Pentagram i swastyka

 

Antecorda to dziś zupełnie inny człowiek. Pobożny katolik i ojciec rodziny z ułożonym życiem. Właściwie po dawnym pseudonimie pozostało już tylko wspomnienie. Dziś przedstawia się po prostu „Bolek”. Niedługo po moim artykule „Nergal i neonaziści. Nieznane fakty” przysłał mi wiadomość: „Wyciągnął Pan nieszczęsnego Roba Darkena i słusznie wytknął Pan Darskiemu kolaborację z nazistami. Sprawa jest jednak o wiele bardziej skomplikowana…” I właśnie taki „skomplikowany” charakter sprawy wzbudził moje zainteresowanie. Zagłębiłem się w opowieści o gdańskich subkulturach z l. 90. - neonazistowskich skinach, metalach i innych, którzy w imię zasady „z kim pijesz, takim się stajesz” zaczęli tworzyć wspólny front – środowisko, które łączyła apologia siły i antychrześcijaństwo.

 

Jeśli chodzi o metali, mój rozmówca wyróżnia środowiska chuliganów ("czerwono-czarnych") i zwykłych zwolenników cięższego grania. Byli również i tacy, którzy krążyli między dwiema grupami, ale Darski od początku sytuował się wśród „normalnych”. Być może wynikało to z jego sytuacji życiowej. - Pochodził z nieco lepszego domu niż reszta tego bractwa, nie przeklinał tak soczyście, no i nie "trzaskał się". Słuchał za to dużo black metalu. O ile pamiętam, to zaczynał od Bathorego. Funkcjonował na obrzeżach tej subkultury. Jednak był jednym z "naszych" i znał wszystkich najważniejszych – mówi Antecorda.

 

Darski nie budził jednak respektu wśród swoich kolegów. Gdy po Przymorzu, Żabiance i Oliwie rozeszła się wieść, że nagrał debiutanckie demo, koledzy mieli powody do żartów. - Nikt nie traktował go poważnie, bo wtedy w Gdańsku "rządził" Ghost i Aspergilus Flavus. On jednak konsekwentnie szedł dalej i zapraszał do nagrań coraz to inne osoby. Przypuszczam, choć nie mam na to dowodów, że z Fudalim [Robertem Fudalim „Robem Darkenem” – przedstawicielem podgatunku NSBM, który nagrał płytę wspólnie z neonazistowskim zespołem Honor - przyp. red.] zetknął się dzięki Jeffie albo Browarowi. Obaj wtedy byli na fali "poszukiwania swoich germańskich korzeni" i odbijało im na punkcie nazizmu. Browar zresztą później zagrał na jednej płycie Darskiego – mówi Bolek.

 

Taki był trójmiejski klimat w latach 90. Coś zostało z tamtego okresu do dziś. Idąc ulicami Gdańska można spotkać graffiti z krzyżami na szubienicach, które – jak mówi jeden z moich informatorów – nie są bynajmniej dziełem wyłącznie satanistów, ale również nazioli, których starsi koledzy dziś egzystują w światku przestępczym (często jako ochroniarze w domach publicznych).

 

Bolek również „siedział w klimacie”. Znał wszystkie „legendy środowiska”, pił, ćpał, grał metal. Jak zatem narodził się Antecorda?

 

 

Od metalu do upadku

 

- Rzeczywiście to środowisko miało wpływ na mój stosunek do Boga. Może jedna zacznę od początku. Tak będzie mi łatwiej wyjaśnić pewne rzeczy… - zaczyna swoją opowieść były lider Monumentum.

 

Z heavy metalem zetknął się w szkole podstawowej, dzięki kolegom. Już wtedy fascynowały go kolorowe, wyraziste okładki płyt zespołów takich jak AC/DC ("Fly on the Wall") czy Metallika ("Master of Puppets"). Trochę mniej docierała do niego muzyka.

 

Preferował wtedy Depeche Mode, Joy Division, The Cure i - jak sam mówi - marzył o założeniu najlepszego na świecie zespołu rockowego. Jednak spotykając się z kolegami, słuchającymi nałogowo metalu, natrafił na muzykę grupy Bathory, która (w przeciwieństwie do AC/DC) wpadła mu w ucho dzięki wyrazistemu rytmowi. A gdy przyswoił już sobie Bathorego, przyszła kolej na resztę. Coraz bardziej mroczną...

