Pierwsze posiedzenie Parlamentu Europejskiego po miesięcznych wakacjach. Strasburg. Startujemy, jak zwykle, o 17-stej. To dogmat niczym brytyjska five o'clock tea czyli popołudniowa herbatka o piątej. Zawsze wtedy obrady prowadzi przewodniczący europarlamentu. Od ośmiu miesięcy jest nim Antonio Tajani. Właśnie w tym momencie oficjalnie zatwierdzamy porządek obrad wstępnie przygotowany przez czwartkową Konferencję Przewodniczących. Odbywa się ona zawsze cztery dni przed posiedzeniem plenarnym. Ale żeby nie było, iż szefowie frakcji się dogadują, a posłowie muszą to przyjąć z dobrodziejstwem inwentarza, jest furtka do zmiany porządku obrad – właśnie w poniedziałek po 17-stej. Niestety, smutnym obyczajem stało się, że przewodniczący europarlamentu ogłasza minutę ciszy po kolejnych zamachach terrorystycznych lub klęskach żywiołowych. Także teraz Tajani długo wymieniał miejsca, gdzie doszło do zamachów, które były dziełem islamskich terrorysów. Ale, sorry, taką mamypoprawność polityczną – ani słowa o islamie.

Kurdyjski” test bezpieczeństwa europarlamentu

O 18:30 zaczyna się posiedzenie prezydium PE. Trwa od 1,5 do 2,5 godziny. Charakterystyczne, że za każdym razem rozmawiamy o bezpieczeństwie. Dziś dużo trudniej jest, niż jeszcze niespełna trzy lata temu, przeprowadzić atak terrorystyczny na budynki PE. Pierwszym momentem gdy zauważono, że jest to, wbrew pozorom, dość łatwe był atak setki Kurdów 7 października 2014 roku. Kurdowie protestowali, że sprawę ich narodu – jednego z dwóch największych narodów pozbawionych własnego państwa – Europa, UE i członkowie Unii lekceważą. Stąd jednego dnia „zdobyli” budynki parlamentów Królestwa Niderlandów w Hadze i europarlamentu w Brukseli. Poza ciężkim pobiciem szefa ochrony (po szpitalu i rekonwalescencji nie wrócił już do pracy w PE) i poszturchaniu kilku ochroniarzy nie stało się nic więcej, bo Kurdowie nie chcieli zdetonować żadnej bomby, ani nikogo zabić, tylko zwrócić uwagę na swój problem, uśmiercany milczeniem przez Zachód. Z perspektywy czasu, który upłynął od tamtej akcji, można się tylko cieszyć, że był to ostatni moment na zwrócenie uwagi władzom europarlamentu, że wejście do tego budynku dla osób z zewnątrz jest bardzo proste. Na szczęście sprawdzili to Kurdowie, a nie terroryści spod znaku Państwa Islamskiego. Skądinąd moja polemika z Martinem Schulzem na jednym z posiedzeń prezydiów dotyczyła właśnie kwestii bezpieczeństwa. Niemiec uważał, że budynek w Strasburgu jest bardzo bezpieczny , a Bruksela w dużo mniejszym stopniu. Ja twierdziłem inaczej, przy czym pod koniec dyskusji zrozumiałem, że jemu chodzi o dostępność dla nieproszonych gości do budynków, a mi o łatwość przeniknięcia do francuskiej siedziby PE przez osoby mające etniczne i religijne związki ze wspólnotą muzułmańską. Paradoksalnie, każdy z nas miał rację. Bo rzeczywiście pod względem położenia przestrzennego łatwiej zabezpieczyć europarlament w Strasburgu przed atakami niż ten w Brukseli. Chyba, żeby do ataków użyć stateczku wycieczkowego płynącego po kanale koło europarlamentarnego gmachu PE w Strasburgu, który jeden z europosłów nazwał „realizacją snu pijanego architekta”.

Ewakuacja europarlamentu

Posiedzenie prezydium PE składa się przeważnie z dwóch części. Pierwsza odbywa się z udziałem przewodniczącego i wiceprzewodniczących PE oraz kwestorów (powiedzmy, że pełnią oni rolę skarbników), a także wyższych urzędników administracji i naszych asystentów. Druga, in camera, czyli przy drzwiach zamkniętych, wyłącznie w gronie prezydialnym. Sprawy bezpieczeństwa poruszane są zwykle w tej drugiej. Zobowiązujemy się do zachowania tajemnicy, obowiązuje mnie to także na łamach „Gazety Polskiej Codziennie”. Mogę powiedzieć tylko, że w sposób oczywisty wyciągamy wnioski z tego, w jaki sposób przeprowadza się w Europie Zachodniej, Północnej i Południowej zamachy terrorystyczne w ostatnich kilku latach. Używanie samochodów ciężarowych czy półciężarowych oraz furgonetek, a także informacje o kradzieżach takich pojazdów – ostatnio trzy takie przypadki w Mediolanie ‒ są przez naszych ekspertów bardzo dokładnie analizowane. Więcej napisać nie mogę. Ale w chwili , gdy poprawiam ten tekst przed oddaniem go do druku dostaję wiadomość o ewakuacji części budynków Parlamentu Europejskiego w Brukseli. Konkretnie skrzydła nazwanego imieniem byłego kanclerz Niemieckiej Republiki Federalnej Willy Brandta, w którym mieszczą się biura konserwatystów w tym europosłów Prawa i Sprawiedliwości oraz posłów lewicy.

