Geograficzne położenie Rosji powoduje, że od stuleci warunkiem zdobycia i utrzymania statusu mocarstwa przez Moskwę, była kontrola nad dwoma morskimi „oknami na świat”. Jako pierwszy taką strategię sformułował car Piotr I – stąd za jego czasów wojny w rejonie Bałtyku i Morza Czarnego.

  • W polityce rosyjskiej w ostatnich latach wyraźnie rośnie znaczenie kierunku południowego, czego wyrazem jest konflikt z Ukrainą, zaangażowanie w Syrii czy też taki symbol, jak uczynienie przez Władimira Putina Soczi „letnią stolicą” Rosji. Tutaj przyjmuje przywódców innych państw, ale też swoich urzędników.
  • Morze Czarne ma być platformą, z której Rosja może oddziaływać na Bliski Wschód, Bałkany i Morze Śródziemne. Sukcesy na Morzu Czarnym i w relacjach z Ankarą blokują alternatywny program zaopatrywania Europy w kaspijskie węglowodory.
  • Rosja odzyskała, utraconą w 1991 roku, dominację na Morzu Czarnym dzięki aneksji Krymu w 2014 roku i w efekcie rozbudowie zdolności bojowych w całym regionie. Kluczowe znaczenie strategiczne ma panowanie nad Krymem – zarówno w kontekście szachowania Ukrainy, jak też rozszerzenia pola obserwacji i rażenia ogniowego na większość Morza Czarnego.
  • Aneksja Krymu pozwoliła Rosji użyć Floty Czarnomorskiej jako instrumentu poszerzania wpływów w całym regionie. Głównym celem rozbudowywanej Floty Czarnomorskiej ma być zagwarantowanie, że Morze Czarne nie stanie się akwenem, którego wróg użyje do przeprowadzenia ataków na rosyjskie terytorium, także na Krym. Flota ma też funkcję ofensywną – jej Stała Formacja Operacyjna we wschodniej części Morza Śródziemnego poszerza zdolności działania Rosji na Bliski Wschód.
  • Ekspansję na Morzu Czarnym ułatwia Rosji słabość znajdującej się tutaj flanki NATO. Bułgaria prowadzi ambiwalentną politykę, w kluczowych momentach utrudniając wzmocnienie obronnych możliwości Sojuszu. Turcja, formalnie pozostając członkiem NATO, prowadzi własną politykę zgodną z jej interesami. Rumunia to dziś najpewniejszy członek NATO nad Morzem Czarnym, ostatnia poważna przeszkoda dla rosyjskiej ekspansji. Jednak jej możliwości, przy bliskości naszpikowanego wojskiem Krymu, sile Floty Czarnomorskiej i dość wąskim dostępie do morza, są ograniczone.

Priorytetem polityki rosyjskiej na tzw. kierunku południowo-zachodnim, już od początku XVIII wieku, jest zdominowanie Morza Czarnego oraz uzyskanie kontroli nad cieśninami tureckimi, lub co najmniej swobody żeglugi przez nie. Na nic bowiem dominacja w basenie czarnomorskim, jeśli będzie on zamknięty, zamiast stać się trampoliną do dalszej ekspansji: na Morze Śródziemne i Bliski Wschód. Aneksja Krymu otworzyła drogę do wprowadzenia w życia ambicji Kremla. Wróciła sowiecka koncepcja Morza Czarnego jako „wewnętrznego jeziora rosyjskiego”, skąd można rozwijać ekspansję na ogólnie pojętym kierunku południowo-zachodnim (Bałkany, M. Śródziemne, Bliski Wschód). Podpisana przez Władimira Putina w 2015 roku Doktryna Morska Federacji Rosyjskiej podkreśla wagę rozwoju strategicznego potencjału Rosji na Morzu Czarnym. Ważnym elementem tego ma być zaś rozbudowa wojskowej infrastruktury na Krymie i wzdłuż wybrzeża Kraju Krasnodarskiego.

