Prof. Magdalena Środa na V Kongresie Kobiet zapewniała, że nie chodzi o to, by odebrać władzę mężczyznom, ale by “w naszym kraju była równowaga”. Trzeba zapytać jaka równowaga? Chyba nie w kwestii reprezentacji kobiet i mężczyzn w polityce. A może prof. Środa równowagą nazywa nadreprezentację w Sejmie politycznych radykałów ze skrajnej feministycznej lewicy? Wszystko wskazuje, że wierchuszka Kongresu odrywa się od aktywu i rzeczywistości. To znak zblizającej się klęski, a ta zmusza do wzmożenia zaangażowania.     

A nad Kongresem Kobiet krąży widmo klęski. Było nią odejście Jolanty Kwaśniewskiej i Henryki Krzywonos. Ta druga miała wejść w rolę solidarnościowej bohaterki na skrajnej lewicy (przypomnijmy książkę Krytyki Politycznej jej poświęconą), a jednak odeszła. Ponoć, po konflikcie z dwoma ideologami Kongresu Henryką Bochniarz i Kazimierą Szczuką. Ale klęską okazała się przede wszystkim w ostatnich miesiącach działalność polityczna Wandy Nowickiej jako posłanki Ruchu Palikota. Są też i mniejsze klęski, jak choćby wypowiedź obecnego na V Kongresie Kobiet, gasnącego premiera z PO Donalda Tuska, o tym że nie chce liberalizacji ustawy aborcyjnej, a także, że nie zamierza już więcej, na poważnie, zajmować się związkami partnerskimi, skoro otworzył debatę publiczną na ten temat. A sprawa faktycznie upadła.

Niepowodzenie polityczne Nowickiej wygląda na wyraźną przyczynę, dla której Kongres chce wejść do polityki. “W Sejmie czuję się osamotniona. Feministki można policzyć na palcach jednej ręki. Chodźcie do mnie i razem zmieniajmy ten kraj” - mówiła Nowicka. Wiele wskazuje jednak na to, że i w samym Kongresie Kobiet feministek jest mniej, niż to się wydaje jego “komitetowi centralnemu” złożonemu z radykalnie lewicowych ideologów. Odzew na propozycję polityzacji Kongresu jest niewielki, a i ten niechętny. Działaczki ruchu chcą zajmować się dalej sprawami społecznymi, a nie realizować niespełnione ambicje liderek. Wygląda, że nie będzie sukcesu Kongresu na miarę “Ruchu Narodowego”.

Czy jest jakiś sposób na pozbycie się problemu demokratycznego niezadowolenia wśród aktywu? Tak, trzeba powołać “radę polityczną” - ktoś przecież musi wprowadzać słuszną linię “dyktatury proletariatu”. Rada już jest, a teraz im bliżej będzie ostatecznej klęski, i im więcej działaczek z Kongresu zacznie odchodzić, tym częściej będziemy słyszeć o ostatecznym zwycięstwie.   

Tomasz Rowiński