Polacy u steru

Obrady toczą się od godziny 9 rano do późnych godzin wieczornych i często kończą się po północy. Sesja w Strasburgu trwa od poniedziałku do czwartku popołudniu. Odbywa się ona raz w miesiącu- poza październikiem, gdzie w Strasburgu odbywają się dwa posiedzenia. Zwyczajowo odbywają się również tzw. minisesje – w Brukseli. Sesje brukselskie są dwa razy krótsze i trwają dwa dni: w środę i czwartek. W jednym miesiącu nie ma żadnej sesji – to wakacyjny sierpień, w którym jednak pod koniec miesiąca odbywają się już posiedzenia komisji. Jak widać zatem na cztery tygodnie pracy, trzy spędzamy w Brukseli, a jeden w Strasburgu. Poza jednym tygodniem, wspomnianej już tutaj minisesji w Brukseli, w pozostałe tygodnie odbywają się posiedzenia: komisji, grup politycznych (kiedyś nazywanych „frakcjami”), delegacji do spraw kontaktów z poszczególnymi krajami i regionami na świecie. Także tzw. intergrup tworzonych oddolnie przez europarlamentarzystów, ale z zachowaniem pewnych parytetów partyjnych (intergrupa taka, obojętnie czy zajmuje się przestrzenią kosmiczną, wspieraniem wolnego Tybetu czy ochroną zwierząt musi mieć wsparcie największych grup politycznych). Polacy, największa nacja tzw. „nowej Unii” ( kraje, które przystępowały do UE od 2004 roku -jest takich państw 13 na 28 członków UE) zawsze byli też reprezentowani w prezydium i ścisłym prezydium PE. W 2004 roku kandydatem na szefa europarlamentu był Bronisław Geremek (UW, frakcja liberałów), a wiceprzewodniczącymi zostali Jacek Saryusz-Wolski (wtedy PO i frakcja Europejskiej Partii Ludowej, obecnie bezpartyjny, choć ciążący do PiS) oraz Janusz Onyszkiewicz (UW, frakcja liberałów). W 2007 roku na 2,5-letnią kadencję wiceszefów PE zostało wybranych kolejnych dwóch Polaków (Adam Bielan, wtedy PiS i frakcja Unia na rzecz Europy Narodów) oraz Marek Siwiec (SLD, frakcja socjalistów). W 2009 roku przewodniczącym został Jerzy Buzek, a 2,5 roku później wiceprzewodniczącym Jacek Protasiewicz (PO-EPL). W 2014 roku jedynym polskim wiceprzewodniczącym europarlamentu został niżej podpisany. W styczniu 2017 roku jako jedynemu Polakowi na stanowisku wiceprzewodniczącego czy przewodniczącego PE udało mi się uzyskać reelekcję, a drugim polskim wiceprzewodniczącym został Bogusław Liberadzki (SLD, frakcja socjalistów). Dodajmy, że kwestorami, a więc członkami prezydium, ale bez prawa głosowania byli Lidia Geringer de Oedenberg (SLD, socjaliści, 2009-2012 i 2012-2014), Bogusław Liberadzki (SLD, socjaliści; 2012-2014 oraz 2014-2017) oraz Karol Karski (PiS, EKR; 2014-2017, ponownie wybrany w styczniu tego roku).

Pozwoliłem sobie przedstawić podstawowe informacje o praktycznym funkcjonowaniu PE. Są one mało znane, a jeśli nawet, to nikną w cieniu różnych inicjatyw podejmowanych przez europosłów występujących pod sztandarami lewicy, liberałów, zielonych i postkomunistów, którzy w szeregu spraw, zwłaszcza ideologicznych, potrafią uzyskać w PE większość. Przynajmniej do wyborów w 2019 roku, bo wtedy prawdopodobnie liczba euronegatywistów, eurosceptyków i eurorealistów wyraźnie się zwiększy.

Ryszard Czarnecki

,,Gazeta Polska Codziennie'' 18 IX 2017