Uchwalając rezolucję przeciwko Polsce Parlament Europejski złamał europejskie Traktaty obłudnie pisząc, że stoi na ich straży. Wezwał do uznania bezprawnie uchwalonego wyroku TK i kłamliwie oskarżył  rząd RP o łamanie prawa i demokracji. Osiągnął w ten sposób poziom zakłamania sowieckiej i hitlerowskiej propagandy.

Z ludźmi wmawiającymi, że czarne jest białe nie ma sensu jakakolwiek dyskusja. Ważne jest natomiast by Polacy byli świadomi, że na ich umysłach dokonuje się klasycznego eksperymentu Solomona  Ascha, w którym badane osoby pod presją otoczenia przyznawały, że dwa wyraźnie różniące się długością odcinki są sobie równe. Zmasowany atak propagandowy ma taki właśnie konformizm na Polakach wymusić, by uwierzyli we wmawiane im kłamstwo i odwrócili się od rządu, dbającego o polskie rodziny i polską rację stanu. By zamiast niego poparli nadskakujących Niemcom lokajów w typie "potulnego" i "łatwego w hodowli" Tuska, jak określiły go "die Welt" i "der Spiegel".

Połajanki, że nie uznawanie ewidentnie nieprawomocnego wyroku TK stanowi zagrożenie demokracji i praworządności nie mają jakiegokolwiek merytorycznego uzasadnienia w rzeczowych argumentach. Dlatego zamiast takich argumentów słyszymy wyłącznie odwoływanie się do rzekomych prawnych "autorytetów" czy to z Polski, czy zza granicy. Jednak jak się bliżej przyjrzeć, owe "autorytety" lekceważą prawo w tym samym stopniu co TK. Sięgnijmy zatem po raz kolejny do rzeczowych argumentów.

Meritum

Uchwalone przez Sejm i Senat ustawy uważa się z założenia za obowiązujące i zgodne z Konstytucją dopóki TK nie stwierdzi inaczej (że są z Konstytucją niezgodne). Jest to tzw. zasada domniemania konstytucyjności ustaw. Według orzecznictwa TK:

"Domniemanie zgodności ustawy z konstytucją może być obalone JEDYNIE (podkreślenie GS) wyrokiem Trybunału Konstytucyjnego, a związanie sędziego ustawą obowiązuje dopóty, dopóki ustawie tej przysługuje moc obowiązująca"

["Kontrola konstytucyjności ustaw - TK a sądy. Wybór tez orzeczeń TK z lat 1998-2001" - 

https://trybunal.gov.pl/fileadmin/content/dokumenty/kontrola_ku.pdf]

Sejm i Senat, wyrażające na mocy Konstytucji zwierzchnią władzę Narodu uchwaliły zmiany w ustawie o TK, wprowadzające zasadę, że TK "podejmuje uchwały w obecności co najmniej 13 sędziów", więc przynajmniej tylu sędziów powinno było się zebrać by wydać prawomocny wyrok. 

Wykładnia prawa według prezesa TK

Prezes Rzepliński zwołał jednak 12 sędziów i w tym składzie ogłosił niezgodność zmian w ustawie o TK z Konstytucją. Postąpił tak, chociaż związanie sędziego ustawą której przysługuje moc obowiązująca nakładało na niego obowiązek domniemania zgodności ustawy z konstytucją, czyli zebrania się w co najmniej 13-osobowym składzie. Tylko taki skład mógł wydać prawomocny wyrok TK.

Taki skład jednak nie wydałby werdyktu, o jaki prezesowi chodziło (nie uznałby niekonstytucyjności zmian w ustawie o TK). Prezes więc owe zasady całkowicie zignorował, tak jakby w ogóle nie istniały. Jak to się dosadnie mówi - "olał je ciepłym moczem". To niezbyt eleganckie określenie, trafnie jednak oddaje jawne i bezczelne, ostentacyjne i bezwstydne zlekceważenie prawa. A to nie było wszystko. 

