milicji, która ułatwiła im przejazd naskrzyżowaniach zatłoczonych moskiewskich ulic. Minęła czwarta godzina wydarzeń, które powinny postawić na nogi wszystkie siły rządowe i prezydenta.Tymczasem wiadomo było, że Jelcyn nadal przebywa w swej rezydencji podMoskwą, a w samej stolicy nikt nie próbował pokrzyżować planów rebeliantów. Około godziny siedemnastej pierwsze oddziały Makaszowa dotarłydo Ostankino. Pomimo że w pobliżu telewizji zgromadzone były znaczne siły rządowe, nikt nie przeszkadza! im w podejściu pod gmach, gdzie mieściły sięstudia. Pod budynkiem rozpoczął się wiec. Przemawiający tam Ilja Konstanti-now, lider Frontu Ocalenia Narodowego, zachęcał zebranych do ataku zapewniając, że zdobycie telewizji będzie „kluczem do zwycięstwa". W tym czasie naKreml przybył helikopterem Jelcyn, oczekując dalszego rozwoju wypadków.Wieczorem podpisał dekret o wprowadzeniu w Moskwie stanu wyjątkowego.Tymczasem po godzinie dziewiętnastej z tłumu otaczającego budynki studiatelewizyjnego padły pierwsze strzały po tym, jak żołnierze ochraniający obiektodmówili złożenia broni.
Ochrona budynku odpowiedziała salwą w tłum. Rozpoczął się bój, w którym początkowo stroną przeważającą byli rebelianci. Dodeputowanych zgromadzonych w Białym Domu dotarła nieprawdziwa wiadomość, że ośrodek telewizyjny został już zdobyty. Chasbulatow miał wówczaspowiedzieć: „Ostankino zdobyte. Dzisiaj trzeba zdobyć również Kreml"2.Sprzeczne są informacje na temat sukcesów szturmu na telewizję. Jednerelacje mówią, że rebelianci zdołali dotrzeć do pierwszego piętra, inne, że napastników udało się zatrzymać w korytarzach na parterze. Jedno jest pewne,w żadnym momencie nie było bezpośredniego zagrożenia tej części budynków, gdzie mieściły się studia. A jednak szef telewizji Wiaczesław Bragin, naosobisty rozkaz premiera Czernomyrdina, wyłączył emisję ogólnorosyjskie-go programu. Stało się to w momencie, gdy tłum napastników liczył około4 tysięcy ludzi uzbrojonych głównie w pałki, spośród nich tylko blisko stuposiadało broń palną, natomiast ochronę Ostankina stanowiło 400 żołnierzyMSW z dywizji im. Feliksa Dzierżyńskiego, wchodzącej niegdyś w składKGB, w tym jednostkaspecnazu,dysponująca sześcioma ciężkimi wozami bojowymi BTR. Wkrótce po rozpoczęciu walk pod telewizją siły rządowe otrzymały posiłki w postaci stu milicjantów i piętnastu BTR. Nic więc dziwnego,że gdy około godziny 21 zdecydowały się one wreszcie na działanie, oddziały Makaszowa i Barkaszowa zostały rozbite w ciągu kilkunastu minut. Wyłączenie pierwszego programu telewizji było wstrząsem dla całego kraju, sugerowało, że wojna domowa zagraża całej Rosji.
