Arcybiskup Fulton Sheen w Polsce nie jest powszechnie znaną postacią. Kim był? I czy Pana zdaniem katolicy w Polsce powinni sięgać po książki tego duchownego?

Jerzy Wolak (zastępca redaktora naczelnego magazynu „Polonia Christiana”): Arcybiskup Fulton Sheen był człowiekiem, który uwielbiał mówić o Bogu. A jeszcze bardziej uwielbiał Boga. Taki mariaż zawsze rodzi wyśmienite kaznodziejstwo.

Co więcej, jako biskupowi nie wystarczało mu pełnienie funkcji urzędnika Kościoła, ale pragnął być prawdziwym następcą Apostołów, który świadom nauki świętego Pawła, że „wiara rodzi się z tego, co się słyszy, tym zaś, co się słyszy, jest słowo Chrystusa”, niesie to słowo całemu Kościołowi i światu.

Z kolei jako Amerykanin, czyli człowiek z definicji praktyczny, bezbłędnie pojął potencjał, jaki nowoczesna technologia oferuje dziełu ewangelizacji, i z miejsca zaczął go wykorzystywać. Z ogromnym, dodajmy, powodzeniem. W latach trzydziestych prowadził audycję radiową, której słuchały cztery miliony Amerykanów, a w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych co tydzień występował w cieszącym się nie mniejszą popularnością programie telewizyjnym „na żywo”.

Skuteczność owego medialnego apostolatu mierzy się licznymi nawróceniami, nawet wśród zapiekłych ateistów (na szczególne wspomnienie zasługuje w tym kontekście komunista Louis F. Budenz, wydawca „Daily Worker” – prasowego organu Komunistycznej Partii Stanów Zjednoczonych, sowiecki agent).

Katolicy w Polsce bezwzględnie powinni sięgać po książki tego wybitnego duszpasterza – szczególnie polecałbym je kapłanom jako poradnik, jak nie przemieniać wina w wodę.

O niedawno wydanej w Polsce książce arcybiskupa „Siedem słów Jezusa i Maryi” napisał Pan, że uczy ona dwóch rzeczy: jak żyć wiarą oraz w jaki sposób układać dobre kazania. Co to znaczy „żyć wiarą”? Co o tym pisze arcybiskup?

Żyć wiarą znaczy stosować jej prawdy i zasady w codziennym życiu – wszystkie działania, jakie przychodzi nam podjąć, i wszystkie wybory, przed jakimi stajemy, oceniać przez pryzmat Ewangelii. Arcybiskup Sheen stawia tę sprawę bardzo prosto – wszystkie jego wypowiedzi niosą w istocie jedną myśl, rozwijaną w nieskończoności aspektów; myśl, którą już święty Augustyn ubrał w słowa: „Bóg na pierwszym miejscu – wszystko na swoim miejscu”.

„Pamiętajmy – pisze mądry amerykański pasterz – że tylko dwie filozofie mogą kierować naszym życiem: filozofia krzyża, która zaczyna się postem, a kończy weselem, lub filozofia szatana, która zaczyna się weselem, a kończy kacem.”

„Siedem słów…” to książka ortodoksyjna, radykalna. Arcybiskup Sheen, odnosząc się w niej do słów Pana Jezusa i Jego Matki, wskazuje, że człowiek ma w życiu dwie drogi: Bóg, albo nic. Jeśli zrezygnujemy z wolności – zatracimy się, jeśli odrzucimy krzyż – zrezygnujemy ze Zbawienia. Czy takie spojrzenie trafia do ludzi w czasach mody na niejednoznaczność, na wyważanie racji, relatywizowanie wszystkiego?

Tylko takie spojrzenie ma możliwość trafić do ludzi – bez względu na mody i duchy czasów. Ludzie prawdziwie zainteresowani chrześcijaństwem zawsze wybierają jego najbardziej radykalną formę – przekonują o tym liczne przykłady świętych z całej historii Kościoła. Tylko radykalne stawianie sprawy ma siłę przekonywania. Jan Chrzciciel, który gromił „plemię żmijowe” wołając, iż „siekiera do korzenia drzew jest przyłożona” i „każde drzewo, które nie wydaje dobrego owocu, będzie wycięte i w ogień wrzucone”, gromadził wokół siebie tłumy. Jeszcze większe tłumy szły za Jezusem, który zapewniał, że „tych, którzy dopuszczają się nieprawości, wrzucą w piec rozpalony; tam będzie płacz i zgrzytanie zębów”.

Słowo Boże trafia tylko do ludzi otwartych na nie, choćby podświadomie. U wszystkich zaś, którzy go nie chcą, choćby podświadomie, wywoła odrazę. I nie trafi do nich, gdyby ich nawet trzy razy dziennie kąpać w wodzie święconej.

