Jakie są rzeczywiste okoliczności kryzysu Kościoła? Czy za wszelką cenę staramy się Kościół dostosować do zasad „tego świata”? Ojciec Jan Paweł Strumiłowski, teolog i wykładowca, wskazuje na głębsze przyczyny widocznych już zmian. W swojej książce „Zachwiana hierarchia” pokazuje, jak doszło do prawdziwego zachwiania hierarchii wyznaczającej porządek między tym, co Boskie, i tym, co ludzkie. Przeczytaj premierowo fragment.

 

 

Skandale pedofilskie największym powodem kryzysu?

Kryzys w Kościele staje się coraz bardziej widoczny. Teza o rzekomo nadchodzącej wiośnie Kościoła wydaje się coraz bardziej chybiona. Coraz szersze środowiska kościelne wskazują na różne przyczyny tej sytuacji. Jak to często bywa, łatwo w diagnozowaniu pogłębiającej się erozji przejść od poszukiwania przyczyn do wskazania kozła ofiarnego, który ma być obarczony winą za wszelkie nieszczęścia. Obecnie wydaje się, że coraz częściej zarówno świeccy, jak i duchowni takiego winnego upatrują w hierarchii, czyli w biskupach, którzy postrzegani są jako ludzie z poprzedniej epoki, nierozumiejący współczesnego świata, zalęknieni i niezdolni do rozpoznania problemów oraz przeciwdziałania im. Możemy zatem również – a być może szczególnie – w Polsce zauważyć narastającą liczbę księży i kaznodziejów coraz wyraźniej krytykujących biskupów. Krótkowzroczna, łatwa i szybka diagnoza zdaje się wskazywać, że winna jest zachwiana, czyli słaba i niestabilna, hierarchia.

 

Owe tezy potwierdzają prawdziwe i jaskrawe symptomy kryzysu, spośród których do pierwszorzędnych należą skandale obyczajowe kleru, ze skandalami pedofilskimi na czele. Najgorszym objawem są jednak nie tyle same skandaliczne grzechy duchowieństwa, ile brak reakcji ze strony przełożonych, a czasami reakcje nieewangeliczne, polegające na ukrywaniu sprawców obrzydliwych przestępstw. Żeby uzdrowić Kościół, należy oczyścić go z patologicznych duchownych. Kościół winien więc dokonać oczyszczenia poprzez samooskarżenie. Skutkiem ma być nie tylko wyeliminowanie jednostek rujnujących Kościół, ale też pokajanie się samego Kościoła, ukorzenie się przed światem i zejście wreszcie z katedry nauczyciela wiary i moralności, gdyż katedra ta, jak wskazują owe fakty, została przejęta przez faryzeuszy i uczonych w Piśmie, którzy nie potrafią rozpoznać Zbawiciela, gdyż zatracili ewangeliczną wrażliwość. Rzadziej i ostrożniej wskazuje się jako źródło kryzysu infiltrację Kościoła przez różne środowiska sprzeciwiające się duchowi Ewangelii. Chodzi tutaj nie tylko o masonerię (ją wskazuje się najrzadziej), lecz także o tak zwaną lawendową mafię. Ta diagnoza, aczkolwiek bliższa prawdzie, bo dotykająca nie tylko symptomatycznych przestępstw, ale również ich systemowego źródła, jest mniej radośnie przyjmowana przez mainstream – zarówno kościelny, jak i laicki – a to z powodu panującej w świecie atmosfery tolerancji jako priorytetowej zasady […].

 

Zauważyć jednak trzeba, że choć skandale pedofilskie są potężnym problemem, który należy rozwiązać w sposób jednoznaczny i surowy, są one nie przyczyną kryzysu, a jego symptomem i skutkiem. Naiwne jest twierdzenie, że oczyszczenie Kościoła okaże się remedium na kryzys. Chociaż niewątpliwie należy się zająć aferami pedofilskimi z największą pieczołowitością, tego rodzaju oczyszczenie nie rozwiąże problemu. Bliskie prawdy zatem jest twierdzenie, że źródło kryzysu jest związane z działaniem środowisk homoseksualnych. Jednak istnienie takich środowisk w Kościele jest efektem większego procesu. Należałoby więc zapytać, dlaczego możliwe stało się powstanie takich środowisk w łonie Kościoła.