 

Ewolucja postępowała. Gdy pisał maturę z religii już niewiele łączyło go z Kościołem, a jego życie religijne po prostu zamarło. Co prawda nadal wierzył w Boga, ale na "swój własny sposób”. Był to efekt spotkania ludzi zafascynowanych działalnością Genesisa P. Orridge'a, lidera zespołu Throbbing Gristle i Psychic TV, który przewodniczył grupie okultystycznej Temple of Psychick Youth. To właśnie oni wmawiali mu, że Kościół po prostu „wypalił się”, a tylko oni są w stanie przeciwstawić się złu. Jako przykład podawano mu Bogdana Kacmajora (guru sekty Niebo). Taka „duchowość” była dla Bolka atrakcyjna. Nadal pozostawał po stronie szeroko rozumianego „Dobra”, a nikt nie wymagał od niego klęczenia, „odmawiania zdrowasiek” i chodzenia do kościoła. - No i miałem moc! – uśmiecha się, wspominając swoją młodzieńczą naiwność.

 

To właśnie wtedy w Gdyni, Bolesław zaczął tworzyć scenę gotycką. - Pierwszym zespołem z prawdziwego zdarzenia była Agarrtha. Gitarzysta studiował filozofię, basista - historię, a ja – wokalista - polonistykę. Później przyszedł czas na zespół Monumentum, łączący gotyk spod znaku Sisters Of Mercy czy Fields Of The Nephilim z doom, thrash i death metalem spod znaku Anathemy, Paradise Lost czy nawet Danziga. W obu tych zespołach byłem wokalistą – opowiada Bolek.

 

Z grupą Monumentum nagrał nawet oficjalny materiał "The Mystical Trip", wydany potem przez wytwórnię Baron Records (http://www.metal-archives.com/albums/Monumentum/The_Mystical_Trip/105099).

 

Przyznaję, że odbiło nam wtedy, a zwłaszcza mnie. Staliśmy się takimi lokalnymi gwiazdkami z Rock Budy (takiej knajpy na plaży w Gdyni) i wszyscy nas podziwiali. Między innymi Adam Darski. Snuliśmy dalekosiężne plany podboju całego świata. Piliśmy i jaraliśmy. Zwłaszcza ja.  W tym czasie dołączył do nas gitarzysta, Browar, znany już ze współpracy z  Behemothem. Monumentum jednak się rozpadło, również z mojej winy, a ja coraz bardziej zanurzałem się w chlanie i jaranie.

/
Na używkach się nie skończyło. Bolek szukał mocniejszych wrażeń. Wkrótce jego znajomy powiedział, że mieszka w nawiedzonym domu, że wielokrotnie odwiedzała go zjawa, która przedstawiała się jako "Jonasz". - To była woda na mój młyn! Powiedziałem, że od lat ćwiczę różne techniki psychotroniczne i że mogę spróbować wygnać tego ducha. Ten kolega zgodził się i pewnego wieczoru umówiliśmy się na sesję. Wziąłem ze sobą wahadełko i zacząłem głośno zaklinać tego ducha i wręcz grozić mu, jeśli nie zostawi w spokoju tego kolegi. Nic z tego nie wyszło, więc zakończyliśmy sesję. Niedługo potem dowiedziałem się, że „to coś” przyszło do niego i powiedziało, że już więcej się nie pojawi. W tym momencie zrozumiałem, że pora na mnie. Zaczął się olbrzymi strach. Trzy dni później, w nocy obudziłem się i zobaczyłem przed sobą coś bardzo ciemnego, jednak bez wyraźnych kształtów. Nie mogłem się ruszyć, nie mogłem krzyknąć. Zamknąłem oczy, skuliłem się w łóżku, ale nadal widziałem stojącą w centrum postać rozświetloną na fioletowo i dwie inne, ciemne, niewyraźne postacie po jej bokach. Byłem pewien, że nie śpię, ale nic nie mogłem zrobić. Wiedziałem, że przyszli po mnie, a cała moja „magia” nic nie dała. Wezwałem nawet najważniejsze "zaklęcie" jakie znałem, ale nic się nie zmieniło. Nie wiem jak długo to trwało… Może pół godziny, może trochę dłużej… Nie mam pojęcia – mówi z trudem Bolek. - W tym czasie byłem podczas przeprowadzki do nowego mieszkania i nocowałem wtedy u rodziców. W pewnym momencie poczułem, że nacisk na mnie słabnie, więc szybko wyskoczyłem z łóżka i pobiegłem do rodziców. Szybko wytłumaczyłem im co się dzieje i do rana, po raz pierwszy od ładnych kilku lat, odmawialiśmy razem po kolei wszystkie tajemnice Różańca. Gdy kończyliśmy wszystkie części, zaczynaliśmy od nowa. Później moja mama przyznała, że też czuła coś bardzo złego w domu.