Zignorowawszy bowiem wspomnianą ustawę, ów niezgodny z nią  skład orzekający, uznawszy się za "Trybunał Konstytucyjny przyjął za podstawę orzekania bezpośrednio stosowalne przepisy Konstytucji oraz ustawę o TK w brzmieniu nadanym przez ustawę nowelizującą, z wyłączeniem jej niektórych przepisów". Ten fragment rzekomego "wyroku" TK to prawdziwy popis "olewania" prawa:

Po pierwsze, przytaczane wcześniej zasady orzecznictwa TK mówią, że "w żadnym przypadku podstawą odmowy zastosowania przez sąd przepisów ustawowych nie może być zasada bezpośredniego stosowania konstytucji". Dla prezesa Rzeplińskiego jednak nic z tego nie wynika skoro "olewanie" zasad stało się obowiązującą zasadą.

Po drugie, ogólna zasada orzekania mówi że czyniąc to nie należy korzystać z różnych ustaw po trochu, bo ich niespójność mogłaby prowadzić do absurdów, np. jedna przewidywałby skład 5-osobowy, podczas gdy druga wymagałaby np. 7-osobowej większości do orzekania. "Olewając" tę zasadę sędziowie Trybunału przebierali w paragrafach i w ustawach jak w ulęgałkach wybierając najdogodniejsze dla swoich celów i uzupełniając je naciąganymi uzasadnieniami, na których przedstawienie nie ma już tutaj miejsca. Takie  twórcze podejście na zasadzie "dajcie mi tezę - paragraf lub ustawa zawsze się znajdzie" pozwala udowodnić prawie wszystko co się chce. Trzeba docenić samoograniczanie się sędziów TK, którzy nie skorzystali z kodeksu drogowego w części zawierającej znak "nakaz jazdy prosto", co pozwoliłoby im przeć do celu z niczego się nie tłumacząc.

Po trzecie, za jedną z podstaw orzekania sędziowie TK wybrali Konstytucję, ale tylko po to, aby ją natychmiast "olać". Stanowi ona bowiem, że "Trybunał Konstytucyjny składa się z 15 sędziów" (art.194.1.) i nawet Ryszardowi Petru ani Kamili Gasiuk-Pihowicz nie udało się żadnym bon motem zmienić tej liczby na bardziej pasującą prezesowi, tj. 12 sędziów. Połączenie równoczesnego orzekania na podstawie i zarazem wbrew ustawie, jako twórcze rozwinięcie wałęsowskiego "za a nawet przeciw" można uznać za majstersztyk i symbol jurysprudencji III RP. 

Mocz prezesa a paradygmat TK i UE

Przypomniawszy, gwoli sprawiedliwości, że dwóch sędziów TK zgłosiło zdanie odrębne, zauważmy że dla pozostałej większości przysłowiowy "ciepły mocz" prezesa Rzeplińskiego jest absolutnie podstawowym i niezbędnym narzędziem procedowania. Pozwala "olać":

- zasadę, że organy władzy publicznej działają na podstawie i w granicach prawa. (art.7. Konstytucji)

- zapis Konstytucji o liczbie sędziów TK po jej wybraniu za podstawę orzekania;

- obowiązującą ustawę;

- zasadę domniemania konstytucyjności ustawy i związania nią sędziego;

- zasadę stosowania się do ustawy, skoro taka istnieje;

- orzecznictwo TK  jako podstawę spójności orzekania

- zasadę orzekania na podstawie jednej, spójnej ustawy

wreszcie, last but not least:

- obywateli i tzw. "szacunek dla państwa i prawa".

Siła sprawcza i waga "zbawczego płynu" prezesa Rzeplińskiego jest więc ogromna. Zamienia szwindel "Wielkiego Szu" z Alei Szucha w krynicę prawniczej rzetelności.  Zaś "olewanie" zasad i ustaw staje się paradygmatem, sposobem widzenia rzeczywistości przyjętym przez większość sędziów Trybunału. 

Komisja Wenecka i Parlament Europejski są ślepi na opisane wyżej oszustwa, a niezgodę na nie ze strony rządu RP nazywają łamaniem praworządności. Ten blagierski paradygmat przyjęty przez unijne instytucje ukazuje w dramatyczny sposób kondycję UE. Dominujące w niej lewackie i niemieckie elity polityczne osiągnęły stopień zakłamania Sowietów podbijających kolejne kraje w imię "walki o pokój", zaś niemiecki udział w tym przedsięwzięciu skłania również do porównania z zakłamaniem propagandy goebbelsowskiej, która napaść niemieckich przebierańców na radiostację w Gliwicach nazwała polską agresją, co - trzeba przyznać - bardzo przypomina obecną niemiecką polityką historyczną.