WIĘCEJ W KSIĄŻCE „ZACHWIANA HIERARCHIA”

 

Zachwianie struktur Kościoła

Ci, którzy wydają się świadomi, że afery obyczajowe są jedynie jednym z symptomów – stanowiących dla wielu nie tyle powód odejścia od Kościoła, ile pretekst usprawiedliwiający

ich decyzję – wskazują na głębsze przyczyny osłabienia Kościoła. W ostatnich latach na czoło wydają się wysuwać dwie rzekome przyczyny, które są ze sobą powiązane. Pierwsza to problem władzy w Kościele. Wskazuje się, iż władza skupiona jest wokół wąskiej grupy rzekomo oderwanych od rzeczywistości hierarchów, którzy nie rozumieją współczesnego młodego człowieka, nie prowadzą z nim dialogu, nie pytają o jego potrzeby, lecz po prostu z wysokości swojego urzędu i autorytetu zarządzają. Mamy zatem coraz większą rzeszę uzdrowicieli Kościoła marzących o Kościele, w którym wszyscy są równi. Oczywiście nie co do godności dziecka Bożego i łaski, gdyż to jest fakt z ustanowienia Boskiego – chodzi o równość w sprawowaniu władzy. I nawet jeśli w sprawowaniu władzy dochodzi do pewnych nieprawidłowości i aberracji (co jest nieuniknione wszędzie tam, gdzie mamy do czynienia z czynnikiem ludzkim), nie zauważa się, że postulat demokratyzacji Kościoła uderza w istocie w sam zamysł Chrystusa, który ustanowił Kościół jako instytucję nie demokratyczną, ale hierarchiczną.

 

Powołując uczniów, Pan wyraźnie wyróżnił apostołów. Oprócz nich miał także innych uczniów, których też posyłał na głoszenie. To jednak nie wyczerpywało całej rzeszy gromadzącej się wokół Jezusa, by Go słuchać i służyć Jemu oraz apostołom. Kościół zatem z natury danej mu przez Pana ma strukturę hierarchiczną. Jezus głosił słowo, lecz na osobności wyjaśniał wszystko swoim uczniom. Apostołom przekazał szczególne zadanie. Im również powierzył władzę. Zatem władza w Kościele jest skupiona wokół następców apostołów (biskupów) – nie ze względu na ich inicjatywę, ale ze względu na zamysł Pana. Ci, którzy domagają się demokratyzacji Kościoła, wydają się nie rozumieć jego natury. Co więcej, to właśnie takie dążenie jest podyktowane duchem świata, duchem fałszywym, który sprawiedliwość utożsamia z uniformizacją, a równość z jednakowym statusem i funkcjami. Jest to nic innego jak próba przeniesienia na łono Kościoła skompromitowanej idei walki klas, która swój rodowód bierze z jednego z najbardziej sprzeciwiających się wierze w Boga systemów.

 

Odwrócenie hierarchii

Bliźniaczym pomysłem na wskazanie źródła problemu jest upatrywanie go w rzekomej klerykalizacji Kościoła, więc remedium ma być walka z nią. Pomińmy już kwestię samej formy tejże walki, która w myśl wspomnianej wyżej neomarksistowskiej zasady dąży do tego, by zeświecczyć księży, a sklerykalizować świeckich poprzez włączanie ich w posługi przynależne kultowi Bożemu, a więc czynności właściwe stanowi kapłańskiemu. Pomysł ten jest po prostu fałszywy, bowiem wskazywanie na klerykalizm jako na źródło problemów Kościoła sugeruje, że to, co klerykalne i instytucjonalne, z natury jest złe. Przecież nawet ci, którzy z owym klerykalizmem walczą w imię dobrych intencji, nie uważają, że sam stan kapłański stanowi problem. Problemem jest co najwyżej buta i pycha niektórych kapłanów (a czasami kreowanie fałszywego, negatywnego wizerunku kleru) – i z rzeczywistą pychą (jak i z dezinformacją zniesławiającą gorliwych księży) jak najbardziej należy walczyć. Nie wiadomo jednak, dlaczego walkę z pychą nazywamy walką z klerykalizmem.