Było także właściwympretekstem wobec Zachodu, który chwilę później zaczął przekazywać komunikaty z różnych stolic świata o poparciu udzielonemu prezydentowi Jelcynowi. Po godzinnej przerwie telewizja bez przeszkód wznowiła nadawanieprogramu. Jak powiedział jeden z polityków obozu Jelcyna: „Bragin potrzebny byl Kremlowi wyłącznie po to, by w odpowiednim momencie pokazać Rosji i światu tabliczkę z napisem: 'Bandyci z parlamentu napadli na Ostankino. Zmuszeni jesteśmy przerwać nadawanie'."3.Na pytanie, dlaczego tak długo siły rządowe zwlekały z podjęciem akcji,odpowiedź może być tylko jedna: chciano skłonić rebeliantów do szturmu natelewizję. W tym spektakularnym boju, który całemu krajowi uzmysławiałrozmiary niebezpieczeństwa, padły pierwsze strzały i pierwsi zabici. Wcześniej pod parlamentem zginęło dwóch milicjantów, ale nie w walce, leczw trakcie przepychanki z tłumem, pod kołami samochodów. Gdy pod Ostankino wojsko ruszyło wreszcie, aby rozpędzić rebeliantów, na Kremlu obradował sztab kryzysowy. Na jego czele Jelcyn postawił wiceministra obrony gen.Konstantyna Kobca. Godzinę później, około 22.30 do centrum Moskwy wjechał pierwszy oddział z odsieczą dla strony rządowej - trzydzieści wozów bojowych BTR i czterdzieści ciężarówek z żołnierzami 27. Sewastopolskiej Brygady Zmotoryzowanej (dawniej będącej częścią wojsk KGB, a późniejpodległej MSW). Zajęli oni pozycje wokół Kremla. W tym samym czasiew okolicy Kremla na wezwanie Jurija Gajdara odbył się wiec zwolennikówprezydenta Jelcyna. Zaapelowano do mieszkańców Moskwy o poparcie legalnej władzy.
Domagano się, aby zwolenników Jelcyna uzbroić, co mogło dowodzić, że wówczas nie była jeszcze przesądzona kwestia, czy wojsko zechcewystąpić przeciwko rebeliantom.Zdaniem wielu komentatorów, wydarzenia 3 października były prowokacją, zorganizowaną przez podległe Jelcynowi służby specjalne w celu sprowo-kowania zbrojnych wystąpień zwolenników parlamentu. Atak na Ostankinobył pułapką, w którą zostali wciągnięci Ruckoj i Chasbułatow. Wystąpieniez bronią w ręką było dostatecznym pretekstem do radykalnej rozprawy z parlamentem, który ponosił polityczną odpowiedzialność za rozpętaną w Moskwie awanturę. Niejasne są natomiast przyczyny reakcji wojska na wydarzenia w Moskwie. Niektórzy publicyści prasy moskiewskiej sugerowali, żewojsko opóźniając ponad granicę bezpieczeństwa swe działania w istocie„zmontowało" prowokację w prowokacji4. Namówiono Jelcyna do działańmających sprowokować zwolenników parlamentu do rebelii, a następniezwlekano z jej stłumieniem. W trakcie kilku godzin nocnych pertraktacji,które nastąpiły w ministerstwie obrony narodowej, generał Paweł Graczowi towarzyszący mu oficerowie postawili zapewne Jelcynowi warunki, od spełnienia których uzależniali wydanie rozkazu podległym sobie wojskom. Jelcynnie miał wyjścia. Wprawdzie siły rebeliantów były rozpędzone i znajdowałysię tylko w rejonie Białego Domu, lecz nikt nie mógł przewidzieć, jak potoczą się wypadki następnego dnia. Jelcyn w swych pamiętnikach przyznaje, że Graczow bardzo niechętnie wyraził zgodę na użycie wojska w walce z parlamentem. Nikt nie miał planu, co robić dalej.
