Gdy bardzo nieliczni europarlamentarzyści słuchali kolejnego steku bredni serwowanego w tym tygodniu w Strasburgu przez szefa liberałów Verhofstadta, zapewne co bystrzejsza część z nich musiała mieć pewne skojarzenia.

Jakie? Z amerykańską kinematografią. Rzeczywiście tchórz, który wycofał się z wyborów na szefa europarlamentu, bo bał się otrzymać mniej głosów niż kandydatka konserwatystów Helga Stevens, mógł kojarzyć się z tytułem komedii „Głupi i głupszy”. Belg oskarżający znienawidzonego przez Putina polskiego męża stanu Jarosława Kaczyńskiego o... związki z Rosją musi być pozbawiony jakiegokolwiek instynktu samozachowawczego!

Przecież każdy może natychmiast wypomnieć mu, że jeszcze niedawno brał olbrzymie pieniądze z firmy ściśle związanej z rosyjskim „Gazpromem”. Tak, tym samym „Gazpromem”, który jest w stu procentach instrumentem polityki Kremla.

No właśnie, przychodzi na myśl tytuł innego amerykańskiego filmu: „I kto to mówi?”. Swoją drogą, ktoś kto umaczany jest w aferę „Panama Papers” i brał parędziesiąt tysięcy euro rocznie od firmy funkcjonującej w tym raju podatkowym – lepiej żeby głośno milczał. I tak ten euroliberał dopisał kolejny rozdział do księgi ‒ trawestując A. Bocheńskiego „Dzieje głupoty w Europie”.

Ryszard Czarnecki

*pełna wersja komentarza, który ukazał się w „Gazecie Polskiej Codziennie” (16.06.2018)