Gdy przegrany w wyborach narzeka na ordynację wyborczą można mu powiedzieć, że „złej tanecznicy przeszkadza nawet rąbek u spódnicy”. Gdy zwycięzca wyborów uważa, że ordynację, choćby częściowo, należy zmienić‒warto to rozważyć. Ostatnie wybory udowodniły, że taka zmiana jest konieczna. Oto bowiem spośród kilkuset kandydatów do Senatu trzeci wynik w skali kraju (skądinąd najlepszy spośród kandydatów PiS) uzyskała córka generała Władysława Andersa, dzieląca czas między USA a Polskę‒Anna Maria Anders. Uzyskała niebywałą liczbę 154 tysięcy głosów i... nie weszła do Senatu RP. W okręgu tym głosowało 350 tysięcy ludzi, pani Anders przegrała mandat o ledwie 10 tysięcy. Cóż, to się zdarza‒można by skwitować. Bywali na przykład posłowie, którzy wygrywali lub przegrywali rywalizację raptem o kilka głosów. Tu jednak „przypadek Andersowej” jest szczególny. Powszechnie bowiem na nią, osobę urodzoną na emigracji i z emigracją związaną, głosowali Polacy poza granicami kraju. Dziś mają poczucie – jak nigdy – że mogli mieć naprawdę „swojego” przedstawiciela, ale go nie mają.

Myślę, że najwyższy czas zmienić ordynację w taki sposób, aby zagwarantować jedno miejsce w Senacie wyłącznie dla Polaków głosujących poza Ojczyzną. Czyż nie będzie to nie tylko akt sprawiedliwości, ale też wyraz uznania dla naszych rodaków tworzących, mówiąc słowami polskiego papieża: „Polskę poza Polską”?

Ryszard Czarnecki

*pełna wersja komentarza, który ukazał się w „Gazecie Polskiej Codziennie” (31.11.2015)