Dopiero generał Aleksandr Kor-żakow zaproponował, aby zastosować wariant przygotowany przez komandora Zacharowa, funkcjonariusza Głównego Zarządu Ochrony. Proponowałon ostrzelanie punktów dowodzenia w Białym Domu, a następnie przeniknięcie jednostek specjalnych do gmachu i aresztowanie przywódców rebelii5.Koncepcja opanowania budynku przez oddział antyterrorystyczny „Alfa"musiała zostać odrzucona, ponieważ nikt nie potrafił dostarczyć planów podziemnych przejść do parlamentu. Dokumentacja znalazła się dopiero 5 października wieczorem. Żołnierze „Alfy" nie wykazywali przy tym ochoty podejmowania szturmu budynku, pomimo że zadanie zostało im przedstawioneprzez samego naczelnika Głównego Zarządu Ochrony, generała lejtnanta Michaiła Barsukowa. Dowodzący grupą pułkownik Zajcew stwierdził, że atakbezpośredni spowoduje wielkie straty wśród ludności cywilnej6. Jednak 4 października „Alfa" znalazła się pod Białym Domem. W trakcie działań rozpoznawczych zginął jeden z członków grupy, zastrzelony prawdopodobnie przezsnajpera broniącego parlamentu. W tej sytuacji „Alfa" odstąpiła od bezpośredniego szturmu gmachu Rady Najwyższej. Miała jednak wziąć udziałw dalszych działaniach. Było więc rzeczą oczywistą, że bez pomocy wojska rebelia nie może zostać stłumiona. Ostateczne rozstrzygnięcie nastąpiło 4 października okołogodziny 4 nad ranem. Wówczas do podmoskiewskich garnizonów wojsk po-wietrzno-desantowych, dywizji tulskiej i riazańskiej, napłynęły rozkazy nakazujące im wymarsz na Moskwę7. Około godziny 8 oddziały te zajęły pozycje wokół Białego Domu, zastępując formacje milicyjne i wojska MSW.
Kilkanaście minut później dwanaście czołgów rozpoczęło ostrzał gmachuparlamentu. Strzelano w namierzone wcześniej okna. Pociski kumulacyjnerozrywały się wewnątrz gmachu wywołując ogromne straty wśród jegoobrońców.
Kanonadę przerwano około godziny 12, gdy z parlamentu żołnierze „Alfy" wyprowadzili grupę kobiet i dzieci. Około godziny 15 nieznani snajperzy zaczęli z różnych stron ostrzeliwać ulice wokół Białego Domu.W odpowiedzi czołgi wznowiły ostrzał budynku. W rejon walk dotarły także oddziały riazańskiej dywizji powietrzno-desantowej. Walki zostały zakończone po godzinie 17, wkrótce po tym deputowani poddali się żołnierzom„Alfy", którzy zdołali przeniknąć do środka gmachu.W dalszych działaniach Ministerstwo Bezpieczeństwa Rosji odgrywałorolę ważną, aczkolwiek pomocniczą. Agenci resortu informowali wojskowych o rozmieszczeniu barykad wokół Białego Domu i pozycjach zajmowanych na zewnątrz przez jego obrońców. Jeszcze ważniejsze zadanie spełnialiagenci umieszczeni wewnątrz Białego Domu. To ich informacje pozwoliły zlokalizować główny sztab obrony gmachu generała Wiktora Aczalowa nadwunastym piętrze Białego Domu oraz gabinet Ruckoja na czwartym piętrze.Umożliwiło to oblegającym skoncentrować ogień na stanowiskach dowodzenia rebeliantów i całkowicie zniszczyć ośrodek kierowania obroną parlamentu w ciągu kilkunastu minut8. Funkcjonariusze Ministerstwa Bezpieczeństwacały czas przekazywali także informacje o nastrojach panujących wewnątrzgmachu. Wykorzystali zamieszanie spowodowane kolejną przerwą w walkach (ok. godziny 18), aby wprowadzić do budynku żołnierzy „Alfy". Doprowadzili ich następnie do gabinetu, gdzie przebywali Aleksandr Ruckoj i Ru-slan Chasbulatow; później odnaleziono również Alberta Makaszowa,Wiktora Barannikowa i Andrieja Dunajewa. To oficerowie „Alfy" wyprowadzali deputowanych z płonącego Białego Domu.
