Lekarze ukazują in vitro, jako ostatnią deskę ratunku, natomiast bardzo rzadko proponują skuteczniejszą, zgodną z bioetycznymi zasadami i tańszą metodę naprotechnologii. Podczas, gdy in vitro pociąga za sobą poważne konsekwencje dla zdrowia fizycznego i psychicznego zarówno dziecka, jak i matki, a nawet relacji małżeńskich, naprotechnologia oprócz usuwania skutków (niepłodności) leczy przyczyny.

 „Byłam jak marionetka. Odcięłam się od wszelkich uczuć, które się we mnie rodziły. Czułam, że jest coś nie tak, ale od razu zagłuszałam wszelkie głosy, które krzyczały, aby tego nie robić. Stałam, jakby obok tego wszystkiego” – wyznaje pani Katarzyna, lekarz ginekolog, która kilkakrotnie bezskutecznie poddawała się procedurze in vitro, aż powiedziała „dosyć”…. i w naturalny sposób zaszła w ciążę.

„Lekarze namawiali nas do in vitro, jako jedynej szansy na urodzenie zdrowego dziecka” – stwierdza Tomek, dzisiaj szczęśliwy ojciec. Nie poddali się „zabiegowi”, gdyż dręczyło ich pytanie: „Co potem powiemy naszemu dziecku, które poczęłoby się w „probówce”?” Trafili do Ośrodka Troski o Płodność i po obserwacji kilku cyklów poczęło się dziecko…


In vitro jest instrumentalnym podejściem do ludzkiej płodności, które podważa jego godność… Czy to jest podstawowa i jedyna  różnica między In vitro a naprotechnologią?

Dr Daria Mikuła-Wesołowska: Ja w ogóle nie lubię porównań in vitro do naprotechnologii, gdyż są to dwie zasadniczo różne metody. My nie zastępujemy naturalnej prokreacji, ale ją wspomagamy. Naprotechnologia daje szansę na wyleczenie przyczyny i później kobieta może rodzić nawet kilkoro dzieci. A w in vitro jest to za każdym razem kolejna procedura. Nasze doświadczenie pokazuje, że osoby, które poddały się in vitro w ogóle nie chcą do tego wracać. Było to dla nich traumatyczne przeżycie, które wymaga wyleczenia. Mężczyźni podczas tej procedury czują się całkowicie odsunięci od swoich żon –  oczekuje się od nich oddania nasienia poprzez masturbację i na tym ich rola się kończy. Z naszego doświadczenia wynika, że na in vitro tracą nie tylko kobiety, ale także mężczyźni, a przede wszystkim cierpi więź małżeńska.  Część par poddanych procedurze czuje później wzajemną obcość.

Czy spośród par, które trafiają do Państwa Ośrodka, są też takie, które wcześniej nieskutecznie poddawały się procedurze in vitro, a później przy pomocy naprotechnologii doczekały się dziecka?

- Tak. Zgłaszają się także do nas pary rozczarowane procedurą in vitro. Same statystyki światowe pokazują, że po nieskutecznym poddaniu się metodom sztucznego zapłodnienia w wyniku leczenia NaPro około jedna na trzy pary doczekały się dziecka. Dla przykładu w latach 1998-2002 w Galway zgłosiło się 1239 par małżeńskich z powodu niepłodności, 33 % spośród tych par było wcześniej poddawanych technikom wspomaganego rozrodu in vitro. Udało się pomóc ok. 30 % po niepowodzeniach ART i ok. 50 %  niepłodnym parom z pozostałej populacji.

A więc ze statystyk wynika, że naprotechnologia jest skuteczniejszą metodą leczenia niż in vitro…

- Patrząc na statystyki, należy dodać, że całkiem inaczej mierzy się skuteczność in vitro i naprotechnologii. W wypadku tej pierwszej bierze się pod uwagę liczbę poczętych dzieci – przy czym część z nich nie urodzi się z powodu np. poronień, natomiast przy naprotechnologii patrzy się na liczbę porodów. Nawet na tym poziomie te dwie metody zasadniczo się różnią. Drugą sprawą jest jednostka chorobowa, na którą cierpi dana para. I tak według badań Instytutu Pawła VI, kiedy przyczyną był brak owulacji to uzyskano 81,8 % poczęć, jeżeli policystyczne jajniki to 62,5 %, przy endometriozie 56,7 %, przy niedrożności jajowodów 38,4 %. Analogicznie dla in vitro wyniki te wskazują od 21-27 % ciąż. Naprotechnologia jest 2,67 razy bardziej skuteczna niż in vitro dla endometriozy, 2,36 razy dla PCOS i 1,41 dla niedrożności jajowodów. Ponadto bardzo często zdarza się, że małżonkowie nie wiedzą, kiedy współżyć, aby poczęło się dziecko, ponieważ nie znają przebiegu cyklu miesiączkowego, a przecież wystarczy odkodować bogaty, autentyczny język kobiecego ciała.

Jak obecnie wygląda sprawa naprotechnologii w Polsce?

 - Kiedy w 2008 roku zaczynaliśmy stosować tę metodę, mieliśmy w całej Europie zaledwie 13 lekarzy, dzisiaj w Polsce jest ich aż ok. 60. Uczęszczamy obecnie na różne kursy, aby zdobyć kwalifikacje edukatora, w celu podjęcia w przyszłości szkoleń Modelu Creightona, który jest podstawą naprotechnologii, a obecnie uczony jest tylko za granicą. Natomiast już od 2011 roku została stworzona organizacja FCCP (Fertility Care Centers of Poland), która jest filią europejskiego centrum i zrzesza wszystkich instruktorów tej metody. Listę wszystkich instruktorów wraz z lokalizacją można znaleźć na stronie www.fccp.pl. Wielu lekarzy chce włączyć naprotechnologię do swojej praktyki, jednak jesteśmy zainteresowani współpracą tylko z tymi, którzy przyjmują ją wraz z kodeksem etycznym –  w swojej praktyce zawodowej nie zalecają antykoncepcji, aborcji ani in vitro.

