Joanna Jaszczuk, Fronda.pl: Według tygodnika „wSieci” były minister spraw zagranicznych, Radosław Sikorski był informowany o organizacji wizyty Ś.P. prezydenta Lecha Kaczyńskiego wraz z delegacją w Katyniu. Wynika to z notatek sporządzanych w MSZ oraz kancelarii premiera Donalda Tuska. Sikorski jednak, podczas przesłuchania w procesie Tomasza Arabskiego i trojga innych urzędników KPRM stwierdził, że żadnej wiedzy na ten temat nie posiada. Były szef polskiej dyplomacji kłamał pod przysięgą?

Ryszard Czarnecki, wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego, europoseł PiS: Są to bardzo poważne zarzuty. Rozumiem, że tygodnik „wSieci” zna treść opisywanych dokumentów i ma dużą wiedzę w tej sprawie. Gdyby te informacje miały się potwierdzić, okaże się, że wiceprzewodniczący Platformy Obywatelskiej, zastępca Donalda Tuska w tej partii, o czym w zasadzie się nie mówi, a także najdłużej urzędujący minister w rządzie PO-PSL, czyli pan Radosław Sikorski kłamał pod przysięgą, a więc w sposób drastyczny złamał prawo. Może to pociągnąć za sobą poważne konsekwencje. Dlaczego? Ponieważ minister Sikorski nie jest świętą krową. Jeżeli ktoś na przykład ukradnie ze sklepu odkurzacz i będzie w tej sprawie składał fałszywe zeznania, może za to nawet trafić do więzienia. Jeżeli sędzia- złodziej, zeznając w sprawie kradzieży, skłamie pod przysięgą, może trafić do więzienia. Może za rządów Platformy Obywatelskiej nie byłoby to tak oczywiste, jednak za PiS jak najbardziej. Prawo obowiązuje zarówno szarego obywatela „Kowalskiego”, jak i sędziego „Kowalskiego”. I to samo prawo dotyczy ministra „Kowalskiego”,  w tym akurat przypadku-  ministra Sikorskiego. Oczywiście, na razie trzeba poczekać na ocenę wymiaru sprawiedliwości.

W ostatnim czasie wokół niegdyś czołowych polskich polityków wiele się dzieje. W warszawskiej prokuraturze zeznawał niedawno Donald Tusk, również w mocno niepokojącej sprawie. Szef Rady Europejskiej został przywitany w Warszawie przez swoich zwolenników niemal jak „zbawca na białym rumaku”, tymczasem przyjechał zeznawać w prokuraturze

Myślę, że cały ten  „kabaret powitalny” miał być zasłoną dymną dla sedna całej sprawy, czyli umowy podpisanej przez Służbę Kontrwywiadu Wojskowego z rosyjską FSB. Jak słyszymy od obecnego wiceszefa Platformy, Tomasza Siemoniaka, umowa została podpisana bez wiedzy ministra obrony narodowej, a więc ze złamaniem prawa. Pytanie, czy Donald Tusk wiedział o tej sytuacji i ją akceptował, czy też nie. Oba wyjścia są dla niego fatalne. Jeśli o wszystkim wiedział i to akceptował, stawia to Donalda Tuska w bardzo złym świetle jako polityka kraju członkowskiego NATO. Jeżeli natomiast nie wiedział, oznacza to, że był we własnym rządzie tylko marionetką, a sprawy ważne działy się za jego plecami. Apelowałbym więc do wszystkich moich rodaków, aby jednak starali się patrzeć na przypadek Donalda Tuska nie przez pryzmat czerwonych kartek, które pokazywali mu jego zwolennicy, co jest zresztą paradoksem, ponieważ, jak wiemy, w piłce nożnej, która jest ulubionym sportem szefa Rady Europejskiej, czerwona kartka oznacza zejście z boiska. Może w tym sensie jego zwolennicy są obdarzeni darem profetycznym... Na tę sprawę nie warto patrzeć także przez sondaże, z których wynika, że Donald Tusk wygra z Andrzejem Dudą w drugiej turze, ponieważ to surrealizm. Zwróćmy uwagę raczej na śledztwo, w którym Donald Tusk zeznawał jako świadek, ponieważ dotyczy ono bardzo niebezpiecznej umowy zawartej przez polskie służby wywiadowcze z służbami Federacji Rosyjskiej.

Gdy przychodzi do jakiejkolwiek formy rozliczenia rządów PO, czołowi politycy tej partii sięgają zwykle po dwa sztandarowe argumenty: „zemsta polityczna” albo ”o niczym nie wiedziałem”, „nie pamiętam”...

Politycy PO po utracie władzy zapadli na ciężką chorobę zwaną amnezją. A może raczej jest to taka wybiórcza, selektywna pamięć. Pamiętają oczywiście, że Polska była „zieloną wyspą”, okazuje się, że zapomnieli jednak, co robili jako ważni członkowie gabinetu Donalda Tuska. Niestety, zbyt długo jestem w polityce, aby wierzyć w takie bajki.

Bardzo dziękuję za rozmowę.