 

Po tym niezwykłym zdarzeniu Bolesław po raz pierwszy od lat poszedł do Spowiedzi i  Komunii świętej. - Nieodżałowany świętej pamięci ks. Majder zapytał wtedy, czy nie potrzebuję egzorcysty, ale odparłem, że nie - wspomina.

 

 

Kręta droga

 

To właśnie wtedy zdecydował się zerwać ze środowiskiem polskich wielbicieli Temple of Psychick Youth i odciąć się od wszelkiej magii. Nadal jednak odwiedzał miejsca w których mógł spotkać starych znajomych. Nadal chciał zostać wielką gwiazdą rocka, polskim Rogerem Watersem – gościem obdarzonym niezwykłą wizją artystyczną, całkowicie oryginalną i niepowtarzalną. Chociaż Monumentum się rozpadło, to jednak muzycy grupy nadal byli gwiazdami środowiska. Antecorda próbował grać jeszcze z Agarrthą, ale nie powtórzył sukcesu. W trójmiejskim środowisku muzycznym pozostał znany jako metal, a nie przedstawiciel awangardy czy got. Znów wedle zasady "z kim pijesz, takim się stajesz" wszedł w środowisko trójmiejskich metali, którzy przyjęli go jak swojego.

 

/
Nosił się jak typowy przedstawiciel cięższego grania, ale nie czuł się do końca jednym z nich. Wyobcowanie zaczęło ustępować, gdy widział ich, wręcz przyjacielską, postawę. - Zacząłem mięknąć i coraz głębiej wchodzić w to środowisko. Mieszkałem już w nowym miejscu i poznałem miejscowych metali. Wypiliśmy razem morze piwa i wysłuchaliśmy wszystkie płyty Megadethu i Slayera po kilkadziesiąt razy. Zaczęliśmy coś kombinować, jakieś wspólne granie, jakiś zespół. Z początku opierałem się, ale jednak coraz bardziej w to wchodziłem. Nie chciało mi się już jeździć do Gdyni na próby, skoro miałem dwie ulice dalej kolegów gotowych grać ze mną. Marzenia o wspólnej karierze, o rewelacyjnej muzie, którą zagramy znów przesłoniły mi Boga. Znów przestałem chodzić do Kościoła, uczestniczyć w Eucharystii, choć raczej deklarowałem się katolikiem. Mówiłem to jednak pod nosem i bardzo słabym głosem, żeby przypadkiem nikt tego nie usłyszał.  – opowiada Bolek.

 

Wówczas Darski zaczął namawiać go do wspólnego projektu, ale mając w pamięci jeszcze wydarzenia ze swojego "egzorcyzmowania", Bolesław konsekwentnie odmawiał. Nie oznaczało to jednak stabilizacji i spokoju. - Coraz bardziej przyjmowałem ich tryb myślenia, że najważniejszym jest mieć pełny kufel piwa i dobrze nastrojoną gitarę, a reszta to już szczegóły. W ten sposób minęły jakieś cztery lata i metal wciągał mnie coraz bardziej. Było mi w tym coraz wygodniej. Czułem jednak, że coś jest nie tak, że nie żyję w zgodzie z samym sobą, że potrzebuję wyprostowania mojego życia i oczyszczenia go. Poszedłem więc do pewnego znajomego księdza i wyspowiadałem mu się. On poradził mi, żebym udał się do naszego diecezjalnego egzorcysty i wszystko opowiedział. Tak też uczyniłem i dopiero rozmowa z tym kapłanem dała mi dużo do myślenia – wspomina.

 

Postanowił raz na zawsze skończyć z ponurą przeszłością. Zaczął od wywiezienia gazet, płyt i kaset zespołów gotyckich, industrialnych i przede wszystkim metalowych na działkę, pokropienia pokaźnego zbioru wodą święconą i spaleniu tegoż. Potem zaprosił swoich kolegów z zespołu i powiedział im, że od tej chwili należy do Jezusa i kończy ze śpiewaniem o Szatanie. Akurat to przyjęli ze zrozumieniem  (nie byli satanistami), ale na odmowę śpiewania także o śmierci, beznadziei, chaosie i tym podobnych zareagowali dosyć gwałtownie.

