Nie pamiętam już, kto pierwszy publicznie wyraził tę ideę, dość że w 2009 roku szereg osób życia społecznego (min. Maciej Drygas, Andrzej Friszke, Zbigniew Gluza, Zbigniew Janas, Marek Nowakowski, Bogdan Rymanowski i Piotr Zaremba) wystosowało list otwarty do prezydent m.st. Warszawy Hanny Gronkiewicz-Waltz i ówczesnego ministra sportu i turystyki Mirosława Drzewieckiego w sprawie nadania budowanemu stadionowi imienia Siwca.

Jaki cel, poza uhonorowaniem pamięci o czynie b. żołnierza Armii Krajowej miałaby ta inicjatywa? Przede wszystkim chodziłoby o przypomnienie Światu o okresie zniewolenia Europy Środkowej przez Sowietów i o dążeniu tej części kontynentu do wolności i demokracji, a także  ukazanie polskich tradycji solidarnościowych ze słynnym "za wolność naszą i waszą". Kolejną sprawą, równie ważną, byłoby zaakcentowanie  dobrych stosunków Rzplitej z Republiką Czeską (w której nota bene Siwiec jest bardziej czczony niż w swojej ojczyźnie), a trzeba tu przypomnieć, że relacje z Pragą nie zawsze w najnowszej historii układały się pomyślnie, by wspomnieć choćby wojnę z roku 1919 i kwestię zaolziańską w 1938.

Ale tak się nie stało. Otwierany właśnie Stadion pozostanie "nołnejmem". Polskie władze, zarówno te państwowe, jak i komunalne po raz kolejny wykazały się głęboką indolencją i brakiem zrozumienia faktu, że prowadzenie odpowiedniej polityki historycznej - a tym jest chociażby nadawanie imion placom, lotniskom czy stadionom - jest, poza znakiem pamięci o własnej przeszłości także formą promocji i budowaniem wizerunku na zewnątrz, co, tak na marginesie, świetnie udaje się Niemcom i Rosjanom.

 

Jarosław Jot-Drużycki

kurjer.salon24.pl