Od niedzieli obywatele Ukrainy mogą przyjeżdżać do Unii Europejskiej bez wiz. To oznacza konkurencję państw europejskich o pracownika. Zdaniem Andrzeja Talagi, dyrektora ds. strategii Warsaw Enterprise Institute i publicysty "Rzeczpospolitej", Polska musi wprowadzić "rewolucyjną, wręcz proukraińską politykę imigracyjną". To znacza, że trzeba otworzyć dla Ukraińców "nie tylko plantacje truskawek, ale uczelnie, zarządy firm a nawet armię".

Gdyby wszystko miało być zgodne z prawem, tłumaczy autor, nie powinno być problemu. Nowe zasady pozwalają Ukraińcom przebywać na terytorium UE przez trzy miesiące i nie dają prawa do pracy. Jednak Ukraińcy chętnie pracują na czarno... To oznacza, że mogą odpływać z Polski na Zachód.

Jak wskazuje Talaga, nie możemy konkurować z Zachodem wysokościami płac, ale mamy inne atuty. Bliskość geograficzna i kulturowa, język, dobre nastawienie do imigrantów zza Bugu. Konieczne jest jednak wsparcie tych atutów działaniami administracyjnymi, zdaniem Talagi przede wszystkim wprowadzenia prostych procedur wydawania karty stałego pobytu, a później obywatelstwa - i to przynajmniej pięć lat po przyjeździe.

To w połączeniu ze stypendiami dla studentów i zniesieniem opłat za studia mogłoby oznaczać, że ukraiński student, po pięciu latach opuszczając uczelnię już jako polski obywatel, z dużym prawdopodobieństwem zostawałby nad Wisłą. Talaga uważa też, że podobnie jak Stany Zjednoczone, Wielka Brytania czy Francja moglibyśmy umożliwić przybyszom z Ukrainy służbę w wojsku - w zamian za szybsze nadanie obywatelstwa.

Dlaczego to wszystko? Bo bez wzrostu demografii Polska nie będzie się rozwijać tak, jak to możliwe. "Bez prężnej populacji krajowi grozi gospodarcza stagnacja, a co za tym idzie - geopolityczny uwią" - ostrzega Andrzej Talaga.

mod/rzeczpospolita