 

/
- Usłyszałem, że zwariowałem. Obrazili się i poszli sobie. Przez jakiś czas trwało zawieszenie broni, ale po jakimś tygodniu czy dwóch znów usłyszałem, że jestem głupi, że marnuję sobie karierę na jakieś "pierdoły", że to wszystko jest bez sensu. Przez ten czas chodziłem do ks. Kowalczyka na modlitwy o uwolnienie. Podczas modlitw nic się nie działo, ale potem zaczynał się horror. Już na schodach nagle słabłem, zaczęły mnie dręczyć jakieś nieokreślone wyrzuty sumienia, wszystko widziałem w czarnych barwach – przywołuje wspomnienia Bolek. - W końcu koledzy z zespołu wezwali mnie i zaczęli tłumaczyć, żebym przestał się wygłupiać, bo czeka nas tu wielka kariera, a mnie "Jezus opętał". Zaproponowałem im, żeby nieco zmienić teksty utworów, żeby na przykład ostatni, finałowy kawałek naszej wymarzonej płyty miał pozytywną wymowę, przynoszącą nadzieję, że nie trzeba przecież wszystkiego robić w tak monotematyczny sposób. Na to oni oświadczyli, że gramy metal, a nie muzykę chrześcijańską i mam wybierać: albo oni, albo ten mój Jezus. Na takie dictum nie miałem nic innego do powiedzenia, jak tylko odrzec, że wybieram Jezusa, a nie metal, bo Jezus jest Bogiem, a metal nie. Na to gitarzysta wydarł się na mnie i chyba przez pięć minut krzyczał: „Boga nie ma! Nie ma! Nie ma!”. Wpadł w szał. To była nasza ostatnia rozmowa.

 

Wtedy postanowił już definitywnie zerwać wszelkie kontakty w środowisku metalowym, chociaż na drodze było wiele pokus - np. propozycja Piotra Weltrowskiego, klawiszowca gotycko-metalowego Hefejstosa.  - Chciał zrobić ze mną projekt, w którym on tworzyłby muzykę i teksty, a ja bym tylko śpiewał. Kiedy zobaczyłem te jego teksty, podziękowałem mu za współpracę – mówi Bolek.

 

Wtedy też po raz ostatni rozmawiał z Adamem Darskim…

 

 

Jaki naprawdę jest Nergal?

 

To było na dworcu w Oliwie. Cała trójka – Antecorda, Weltrowski i Darski spotkali się przypadkowo na jednym peronie. - Było to już po moim nawróceniu i Darski nie mógł uwierzyć, że ktoś z tej starej ekipy gdańskich metali przeszedł na "stronę Jezusa". Cały czas dopytywał się, co mi odbiło i jaka moherowa babcia mi zawróciła w głowie – śmieje się Bolesław.

 

Nie pozostał dłużny Darskiemu. Zapytał czy wierzy w to co śpiewa.

 

- Odpowiedział mi prosto i bez najmniejszego cienia zawahania: nie. Powiedział mi, że w te brednie mogą wierzyć jakieś głupie dzieciaki, a w życiu trzeba patrzeć trzeźwo, realnie. Koresponduje z tym świadectwo księdza, który - nic nie wiedząc - zaszedł pewnego razu do Darskiego na kolędę. Darski przyjął go, bo czemu by nie… - mówi były wokalista Monumentum.

 

 

Odpowiedzialność, Panie Darski…

 

Okazuje się, że Nergal - dorosły facet - nie chce wziąć odpowiedzialności za swoją twórczość. Słuchają go miliony dzieciaków? Walić to, niech słuchają tych głupot dalej! Liczy się zysk…

 

Swojemu pieszczochowi asystują salonowi publicyści, którzy albo każą nam być dumni z przyjaciela nazioli albo – przybierając minę wytrawnego konesera – tłumaczą wszystko swobodą artystyczną, wmawiając, że twórczość Darskiego nikomu nie może szkodzić i nie można popadać w paranoję.

 

To ich zdanie i mają do niego prawo. Chciałbym tylko przywołać odpowiedź Bolesława na moje pytanie, czy muzyka miała rzeczywiście aż tak znaczący wpływ na jego światopogląd i duchowość. Niegdyś dobrze zapowiadająca się gwiazda metalu nie pozostawia wątpliwości. – Tak, miała. Metal ma dużą siłę oddziaływania. Uważam, że daje poczucie siły i więzi podobne do tego, które odczuwali zwolennicy Hitlera u progu II wojny światowej. Metal wśród wielu jego zwolenników zajmuje to miejsce, które u innych ludzi zajmuje religia. Nawet wśród tych, którzy deklarują się jako katolicy. Wprowadza złudzenie, że wszystko będzie w porządku, byle tylko pić piwo i grać metal, a reszta to niepotrzebne brednie. Temu oszustwu sam uległem, więc mówię z własnego doświadczenia. Być może są metale, którzy potrafią rozgraniczyć sprawy religii i muzyki, ale takich nigdy nie poznałem – mówi Bolek.


Czy można dodać coś jeszcze? Pozostaje już tylko modlitwa, bo jak przypomina mój rozmówca, ciągle jest jej za mało…

 

Aleksander Majewski