Przełomowy rok 2014

Przegrana zimna wojna kosztowała Moskwę zepchnięcie w północno-wschodni kąt Morza Czarnego. Najpierw sowiecką kuratelę zrzuciły Rumunia i Bułgaria, potem zaś upadł Związek Sowiecki i nad Morzem Czarnym pojawiły się niepodległe Ukraina i Gruzja. Rosja zachowała odcinek wybrzeża między Anapą a Soczi. Co gorsza, żeby wypłynąć z Morza Azowskiego, Rosjanie musieli liczyć się z ukraińską obecnością w Cieśninie Kerczeńskiej. W 2004 roku wydłużyła się linia brzegowa NATO nad Morzem Czarnym, po wejściu do Sojuszu Rumunów i Bułgarów. Mniej więcej w tym samym okresie doszło do tzw. kolorowych rewolucji w Gruzji i na Ukrainie. Na Kremlu musieli brać pod uwagę, że Morze Czarne może się wręcz zmienić w „wewnętrzne jezioro NATO”. Rosja przystąpiła do kontrataku – i tak się składa, że jej agresywna polityka ostatniej dekady najbardziej widoczna była właśnie na kierunku południowo-zachodnim. Najpierw, wykorzystując lojalnych wobec Moskwy separatystów w Abchazji i Osetii Południowej, uderzono na Gruzję (2008). Po pierwsze, storpedowano natowskie ambicje Tbilisi, a po drugie, Rosjanie już oficjalnie mogli wejść militarnie do Abchazji, strategicznego regionu rozciągającego się wzdłuż czarnomorskiego wybrzeża, z portowym Suchumi i ważną bazą morską w Oczamczirze. W ten sposób Moskwa wydłużyła kontrolowaną linię brzegową nad Morzem Czarnym i zrobiła wielki krok w kierunku odcięcia wschodniej części akwenu. Kolejnym etapem – dużo ważniejszym z punktu widzenia strategii rosyjskiej – była ekspansja na kierunku zachodnim. Kiedy w Kijowie upadł reżim Wiktora Janukowycza, pojawiła się groźba nie tylko eliminacji ograniczonej obecności rosyjskiej na Krymie, ale nawet w przyszłości wejścia na akwen sił NATO. Rosja więc zadziałała bardzo szybko. Wykorzystując aktywa rozbudowane na Krymie za czasów Janukowycza oraz słabość armii i służb specjalnych Ukrainy, Rosjanie błyskawicznie, niemal bez wystrzału, zajęli półwysep. Następnie szybko go formalnie anektowali. Zdobycie strategicznie bezcennego Krymu, do którego Moskwa zawsze zgłaszała pretensje, radykalnie zmieniło sytuację militarną na Morzu Czarnym.

Po upadku Związku Sowieckiego i podziale sowieckiej Floty Czarnomorskiej na ukraińską i rosyjską, ta druga przez bardzo długi okres znajdowała się w kiepskiej sytuacji. Niedoinwestowana, przestarzała, z garstką zdolnych do działania okrętów. Wystarczy powiedzieć, że w latach 1991-2014, z powodu problemów z obecnością na ukraińskim Krymie oraz braku inwestycji, do Floty Czarnomorskiej trafił tylko jeden nowy okręt bojowy. Oczywiście po 2014 roku i aneksji Krymu sytuacja się zmieniła. Po pierwsze, Rosjanie przejęli część ukraińskiej floty. Po drugie, zaczęto realizować bardzo ambitny program modernizacji i rozbudowy Floty Czarnomorskiej. Plan przewiduje wejście do służby łącznie sześciu nowych fregat rakietowych klasy Admirał Grigorowicz, sześciu korwet rakietowych klasy Wasilij Bykow oraz sześciu zmodernizowanych okrętów podwodnych klasy Kilo. Wszystkie jednostki mają być uzbrojone w pociski manewrujące dalekiego zasięgu Kalibr. Do 2016 roku do służby weszło sześć niedawno zbudowanych okrętów podwodnych. Flota Czarnomorska ma już też trzy z sześciu fregat – na trzy kolejne trzeba jednak poczekać jeszcze kilka lat z powodu opóźnień wynikających z konfliktu z Ukrainą. Na wodach przybrzeżnych dużym wzmocnieniem będą niewielkie okręty rakietowe projektu Bujan-M oraz projektu Karakurt. Co więcej, latem 2018 roku pięć jednostek z Flotylli Kaspijskiej przeniesiono na Morze Azowskie. Obecne plany mówią o dwóch brygadach rakietowej obrony wybrzeża Floty Czarnomorskiej: jednej niedaleko Sewastopola, drugiej niedaleko Noworosyjska. W każdej jest 3-5 dywizjonów Bastion i 1-2 dywizjony Bal. W ostatnim czasie Flota Czarnomorska dostała też nowe samoloty, w tym 12 Su-30SM i sporą liczbę śmigłowców Ka-52 i Mi-28N. Na Krymie wzmocniono też siły lądowe, zasilając je haubicami Msta i wieloprowadnicowymi wyrzutniami rakietowymi Tornado. W efekcie w latach . Ale na tym nie koniec.