Być może również funkcjonariusze Ministerstwa Bezpieczeństwa przyczynili się do wybuchu pożaruw Białym Domu, który posiadał bardzo nowoczesną aparaturę przeciwpożarową. System powodował natychmiastowe odcięcie palących się pomieszczeń od reszty gmachu i zalanie ich wodą. 4 października system jednak został wyłączony, a powstały w wyniku ostrzału pożar skutecznie potęgowałpanikę wśród obrońców i złamał chęć dalszego oporu. Pożar został ugaszony dopiero 5 października wieczorem. Nie wyjaśniona pozostała także sprawa snajperów, którzy od rana 4 października zaczęli ostrzeliwać ulice w rejonach przylegających do Białego Domu, zabijając i raniąc wieluprzypadkowych przechodniów. Działania te posłużyły władzy jako pretekstdo ostatecznej rozprawy z obrońcami Białego Domu. Nigdy nie wyjaśniono,kto wówczas strzelał i na czyje polecenie. Obserwatorzy tamtych wydarzeń,jak i dziennikarze obecni wówczas w Białym Domu, zgodnie stwierdzali, żestrzały nie padły od strony parlamentu.Warto także odnotować rolę FAPSI (Federalna Agencja Rządowej Łącznościi Informacji), która w decydującym momencie odcięła wszystkie połączenia Rady Najwyższej. Później pojawiły się także pogłoski, że FAPSI korzystając z szyfrowych linii wojskowych, sfabrykowała meldunki dla wiceprezydenta Ruckojao rzekomej gotowości syberyjskich okręgów wojskowych do czynnego poparciadla deputowanych. Podejmując dyskusję na temat roli służb specjalnych w przygotowaniu wydarzeń 3 października w Moskwie warto wspomnieć i o tym, żetrzy tygodnie wcześniej CIA przedłożyło raport, z którego wynikało, że w Rosjiprzygotowywane są wydarzenia mogące doprowadzić do rozwiązania kryzysu politycznego, od wielu miesięcy destabilizującego ten kraj9.
Natomiast na 10 dni przed krwawą moskiewską niedzielą minister spraw zagranicznych Rosji, Andriej Kozyriew uprzedził sekretarza stanu Warrena Christophera, żewkrótce w Rosji zajdą wydarzenia szczególnej wagi. W kolejnym raporcie CIA,sporządzonym już po 4 października, sugerowano, że wydarzenia osłabiły pozycję Ministerstwa Bezpieczeństwa Rosji na rzecz wzrostu wpływów i znaczenia wywiadu wojskowego GRU.15 października w czasie konferencji prasowej minister bezpieczeństwa Nikołaj Gołuszko odrzucił zarzut czynnego udziału MBR w przygotowaniu prowokacji. Jego zdaniem, sytuacja w Moskwie w przeddzień rozstrzygających wydarzeń nie dawała podstaw, aby przewidywać wybuch rebelii. Twierdził on, żecały resort - poza dwunastoma funkcjonariuszami z zarządu irkuckiego - opowiedział się za Jelcynem. 22 września Jewgienij Sawostjanow, naczelnik Zarządu ds. Moskwy MBR zwrócił się z propozycją, aby funkcjonariusze, którzy niechcieli brać udziału w operacjach przeciwko parlamentowi, poprosili o krótkiurlop. Nikt z tej propozycji nie skorzystał. Sawostjanow przekonywał później,że ministerstwo nie mogło przeciwdziałać krwawym zajściom, ponieważ niedysponowało żadną jednostką specjalną.
