Gdy pytają mnie, co się mówi o Tusku w Brukseli, odpowiadam grzecznie i zgodnie z prawda, że mówi się niewiele, bo tu generalnie dyskutuje się o sprawach poważnych – a przewodniczący Rady Europejskiej za poważnego nie uchodzi.

 

Zatem w Brukseli i Strasburgu mówi się teraz o budżecie UE, a nie o Tusku. Tutaj każdy kto ma wiedzieć, ten wie, że Tusk mógł składać zeznania w Brukseli  na zasadzie wideokonferencji, a nie musiał jechać do Warszawy i robić show. Ta wiedza albo powoduje uśmiech, albo więcej: budzi politowanie, bo tani „showman” na stanowisku szefa jednej z najważniejszych unijnych instytucji to jednak rzadkość. Prawdę mówiąc zatroskani są tym nawet euroentuzjaści, którzy początkowo, na zasadzie odruchu Pawłowa wspierali Tuska jako „dobrego Europejczyka”,w  przeciwieństwie do „złych Europejczyków” z obecnego rządu.  Dopiero potem zorientowali się, że taki facio swoim zachowaniem (plus  spektakularnym lenistwem) w gruncie rzeczy rujnuje autorytet Unii Europejskiej, skoro własne stanowisko bez przerwy wykorzystuje jako instrument w walkach wewnętrznych w kraju, z którego pochodzi.  

„Masz, babo, placek”- chciałoby się powiedzieć. I strawestować: „Masz, Unio, placek”. Inne polskie powiedzenie też dobrze wyraża istotę rzeczy: „widziały gały, co brały”. Tylko, że unijne gały myślały, że ten usłużny premier z Warszawy nie będzie jednak wychodził ze swej roli i ośmieszał stanowiska, które zajmuje.

Tusk bowiem przypomina japońskiego partyzanta odnalezionego w latach 1980, który myślał, że wojna z Ameryką jeszcze trwa. Po „Okrągłym Stole” przeciwnicy tegoż politycznego mebla, jak ja, żartowali, że „choćby nie wiem jakie zmiany sytuacji, to my i tak tysiąc lat w konspiracji”. Wypisz, wymaluj: Donaldinho teraz.  Bo Tusk A. D. 2018  będzie walczył z Jarosławem Kaczyńskim i PiS-em do końca świata i jeden dzień dłużej, nawet w sytuacji, gdy Naczelnik na dźwięk nazwiska Tusk od dawna macha lekceważąco ręką.

Skądinąd mało kto już to pamięta, a część z tych co pamięta nawet pamiętać nie chce, że przed blisko 30 laty wrogiem „Okrągłego Stołu” i zwolennikiem bojkotu wyborów w 1989 był niejaki … Bronisław Komorowski, którego zresztą w połowie lat 1980 spotykałem w konspiracyjnym mieszkaniu na Sadach Żoliborskich w Warszawie na spotkaniach redakcji „Głosu” Antoniego Macierewicza (sic!). Bóg widzi takie metamorfozy i jakoś nie grzmi...

To, co za pierwszym razem może frapować postronną publikę, za kolejnym staje się farsą. Tusk maszerujący z Dworca Centralnego do prokuratury pierwszy raz w asyście zwolenników i przeciwników wzbudzał ludzkie zaciekawienie. Jego kolejne eskapady z Brukseli  wzbudzają wyłącznie, aaaa, ziewanie. I senność. Dobranoc.

Ryszard Czarnecki

Gazeta Polska, 2 V 2018