Lotniskowiec Krym

Dopiero przerzut na anektowany półwysep dużych jednostek wojskowych oraz zainstalowanie tam radarów i broni rakietowej zmieniły sytuację militarną w regionie. W listopadzie 2014 roku naczelny dowódca sił NATO w Europie, generał Philip Breedlove ostrzegał, że rosyjskie środki militarne na Krymie będą miały efekt „niemal dla całego regionu Morza Czarnego”. Zajęcie Krymu zwiększyło zasięg rażenia rosyjskimi pociskami południowej flanki NATO. Rosjanie są w stanie zaatakować z krymskiego brzegu każdy obiekt nawodny na Morzu Czarnym.

Przede wszystkim zabezpieczono wreszcie kwestię baz Floty Czarnomorskiej. O ile wcześniej – wobec niepewności co do ukraińskiej polityki – brano pod uwagę rozbudowę bazy w Noworosyjsku i faktycznego przeniesienia tam dowództwa i trzonu floty, to aneksja Krymu zwiększyła tylko rolę Sewastopola. Do tego Rosjanie uzyskali na półwyspie całą infrastrukturę (poligony, lotniska, bazy, przystanie), z której wcześniej tylko częściowo mogli korzystać i to przy zgodzie ukraińskiej. Aneksja Krymu przesunęła punkt ciężkości militarnej obecności Rosji na zachód. Zainstalowanie na półwyspie systemów rakietowych obrony powietrznej (m.in. S-400 i Pancyr) i brzegowej (przeciwokrętowe systemy Bał i Bastion) pozwoliło objąć zasięgiem ognia niemal całą centralną część akwenu. Wcześniej rosyjska dominacja w powietrzu i na wodzie ograniczała się jedynie do wschodniej części Morza Czarnego. System rakietowy S-400 ma warianty średniego i dalekiego zasięgu. Z możliwością rażenia celów na dystansie do 250 km uchodzi za jeden z najskuteczniejszych systemów tego rodzaju na świecie. Przed incydentem kerczeńskim na Krymie były cztery dywizjony S-400. Po wydarzeniach 25 listopada 2018, piąty dywizjon trafił do Dżankoj. Mocnym uzupełnieniem S-400 są systemy S-300 i Pancyr-S1. Przeciwokrętowy pocisk manewrujący P-800 Oniks, część systemu Bastion, ma zasięg do 300 km i zdąża ku celowi z prędkością niemal 2,5 macha.

Na Krym trafił m.in. system radarowy Monolit-B, który z Sewastopola obejmuje zasięgiem niemal całe Morze Czarne. Ma 450 km zasięgu pasywnego rozpoznania i dostarcza wojskowym doskonały obraz w czasie rzeczywistym pozycji obcych jednostek płynących po Morzu Czarnym. Co więcej Rosjanie potwierdzili, że w 2019 roku na Krymie zainstalowany zostanie potężna stacja radarowa wczesnego ostrzegania Woroneż-M. Ten typ radaru jest w stanie namierzać wystrzelenia pocisków balistycznych oraz lot pocisków manewrujących w zasięgu 3500 km. Do tego dochodzą systemy walki radioelektronicznej (EW): Murmańsk, Moskwa i Krasucha. Rozbudowa lotnisk umożliwia stacjonowanie nowych typów samolotów i znacząco zwiększa zasięg rosyjskiego lotnictwa na kierunku południowym i zachodnim. Sercem sił powietrznych na Krymie jest baza w Belbek. Pierwsza fala samolotów rosyjskich trafiła tutaj już na jesieni 2014 roku: kilkanaście maszyn Su-27 i Su-30. Lotnictwo stacjonuje też w Nowofiedorowce na zachodnim brzegu półwyspu oraz w Gwardiejskoje w centrum Krymu.

