Według „AP” rosyjskie sklepy nie sprzedają już tyle wódki i piwa co kiedyś, bo ich ceny wciąż rosną, na co wpływa między innymi słabnący rubel. Według ekspertów nie oznacza to jednak, by Rosjanie pili mniej. Nie – sięgają po prostu po wyroby z czarnego rynku, na którym wiele trunków jest niebezpiecznych. Mowa tu między innymi o alkoholu technicznym lub podłej jakości bimbrze, tworzonym przez nieuczciwych lub nieporadnych wytwórców. Jeszcze gorzej, gdy Rosjanie sięgają po takie specyfiki, jak płyny na porost włosów lub środki czyszczące przeznaczone do łazienek. A to właśnie te „alternatywy” są wybierane najczęściej.

Lekarze przyznają, że trafia do nich w ostatnim czasie coraz więcej pacjentów z delirium tremens albo z drgawkami, co jest ewidentnym objawem upadku alkoholowych obyczajów.

Inaczej niż w Polsce, w Rosji każdy człowiek może wyrabiać alkohol sam. Nie trzeba na to żadnych specjalnych pozwoleń. Pędzenie samogonu na daczach to już swoista tradycja.

Na sięganie po „alternatywy” dla normalnego alkoholu wpływa także polityka rosyjskich władz związana z walką z alkoholizmem. Niedawno wprowadzono bowiem cenę minimalną wódki, która wynosi 185 rubli za butelkę i jest dla wielu biednych Rosjan po prostu nie do zapłacenia. I choć Włodzimierz Putin obniżył ceny o 16 proc., to nie zmieniło to sytuacji w sposób fundamentalny.

Z problemem pijaństwa Rosja zmaga się już od lat. Jeszcze w połowie lat 80. Michał Gorbaczow wprowadził ograniczenia w sprzedaży wódki. Doprowadziło to jednak tylko i wyłącznie do rozrostu sprzedaży samodzielnie produkowanego bimbru oraz licznych protestów, ograniczenia wkrótce więc zniesiono. Z danych Światowej Organizacji Zdrowia wynika, że Rosja jest na czwartym miejscu na świecie pod względem spożycia alkoholu na jednego mieszkańca. Dane z 2010 roku mówią, że wyprzedzają ją jedynie Białoruś, Mołdawia i Litwa.

kad/telewizja republika