Arcybiskup Sheen trafnie zauważył, że „czasami jedynym sposobem, aby Bóg mógł wejść w niektóre serca, jest złamanie ich”. Rozmamływanie Ewangelii poprzez niejednoznaczność, wyważanie racji i relatywizowanie to najlepszy sposób na zniechęcenie do niej. Bo niejednoznaczność, wyważanie racji i relatywizowanie wszystkiego to diabelski wynalazek. „Tak, tak – nie, nie” – uczy Jezus Chrystus – „a co nadto jest, od złego pochodzi”.

Osobom, które poznały myśl arcybiskupa Sheena znany jest jego antykomunizm. Z jednej strony nic zaskakującego, bo żył on w czasach, gdy komunizm święcił polityczny tryumf, ale z drugiej – w kręgach zachodnich zwalczanie marksistów wcale nie było wówczas takie oczywiste…

Arcybiskup Sheen był po prostu prawidłowo uformowanym katolickim kapłanem, wychowanym na papieskim nauczaniu, które wielokrotnie potępiło komunizm, jako „zły w samej swej istocie” (encyklika „Divini redemptoris” Piusa XI), jako „śmiertelną zarazę, przenikającą do najgłębszych komórek społeczeństwa i narażającą je na pewną zgubę” (encyklika „Quod apostolici muneris” Leona XIII).

Ponadto był on wiernym uczniem innego niezłomnego antykomunisty – kardynała Francisa Spellmana, arcybiskupa Nowego Jorku, przy którym przez piętnaście lat sprawował posługę sufragana.

Fulton Sheen był jednym z „ostatnich Mohikanów” Kościoła walczącego o chrześcijańskie oblicze świata. Owa odchodząca właśnie w pierwszych dwóch dekadach ery posoborowej generacja hierarchów z miejsca i całkowicie bezbłędnie pojęła, że komunizm to wcale nie polityczna doktryna, jakich wiele, lecz najgroźniejsza herezja w dziejach naszej cywilizacji, zrodzona w jednym celu – zniszczenia Kościoła.

Komunizm jest dziełem szatana, dlatego nie może być mowy o jakimkolwiek współistnieniu z nim, nie wspominając nawet o współpracy. Katolicki biskup nie może flirtować z marksizmem, bo przestaje wówczas być pasterzem Chrystusowej Owczarni, a staje się wilkiem w owczej skórze, przed którymi to ostrzega Pan Jezus w Ewangelii według świętego Mateusza.

Współcześnie Kościołowi przychodzi stawać do walki z wieloma zagrożeniami cywilizacyjnymi. Czy czytając arcybiskupa Sheena my – katolicy – możemy jakoś przygotować się na konfrontację z rzeczywistością?

Oczywiście – książki i medialne wystąpienia Fultona Sheena to prawdziwe kopalnie mądrości Bożej. W dodatku zawsze głoszonej z pozycji konfrontacyjnej wobec ducha tego świata, bo przecież – jak czytamy w Ewangelii według świętego Jana – władca tego świata ma być precz wyrzucony. W książkach amerykańskiego hierarchy znajdziemy masę mądrych wskazówek, pożytecznych podpowiedzi i trafnych porównań. Jak choćby poniższy fragment „Siedmiu słów Maryi i Jezusa” – czyż nie jest to praktyczny kurs budowania tamy przeciw zalewającej świat fali plugastwa?

„Błędne jest przekonanie, że zna się życie, tylko jeśli się doświadczyło zła. Czy lekarz staje się mądrzejszy, kiedy zmoże go choroba? Czy uczymy się czystości, mieszkając na śmietniku? (…) Nie trzeba się upijać, by wiedzieć, czym jest pijaństwo. (…) Bo w jaki sposób oceniamy natężenie nurtu rzeki? Płynąc z prądem czy pod prąd? Jak szacujemy potęgę nieprzyjacielskiego wojska? Idąc do niewoli czy zwyciężając? Czy można poznać siłę pokusy, jeśli się jej nie pokona? (…)

Zaprawiajmy więc nasze dzieci i samych siebie do prawdziwej mądrości, która jest poznaniem Boga, oraz do nieznajomości zła. Czego nie znamy, tego też nie pragniemy. Brak wiedzy o rzeczach niegodziwych oznacza brak ich pożądania. Nic nie przynosi takiej radości jak niewinność. (…) Ludzie żyjący w brudzie rzadko sobie uświadamiają, jak brudny jest brud. Ludzie żyjący w grzechu zasadniczo nie rozumieją, jak ohydny jest grzech. Ma on tę straszliwą właściwość, że im bardziej go doświadczamy, tym mniej o nim wiemy. Utożsamiamy się z nim tak ściśle, że nie dostrzegamy głębokości naszego poniżenia ani wysokości, z jakiej upadliśmy.”

Rozm. Krys