W listopadzie 2017 roku Walerij Gierasimow podkreślił, że na Krymie Rosja utworzyła „samowystarczalną wojskową formację” składającą się z dywizji obrony powietrznej, dywizji lotnictwa, bazy morskiej oraz korpusu armijnego. Według ukraińskich źródeł, na Krymie łącznie jest 32 000 rosyjskich żołnierzy (realnie – ta liczba bliższa jest raczej 20 000). Do tego 40 czołgów, 680 pojazdów opancerzonych i ponad 170 systemów artylerii. Do tego 113 samolotów i śmigłowców. Oddziały piechoty morskiej i specnazu na Krymie dają możliwość szybkiego przerzucenia ich w razie konfliktu czy to na Bałkany, czy na Ukrainę. W ten sposób Rosja stała się dominującym graczem wojskowym w regionie. Jak ważne było zajęcie Krymu i przekształcenie go w „lądowy lotniskowiec” pokazuje przebieg interwencji zbrojnej Rosji w Syrii. Moskwa mogła sobie na to pozwolić tylko dlatego, że wcześniej zajęła Krym. Przez porty półwyspu płyną do Syrii okręty wojenne i transportowe (tzw. Syryjski Ekspres).

Odpychanie Ukrainy

Przed 2014 rokiem Rosja musiała się liczyć z tym, że zostanie zablokowana we wschodniej części Morza Czarnego, gdyby doszło do zacieśnienia współpracy NATO z Ukrainą. Nie mówiąc już o perspektywie wejścia Ukrainy do Sojuszu. To kolejny powód, dla którego po Rewolucji Godności w Kijowie Rosjanie nie mogli pozwolić sobie na utrzymanie status quo na Krymie. Aneksja półwyspu wzmocniła pozycję Rosji, ale jeszcze bardziej osłabiła pozycję Ukrainy. Kijów stracił większość wojska na półwyspie oraz niemal całą flotę – z liczących się okrętów uratowano tylko fregatę Hetman Sahajdaczny i to tylko dlatego, że akurat była poza Krymem. Ukraińcy stracili też porty i lotniska na półwyspie. W ciągu kilkunastu dni z czarnomorskiej wielkiej gry wypadł kraj z trzecią co do wielkości flotą. Kraj, który wcześniej miał długą linię brzegową, Krym i sporo okrętów odziedziczonych po czasach sowieckich, jest coraz skuteczniej odpychany od morza.