 

Warto jednak zauważyć, że wszystkie wskazane powyżej próby zlokalizowania źródła kryzysu, zarówno te bardziej trafione, jak i te chybione, mają wspólny mianownik. Otóż w każdym przypadku – w tych chybionych wprost, a w tych prawdziwych, jak skandale i homomafia, poprzez postrzeganie zła jako substancjalnie związanego z hierarchią – przyczyną degeneracji Kościoła jest kler – rzekomo rządny władzy, zepsuty, nieprzystosowany do świata, zamknięty i niewrażliwy. Niewątpliwie takie kategoryzowanie elementu eklezjalnego, stanowiącego o odmienności Kościoła od świata, jest po prostu błędne. Jednakże wielu współczesnych diagnostów sytuacji zdaje się podskórnie wyczuwać, że by uzdrowić podupadający Kościół, należy wyeliminować z jego wnętrza wszelki element drażniący dla świata. Nawet jeśli ten element nie jest utożsamiany wprost z hierarchią, należy on do samej tożsamości Kościoła. Kościół jest niemiły światu poprzez swoje wymagania wyrażone w przykazaniach, poprzez klasyfikowanie i określanie ludzkich postaw, poprzez wykluczanie (tak, Kościół wyklucza to, co jest niezgodne z jego wiarą i moralnością) i tym podobne. Zatem wydaje się, że w Kościele istnieje coś, co jest nie do przyjęcia przez świat. Na kanwie paradygmatu dialogu, który jest rozumiany jako dążenie do jedności za wszelką cenę, próbuje się tak go zreformować, by nie był on w najmniejszym nawet stopniu oceniający i wymagający.

 

Logika jest tutaj prosta: przeszkodą uniemożliwiającą wejście do Kościoła są jego wygórowane wymagania lub skłonność do oceny różnych ideologii czy postaw przenikających świat. A Jezus jest przecież wcielonym Bogiem-miłością. Czy miłość może wykluczać? Czy miłość nieskończona może stawiać granice? Zatem element wykluczający w Kościele musi być zdradą Ewangelii. Tymczasem świat nie wyklucza, świat jest tolerancyjny dla każdego. Świat akceptuje. Czy więc nie jest tak, że to świat jest bliższy Ewangelii niż Kościół? Cóż zatem stoi na przeszkodzie, żeby wyzbyć się tego opresyjnego elementu i pojednać się ze światem? Pojawiają się slogany typu: „Kościół nie wyklucza”, „W Kościele jest miejsce dla każdego”. Bardzo pięknie one brzmią, ale brane wprost i bez żadnego dopowiedzenia są po prostu kłamstwem. Co więcej, to właśnie tendencje kryjące się za takimi hasłami są rzeczywistym źródłem kryzysu.

 

Rzeczywistą przyczyną kryzysu Kościoła są szaleńcze próby upodobnienia się Kościoła do świata. Dopasowania za wszelką cenę. Wynikają one oczywiście z wielu błędnych założeń, jak na przykład przeświadczenia, że jedność między ludźmi jest nadrzędnym celem Ewangelii, więc należy do niej dążyć nawet za cenę prawdy. Jakie to opresyjne, jeśli ważniejsze są dla nas „idee” i „doktryny” niż relacje, które wszak dotykają miłości bezpośrednio! Innym błędem jest przeświadczenie, że świat sam w sobie jest dobry, że zbawienie jest już czymś oczywistym dla każdego – zatem jeśli chodzi o kwestie eschatologiczne, sprawa jest załatwiona: wszyscy będą zbawieni, bo za wszystkich umarł Jezus. W każdym człowieku można znaleźć chociażby iskierkę dobra, a więc w każdym jest jakiegoś rodzaju życie Boże. Misja Kościoła nie jest już więc misją skierowaną na troskę ostateczną. Jedyne, co pozostało, to misja doczesna, która ma polegać na urzeczywistnianiu pragnienia absolutnej miłości już tu, na ziemi. Jednym z najważniejszych elementów tego planu jest powszechne pojednanie wszystkich, zbudowanie jedności w różnorodności, co nazywa się powrotem do prawdziwej miłości.

ZOBACZ WIĘCEJ W KSIĄŻCE „ZACHWIANA HIERARCHIA”

 

*Fragment pochodzi z książki O. Jana Pawła Strumiłowskiego „Zachwiana hierarchia. Pomieszanie pojęć i przyczyny kryzysu w Kościele”, wydanej nakładem Wydawnictwa Esprit