Rzeczywiście po dymisji WiktoraBarannikowa, Głównemu Zarządowi Ochrony Prezydenta Rosji przekazanoantyterrorystyczny oddział „Wympieł", wcześniej pod kierownictwo GZO przeszedł również oddział „Alfa". Natomiast wszyscy funkcjonariusze Ministerstwa Bezpieczeństwa w Moskwie zostali postawieni w stan gotowości3 października o godzinie 13.30. Ich informacje były przesyłane do sztabu kierującego całą akcją. Jednocześnie jednak obaj generałowie przyznali, że ministerstwo nie wywiązało się do końca ze swego zadania - nie przewidziało możliwości wybuchu zbrojnego powstania w Moskwie.Nigdy nie ustalono, ile osób zginęło w czasie walk 3 i 4 października 1993roku w Moskwie. Komunikaty oficjalne mówiły o kilkudziesięciu zabitych. Jednak niezależne źródła twierdziły, że liczba zabitych mogła przekroczyć nawet1500 osób. W Białym Domu oprócz deputowanych i uzbrojonych cywilów znajdowały się setki cywilów, pracowników Rady Najwyższej, ich rodzin, wreszciegapiów, których wydarzenia zamknęły w gmachu. Oni najczęściej padali ofiarąostrzału 4 października. Większość trupów miała być wyniesiona podziemnymprzejściem prowadzącym z parlamentu do stacji metra „Krasnopresnienskaja".Następnie ciała miały być wywiezione za miasto i spalone. O żadnej identyfikacji zwłok nie było mowy10. Przywódcy rebelii z Chasbulatowem i Ruckojem znaleźli się w więzieniu Lefortowo, lecz po kilku miesiącach wszyscy zostali zwolnieni, podobnie jak wcześniej organizatorzy puczu w sierpniu 1991 r.Po rozstrzygnięciu konfrontacji z Radą Najwyższą na swoją korzyść otoczenie Jelcyna wystąpiło z ostrą krytyką wobec kierownictwa resortu. ZarzuconoMinisterstwu Bezpieczeństwa przede wszystkim, że nie dostarczyło rządowi naczas dokładnych informacji na temat zamiarów opozycji. Niewątpliwie wpłynęło to na zwiększenie roli Ministerstwa Obrony, które odegrało decydującą rolęw stłumieniu rebelii. Ważną rolę w opracowaniu planu zdobycia parlamentemodegrał generał Dmitrij Wołkogonow, doradca prezydenta Jelcyna ds. wojskowych".
W dotychczasowym kształcie Ministerstwo Bezpieczeństwa nie było jużnikomu potrzebne, a niewygodnych świadków należało usunąć ze sceny politycznej. W efekcie prezydent Jelcyn zdecydował się przeprowadzić kolejną reorganizację resortu bezpieczeństwa. Jednak zdaniem wielu ekspertów, pozycja organów bezpieczeństwa nadal była silna. Michael Waller, dyrektor ośrodka sprawbezpieczeństwa międzynarodowego w waszyngtońskiej Fundacji Wolności Międzynarodowej, jeden z najwybitniejszych znawców problematyki rosyjskichsłużb specjalnych, pisał po tych wydarzeniach: „Na najbardziej paskudną ironięlosu w postradzieckim procesie reform zakrawa to, że rosyjska demokracjauzależniła się teraz od instytucji i osobistości, które kiedyś kierowały stale rozrastającymi się siatkami informatorów - całym systemem szpiegowania sąsiadów przez sąsiadów. Są to organa, które zapewniały międzynarodowym terrorystom szkolenie, broń i pieniądze; stanowiły machinę, która prześladowała,a nawet mordowała własnych obywateli, tych właśnie, których idee w ostatecznym rozrachunku pomogły Jelcynowi znaleźć się u władzy"12.Minister Wiktor Barannikow spędził w więzieniu kilka miesięcy, wyszedłna mocy amnestii w 1994 r., podobnie jak pozostali członkowie kierownictwa Rady Najwyższej. Zmarł w Moskwie 22 lipca 1995 r. w niewyjaśnionychokolicznościach. Oficjalnie podano, że Barannikow zmarł na atak serca. PoMoskwie krążyły jednak plotki, że został otruty ponieważ posiadał listę wybitnych rosyjskich polityków, którzy w przeszłości byli agentami KGB.
ANDRZEJ GRAJEWSKI
Pismo Poświęcone Fronda nr 29
Powyższy tekst jest rozdziałem książki „Tarcza i Miecz. Rosyjskie służby specjalne 1991-1998"(Warszawa 1998), wydanej przez Centrum Stosunków Międzynarodowych i Bibliotekę „Więzi".