Utrata półwyspu poważnie skomplikowała położenie pozostałych ukraińskich portów, zarówno na wschód, jak i na zachód od Krymu. Dostęp do tzw. hubu portowego (Odessa, Chersoń, Mikołajów) Rosjanie mogą zamknąć bardzo łatwo. W 2014 roku wraz z aneksją Krymu Rosjanie zajęli szereg ukraińskich platform wiertniczych na Morzu Czarnym i pozostawili wąski szlak morski pomiędzy nimi do Odessy i pozostałych portów ukraińskich po zachodniej stronie Krymu. Jeszcze gorzej wygląda sytuacja ukraińskich portów nad Morzem Azowskim. Mariupol to brama dla eksportu ukraińskiej produkcji metalurgicznej, okno na świat przemysłowego Donbasu (mimo faktycznej okupacji jednej trzeciej jego obszaru przez Rosję, wciąż pod kontrolą Kijowa pozostają dziesiątki kopalń i zakładów). Po wydarzeniach 2014 roku było oczywiste, że kontrolując oba brzegi Cieśniny Kerczeńskiej, Rosja zacznie zaciskać pętlę na azowskich portach Ukrainy – blokując żeglugę handlową, o wojskowej nie wspominając. Tym bardziej, że nie udała się wiosną 2014 roku próba zdobycia Mariupola. Strategia zamykania akwenu azowskiego ruszyła na dobre wraz z otwarciem mostu w Kerczu. Rosjanie zyskali pretekst by ograniczać ruch do i z ukraińskich portów. Rosja przerzuciła też w ten rejon dużą liczbę okrętów, a gdy Ukraińcy próbowali na to zareagować zwiększeniem swych sił na Morzu Azowskim (plus plan budowy bazy wojennej w Berdiańsku), doszło do incydentu w pobliżu Cieśniny Kerczeńskiej (25 listopada 2018). Rosjanie zablokowali dostęp dwóm ukraińskim kutrom i holownikowi, a następnie je ostrzelali i zajęli. Po czym nastąpiła wielodniowa blokada dostępu do Morza Azowskiego. Faktyczny brak reakcji Zachodu na tak otwarte pogwałcenie prawa tylko zachęci Rosję do dalszych prowokacji, które w końcu mają doprowadzić do przekształcenia Morza Azowskiego w „wewnętrzne jezioro rosyjskie”. Ekonomiczną blokadę uzupełnić może nawet operacja wojskowa, której celem będzie zajęcie Mariupola i Berdiańska wraz z całym pasem lądu ciągnącym się do linii frontu w Donbasie do Krymu. W ten sposób Rosja zrealizowałaby dawny cel: lądowe połączenie z Krymem (co oczywiście przełoży się na jeszcze głębsze utrwalenie obecności rosyjskiej na półwyspie i w tej części Morza Czarnego). Chodzi też o trwałe zabezpieczenie strategicznego szlaku, którym wypływają na otwarte morza jednostki Flotylli Kaspijskiej. Przez długie lata na Zachodzie lekceważono Flotyllę Kaspijską, uznając ją za typową straż wybrzeża, zamkniętą na Morzu Kaspijskim. Uwagę zaczęto na nią zwracać w 2015 roku, kiedy kilka z jej okrętów wystrzeliło pociski manewrujące Kalibr w cele w Syrii. W tym roku część jednostek Flotylli Kaspijskiej zasiliło rosyjskie zgrupowanie na Morzu Azowskim. Z Morza Kaspijskiego płyną one Wołgą, a potem kanałem Wołga-Don, wreszcie Donem spływają do Morza Azowskiego, a potem przez Cieśninę Kerczeńską wypływają na Morze Czarne. Następnie przez Bosfor na Morze Śródziemne. Wspierana przez NATO ukraińska baza w Berdiańsku zagrażałaby strategicznie ważnemu szlakowi żeglugi rosyjskich okrętów wojennych. Zamknięcie Morza Azowskiego rozwiązuje ten problem.

Rumuńska samotność

Panowanie nad Krymem wzmacnia pozycję rosyjską w sensie defensywnym, bo broń dalekiego zasięgu na półwyspie teoretycznie daje możliwość uniemożliwienia dostępu na akwen czarnomorski siłom NATO. To ważne w wypadku wybuchu wojny – nie tyle nawet z Ukrainą czy Gruzją, ale czarnomorskimi członkami Sojuszu: Rumunią, Bułgarią czy Turcją. Każdy okręt NATO wpływający na Morze Czarne trafia pod uważną obserwację rosyjskich okrętów śledzących i systemów wywiadu radioelektronicznego. Zgodnie z konwencją z Montreaux, okręty krajów trzecich nie mogą przebywać w akwenie dłużej niż 21 dób. Rosyjska doktryna uznaje amerykańskie instalacje tarczy antyrakietowej w Rumunii oraz rotacyjną obecność okrętów NATO na Morzu Czarnym za „zewnętrzne zagrożenia”. W lipcu 2015 r. ministerstwo obrony Rosji ogłosiło, że baza amerykańskiej tarczy antyrakietowej w Rumunii będzie jednym z pierwszych i najważniejszych celów ataku w razie wybuchu konfliktu w czarnomorskim regionie.

