Niemiecki minister spraw wewnętrznych, Thomas de Maiziere, podkreśla rosnące zagrożenie islamskim terroryzmem dla obywateli jego kraju. Według oficjalnych danych, w Niemczech aktywnie działa coraz więcej osób, które mogą stać się potencjalnymi zamachowcami. Chodzi tu przede wszystkim o radykałów, którzy brali udział w syryjskiej wojnie domowej oraz o członków fundamentalistycznych grup religijnych.

De Maiziere przypomniał o zamachu dokonanym w maju w Brukselu, w którym muzułmanin przybyły z Syrii zamordował z broni palnej kilka osób. Do podobnych wydarzeń może niebawem dojść także za naszą zachodnią granicą.

Poinformowano, że liczba salafitów, a więc wyznawców bardzo radykalnej wersji islamu, wyniosła w 2013 roku 5500 osób. To o 1000 więcej niż w roku 2011. Łącznie w ciągu dwóch lat przybyło za Odrą aż 5100 osób, które mogą stać się potencjalnymi zamachowcami.

Według niemieckich urzędników bardzo ważną rolę odgrywa tu internet, który pomaga w rekrutacji nowych bojownikow islamu. Muzułmanie przyciągają nowych członków do swoich grup także poprzez publikację wspomnień z wojny w Syrii.

Wygląda na to, że Niemcy mogą niebawem krwawo okupić swoją nieprzemyślaną politykę imigracyjną. Okazuje się, że wpuścili w swoje granice tysiące muzułmańskich radykałów, którzy mogą w przyszłości po prostu zacząć zabijać. Wreszcie dostrzegł to nawet niemiecki rząd. I miejmy nadzieję, że w tej sprawie zostaną podjęte odpowiednie kroki. Sprawę powinien monitorować także polski rząd. Z Niemiec, jak i z innych krajów UE, islamscy terroryści mogą bowiem przybyć także nad Wisłę, by mordować Polaków w imię Allacha. 

pac/katholisch.de