Wszystko to nie tyle wypacza, co dewastuje i obraca w niwecz europejską ideę Schumana, de Gasperiego i Adenauera. Na skutek zaszczepienia w niej koncepcji rozmaitych postkomunistów w rodzaju Altiero Spinelliego, to co miało być wspólnotą wolnych i niepodległych państw zamienia się w opartą na kłamstwie, łamiącą własne prawo i dławiącą wolność tyranię. Pokazuje to po raz kolejny, że tak kończą wszystkie lewackie projekty. "A mury rosną, rosną, rosną..."

Pranie mózgów i poddaństwo Polski

Polacy mają uznać władzę i pokochać tę tyranię miłością lojalnego poddanego orwellowskiego Wielkiego Brata. Miłością sowieckich więźniów gułagu czczących swojego ciemiężyciela Stalina. 

Temu służy propagandowy jazgot. Ogłuszeni nim, ogłupieni, zawstydzeni i przestraszeni Polacy mają wyrzec się rządu który demokratyczną większością wybrali i który jak żaden inny pilnuje polskich interesów i polskiej racji stanu. Mają swoimi głosami zatrzymać i odwrócić wybijanie się Polski na niepodległość po ćwierćwieczu wyprzedawania polskich interesów. Nabrani przez niemieckie i postkomunistyczne media oraz celebryckie pseudoautorytety podsuwane przez Gazetę Michnika mają przywrócić rządy "łatwych w hodowli" lokajów zarządzających Polską w interesie swoich niemiecko-unijnych mocodawców.

Żeby tak się nie stało Polacy muszą rozumieć, co są warte i czemu służą werdykty prezia Rzeplińskiego i jego sitwy działającej jako TK oraz o co naprawdę chodzi w sporze o Trybunał. Muszą wiedzieć że uznanie ważności pseudo-wyroku TK z 9 marca 2016 utrwali rządy kolesiów prezia orzekających co chcą i jak chcą, a co da im faktyczną władzę nad Polską. Wszystkie ustawy uchwalone przez obecną większość parlamentarną mogą zostać zaskarżone do TK. Jeśli uznamy władztwo Trybunału w jego obecnym kształcie,  to według własnego widzimisię cofnie wszystkie reformy obecnego rządu. Z pewnością wystarczy mu interpretacyjnej inwencji, by w każdej doszukać się niekonstytucyjności. 

Jeśli jednak większość Polaków zrozumie, że zabiegi rzekomych "obrońców demokracji i praworządności" mają na celu przywrócenie wasalnego statusu Polski, to kłamliwe rezolucje PE będziemy mogli traktować tak, jak prezes Rzepliński traktuje Konstytucję i ustawy. Bo niepodległość Polski zależy przede wszystkim od samych Polaków i ich niepodległego myślenia.

Dlatego warto odkłamywać spór wokół TK i rozpowszechniać informacje o rzeczywistym charakterze orzeczenia z 9 marca 2016r. Załączona "internetowa ulotka" może w tym pomóc. Łatwo ją podać dalej jako załącznik do maila. 

Grzegorz Strzemecki

P.S. Pewna dosadność metafor niniejszego tekstu jest bladym odbiciem obsceniczności i bezwstydu kłamstwa, które właśnie zyskuje trwałą, dominującą i zinstytucjonalizowaną pozycję w UE. Bezwstydu, który można śmiało porównać z sikaniem na znicze i machlojami ze zwłokami smoleńskimi. Prezes Rzepliński traktuje prawo i demokrację tak, jak "młodzi postępowi" traktowali znicze pod Pałacem Prezydenckim. Może sobie na to pozwolić, bo kibicuje mu ta sama klaka promująca "nowoczesne" i "europejskie" standardy oraz pogardę dla wszystkiego, co jest zakorzenione w prawdziwych wartościach. 

Niszczenie tych prawdziwych wartości jako cel sam w sobie, ale także jako uboczny efekt działań w imię osiągnięcia za wszelką cenę niegodziwych celów politycznych, wymaga zdecydowanych słów. Jak powiedział kiedyś Zbigniew Herbert,  "Jak jest potwór to powinien mieć twarz potwora". Stąd sięgnięcie po kolokwializmy i tak zbyt łagodne i nie oddające prawdziwej twarzy rodzącego się potwora.

POBIERZ ULOTKĘ - TUTAJ