Już w 2005 roku ówczesny prezydent Rumunii Traian Băsescu nazwał Morze Czarnym „rosyjskim jeziorem”. Po wojnie rosyjsko-gruzińskiej 2008 roku Bukareszt naciskał, by Morze Czarne stało się dla NATO priorytetem. Ale Sojusz niewiele tam zrobił, a po 2014 roku i aneksji Krymu było już w pewnym sensie za późno, by powstrzymać ekspansję rosyjską jeszcze na wschodzie akwenu. Po aneksji Krymu Rosja stała się faktycznie morskim sąsiadem Rumunii. Ma teraz możliwości utrudniać prace badawczo-wydobywcze na szelfie, blokować żeglugą handlową z Dunaju na Morze Czarne. Powstanie na Krymie „bańki powietrznej” A2/AD poważnie ogranicza swobodę ruchu Rumunii na Morzu Czarnym. Co gorsza dla Bukaresztu, Rosjanie są teraz zdolni atakować większość terytorium rumuńskiego z lądu i powietrza. Tak więc w razie rosyjskiej agresji sojusznicy Rumunii w NATO będą musieli zaangażować się dużo bardziej militarnie w obronę Rumunii, niż musieliby to czynić, gdyby Rosjanie nie kontrolowali Krymu.

Po wybuchu wojny na Ukrainie Rumunia rozpoczęła szeroko zakrojony program modernizacji sił zbrojnych. Od 2017 roku wydatki na obronę wynoszą co najmniej 2 proc. PKB. Zakupiono zestawy obrony powietrznej Patriot, wyrzutnie rakiet HIMARS, systemy przeciwpancerne Spike. Rumuńska flota jest stosunkowo mała, a większość jednostek to już stara technologia z lat 70. i 80. XX w. Dlatego Bukareszt ogłosił plan zakupu czterech nowych wielozadaniowych korwet oraz trzech okrętów podwodnych. Zakłada także modernizację dwóch byłych brytyjskich fregat typu 22. Jednocześnie Rumuni dążą do pogłębienia morskiego sojuszu w ramach NATO. Coraz więcej rumuńskich jednostek uczestniczy w ćwiczeniach Sea Breeze, a Bukareszt zgodził się gościć najnowsze regionalne dowództwo NATO (Wielonarodowa Dywizja Południowy Wschód). Rumuni wskazują na daleko idącą nierównowagę, jeśli chodzi o rozbudowę potencjału NATO na Bałtyku i na Morzu Czarnym. Ale problem w tym, że o ile na północnej flance wszyscy tamtejsi członkowie Sojuszu zgadzają się co do rosyjskiego zagrożenia i konieczności wzmocnienia obrony, to na południowej Bukareszt jest osamotniony. Bułgaria jest jednym z najbardziej prorosyjskich członków NATO (w 2016 r. premier Borysow storpedował rumuński pomysł regionalnej floty mającej powstrzymać Rosjan), zaś Turcja – nie mówiąc już o ostatnio ciepłych relacjach z Moskwą – zawsze nieprzychylnie patrzyła na inne niż jej własne okręty natowskie na Morzu Czarnym. W tej sytuacji Rumuni stawiają przede wszystkim na dwustronny sojusz z USA, czego wyrazem jest amerykańska baza powietrzna, a następnie instalacja BMD (tarcza antyrakietowa) w Deveselu. Na drugim miejscu jest NATO, na trzecim UE.