Czyli chodzi o chrześcijańską wizję człowieka…

- Po prostu jest to prawo naturalne. Naprotechnologia jest rzetelną medycyną, która wynika z wiedzy o funkcjonowaniu organizmu kobiety. To jest klucz. Główny nurt medycyny prowadzi do medykamentalizacji  prokreacji – jeżeli ktoś nie chce dziecka, to proponuje mu się antykoncepcję, jeżeli znowu chce, to kieruje na in vitro… I ostatecznie wyklucza się jej naturalną, intymną sferę.

Od 2008 roku  stosuje Pani naprotechnologię. Jak ocenia Pani skuteczność tej metody?

- W chwili obecnej nie mamy jeszcze polskich danych statystycznych. Mamy jednak własne doświadczenie i ono pokazuje skuteczność zbliżoną do danych europejskich. Jedna z pierwszych par, która do nas trafiła, bezskutecznie od 10 lat starała się o poczęcie dziecka. Wystarczyła obserwacja trzech cykli, które były odpowiednio przeanalizowane z instruktorem Modelu Creighton, i po celowym współżyciu poczęło się dziecko. To pokazało mi, jak mała jest świadomość, jaką moc ma kobiecy cykl. Z ostatnich miesięcy mam taki przypadek 40-letniej kobiety. Pierwszy raz zgłosiła się do nas kilka lat temu, po czym stwierdziła, że naprotechnologia jest nie dla niej. W tym czasie w jej rodzinie poczęło się dziecko dzięki tej metodzie, co skłoniło ją, aby jeszcze raz przyjść do nas. Powiem szczerze, że przyjęłam ją z wielkim drżeniem… Po pierwsze wiek działał na jej niekorzyść, a ponadto miała burzliwą przeszłość medyczną – liczne operacje w okolicy brzucha, zrosty, usuwanie tych zrostów, cykle bezowulacyjne. Zaczęliśmy od nauczania metody monitorowania cyklu i ku naszemu wielkiemu zaskoczeniu dziecko poczęło się w drugim cyklu! Takich przypadków jest bardzo wiele.

Skoro skuteczność naprotechnologii jest potwierdzona naukowo i stwierdzona na przestrzeni lat, a jednocześnie coraz bardziej rozpowszechniona i modna w kręgach lekarskich, dlaczego wciąż tak mało par starających się o dziecko wie o takiej możliwości leczenia?

- Podam Pani pewien przykład. W Irlandii dr Phil Boyle zajmujący się naprotechnologią stwierdził, że podczas jego 10-letniej praktyki nie trafiła do jego kliniki ani jedna para skierowana od lekarza, ale te osoby dowiadywały się o jego ośrodku tzw. „pocztą pantoflową”. Jednocześnie ma on bardzo wysokie osiągnięcia – na tamten moment ponad 800 urodzonych dzieci. I zawsze ubolewa nad tym, że brakuje współpracy z innymi lekarzami.

A czy są jakieś pary, które są rozczarowane naprotechnologią?

- Myślę, że są, bo niektórzy oceniają nas na zasadzie skuteczności, a oczywiście tej w 100 procentach nie ma. W naszej pracy podkreślamy, że dawcą życia jest Bóg i możemy zrobić wszystko, co jest w naszej mocy, a pomimo tego dziecka nie będzie. To jest ograniczenie wynikające z ludzkiej natury.

Co jest najtrudniejsze dla par, które zgłaszają się na leczenie?

- Brak cierpliwości i konsumpcyjne podejście – ma być już, a nie ma. Trzeba pamiętać, że leczenie trwa średnio ok. 2 lat. In vitro jest szybszą metodą, ale często nieskuteczną, o czym trzeba pamiętać.

Czy naprotechnologia ciągle się rozwija i jest szansa na jeszcze większą skuteczność tego leczenia w przyszłości?

-  Na naprotechnologię składają się różne działy medycyny: ginekologia, endokrynologia, chirurgia. Jest to dziedzina czerpiąca z najnowszych osiągnięć medycyny. Oprócz tego stosuje ona indywidualne podejście do każdego pacjenta, dostosowując wiedzę medyczna z różnych dziedzin do potrzeb konkretnej osoby. Ponadto naprotechnologia to nie tylko leczenie niepłodności, to propozycja dla kobiet od okresu dojrzewania do menopauzy. Każda kobieta niezależnie od aktualnych planów prokreacyjnych powinna znać język własnego ciała i umieć zinterpretować objawy, które świadczą o stanie zdrowia. Naprotechnologia ma zastosowanie w wielu innych schorzeniach, a kobieta dzięki Modelowi Creighton ma możliwość poznania własnego organizmu. Po prostu naprotechnologia jest całkowicie innowacyjnym podejściem do ludzkiej prokreacji biorącym pod uwagę jej fizyczny i duchowy aspekt.

Rozmawiała Natalia Podosek

dr Daria Mikuła-Wesołowska – lekarz,  doradca rodzinny, absolwentka Wydziału Lekarskiego w Zabrzu, Śląskiej Akademii Medycznej w Katowicach i Podyplomowych Studiów z Bioetyki na Uniwersytecie Papieskim Jana Pawła II w Krakowie, prowadzi wraz z mężem Ośrodek Troski o Płodność „DAR NAPRO” jako konsultant medyczny i instruktor modelu Creighton.