Gratulacje dla Antoniego Krauze za film "Smoleńsk". Obejrzałam. Wybrał, co najważniejsze, pokazał co trzeba, wnioski nasuwają się same. Doskonały. Ten film to lekko tylko zbeletryzowana prawda, jak ja ją pamiętam. Pamiętam oczywiście znacznie więcej znaczących scen i zdarzeń, a Krauze w wywiadzie żałuje, że sporo usunięto podczas pracy. Są w prasie doskonałe wywiady z nim, warto przeczytać. Wystarczy jednak zupełnie to, co znalazło się w filmie. Padają pytania, na które do dziś nie ma jeszcze odpowiedzi.

Pokazał krok po kroku wydarzenia i przykrywanie prawdy przez władze państwowe, przez oficjalne media. Potworną sytuację wdów smoleńskich, ciąganych na przesłuchania, okłamywanych, pozostawionych samym sobie. Indywidualną odwagę oczywistej (nie ma w filmie nazwisk wdów) pani generałowej Błasikowej, w dążeniu do zrehabilitowania pamięci o mężu, oskarżanym o kłótnię z prezydentem Lechem Kaczyńskim, o szaleństwo, łamanie przepisów i pijaństwo.

Krauze pokazał w filmie m.in. środowisko mediów publicznych w 2010 roku i jego udział w zakłamywaniu prawdy. Było inne? A dziś jest inaczej w prywatnych, do których przeniosła się część tamtych kadr, obrażonych i zdumionych, że im podziękowano? Świetną puentą jest tu dzisiejsza wpadka TVN24, która pokazała „wywiad” z rzekomym Arturem Wosztylem, pilotem JAK-a podczas lotu do Smoleńska 10 kwietnia 2010. Bardzo do podobnym do prawdziwego, choć raczej z uczesania i ogólnego wrażenia, niż z urody. Skandal zrobił się taki, że TVN24 przeprosiła na antenie. „Nieuwaga”? Nie wiedzą tam, co robią ich pracownicy? Krauze pokazał mechanizm podobnych wpadek dziennikarskich po 10 kwietnia. Jakże inaczej wypadają w filmie zagraniczni dziennikarze, niepodlegli zawodowo, którzy nie zatracili umiejętności kojarzenia faktów.

Główna bohaterka to pretekst do odkrywania prawdy. Taka czy inna, dobrze, film takie pomysły świetnie znosi. To druga bohaterka filmowa po Krystynie Jandzie („Człowiek z żelaza” Wajdy), odkrywająca najważniejszą prawdę polityczną swojego czasu. Gdzie dziś są tamci? Ech!... Znakomita jest postać jej partnera, kamerzysty, on umie myśleć, a ona się z trudem uczy, ale w końcu się uczy.

Ogromną zaletą filmu są wielkie sceny zbiorowe, dokumentalne sceny tłumów żałobników z całej Polski sprzed Pałacu, z Krakowa itd. Znicze. Zmiany pór roku z tym samym tłumem, symbolizujące upływ czasu, kiedy nic się nie zmienia. Scena powitania ofiar katastrofy w Katyniu przez gromady oficerów polskich, zamordowanych przez Sowietów 1940 roku, na pewno wejdzie do zbioru najważniejszych scen filmowych w polskiej kinematografii.

Szczególne gratulacje należą się Halinie Łabonarskiej, która gra matkę bohaterki, i poniekąd siebie. Jak ważna dla całego środowiska SPJN (nie mylić z PJN) była jej postawa żądania prawdy. Osoba ciepła, spokojna, nieugięta. Jak w życiu. Fantastyczna aktorka z fenomenalnym głosem.

W filmie mignął świetny Leszek Długosz, pobity przez szmondaków, wynajętych w Krakowie do protestu podczas pogrzebu śp. Pary prezydenckiej na Wawelu. Mignął też w scenie w Tbilisi Maciej Pawlicki, producent filmu. Bardzo dobrze zagrał, a może tylko zapomniał się, że go filmują?

Oskara za rolę drugoplanową powinien jednak dostać prokurator Szeląg. Ach, tak, on nie grał, to autentyk. Choć kto wie?

Teresa Bochwic/sdp.pl