Turecka gra

Najpoważniejszym rywalem dla Rosji na Morzu Czarnym pozostaje, jak w czasach zimnej wojny, Turcja. Tak się jednak szczęśliwie dla Kremla złożyło, że w ostatnich latach, wraz z ekspansją rosyjską w czarnomorskim regionie, poprawiły się bardzo relacje z Ankarą. Co z kolei wynika z niezależnych w dużym stopniu od Rosjan czynników: polityki wewnętrznej Erdogana i ochłodzenia relacji Turcji z zachodnimi sojusznikami. Mając coraz bardziej napięte stosunki z sojusznikami z NATO, kierując się przede wszystkim celami polityki w Syrii, Turcja zbliżyła się do Rosji. W sprawie Syrii funkcjonuje tercet astański, czyli Rosja – Turcja – Iran. Turcy kupują od Rosjan nowoczesne uzbrojenie i to przy ogromnych wątpliwościach związanych z tym, że przecież wciąż należą do NATO (sprawa S-400), ale są też kwestie gospodarcze: rozbudowa eksportu rosyjskiego gazu do Turcji i projekt atomowy. Niezależnie jednak od generalnie dobrych relacji z Rosją, na Morzu Czarnym celem dla Ankary jest powstrzymywanie Rosji. Turcy mają nominalnie największą flotę na tym akwenie, a przede wszystkim panują nad Bosforem. Rozbudowa potencjału militarnego na Krymie oraz wzmacnianie Floty Czarnomorskiej zagrażają tureckim interesom. Zapewne w Ankarze odnotowano z uwagą, gdy we wrześniu 2016 roku, po obejrzeniu szeregu ćwiczeń Floty Czarnomorskiej, szef rosyjskiego Sztabu Generalnego gen. Walerij Gierasimow oświadczył, że „jeszcze kilka lat temu niektórzy mówili, że turecka flota rządzi na Morzu Czarnym. Teraz jest inaczej”.

Oficjalnie Ankara nie uznaje okupacji rosyjskiej Krymu i wspiera suwerenność Ukrainy na wszelkich międzynarodowych płaszczyznach. Turcja stara się równoważyć rosnące wpływy rosyjskie na Morzu Czarnym wspierając przede wszystkim dyplomatycznie bezpieczeństwo i terytorialną integralność Ukrainy. Ankara i Kijów wciąż współpracują też w ramach Black Sea Naval Co-Operation Task Group (BLACKSEAFOR). Tureckie okręty brały też udział w goszczonych przez Ukrainę ćwiczeniach Sea Breeze 2018. Incydent kerczeński w Ankarze przyjęto z dużym niepokojem. Turcja zaproponowała nawet mediację, zaś Erdogan 28 listopada przeprowadził telefoniczne rozmowy zarówno z Putinem, jak i Poroszenką. Po incydencie kerczeńskim dowódca ukraińskiej floty wojennej admirał Ihor Woronczenko powiedział, że Ukraina chce dążyć do zamknięcia cieśnin tureckich dla rosyjskich okrętów wojennych. Taką możliwość daje art. 20 konwencji z Montreux (1936). Ale Ankara oficjalnie na to nie zareagowała. Za to w grudniu turecka flota ogłosiła, że zaczyna budowę nowej bazy morskiej w Trabzonie nad Morzem Czarnym. Turcy poparli też ukraińską inicjatywę, jako było złożenie projektu rezolucji Zgromadzenia Generalnego ONZ o „Problemie militaryzacji Autonomicznej Republiki Krymu i miasta Sewastopol (Ukraina), jak też części Morza Czarnego i Morza Azowskiego”. 17 grudnia 2018 roku Zgromadzenie przyjęło rezolucję, wzywającą Rosję do wycofania jej sił z Krymu i wyrażającą głęboką troskę o wzrost rosyjskiej obecności militarnej w regionie. Dopóki jednak Rosjanie bezpośrednio nie zagrażają Turcji, Ankara nie będzie się mocniej angażowała w pomoc Ukrainie czy też w rozbudowę obronnych zdolności NATO w tym regionie. Grozi to budową dwubiegunowego, rosyjsko-tureckiego układu na Morzu Czarnym, co w ostateczności oznacza osłabienie bałkańskiej flanki NATO.

Rosja przekształciła Krym w „lądowy lotniskowiec”, co umożliwiło skuteczny przebieg interwencji zbrojnej w Syrii.

Przyjazne stosunki Moskwy z Ankarą grożą budową dwubiegunowego, rosyjsko-tureckiego układu na Morzu Czarnym, co w ostateczności oznacza osłabienie bałkańskiej flanki NATO.

Autor: Grzegorz Kuczyński – Dyrektor Programu Eurasia, Warsaw Institute

Grzegorz Kuczyński ukończył historię na Uniwersytecie w Białymstoku i specjalistyczne studia wschodnie na Uniwersytecie Warszawskim. Ekspert ds. wschodnich, przez wiele lat pracował jako dziennikarz i analityk. Jest autorem wielu książek i publikacji dotyczących kuluarów rosyjskiej polityki.

Warsaw Institute