Aktor, miłośnik KOD-u Maciej Stuhr zapraszał swoich fanów na protest przeciwko reformie sądownictwa autorstwa PiS. Stuhr jest od pewnego czasu mocno zaangażowany politycznie, a od prawie dwóch lat nader często zabiera głos o sprawach, o których, jak widać, nie ma pojęcia. 

Zbiera za to mniej więcej tyle samo hejtu, co wyrazów poparcia, często od osób, które mają takie samo pojęcie, jak on.

"Jak tam Mordeczki moje kochane, zdradzieckie? I jak się macie w naszej Ojczyźnie?(…) Nie za zbytnio? Zapraszam jutro o 20. pod Pałac Prezydencki, będziemy prosić Pana Prezydenta o zawetowanie ustaw sądowych. Będzie ponoć prof. Rzepliński i kilka innych, zacnych zdradzieckich mordeczek. Sie ma!"- tak 19 lipca zapraszał na protest, w którym jednak sam nie wziął udziału. Portal Wirtualna Polska informował, że aktora najprawdopodobniej nie będzie, "bo wypadło mu coś niespodziewanego, co musi dziś załatwić”.

"To czy ja tam będę, czy nie, jest drugorzędne. Nie chcę, żeby ludzie przychodzili spotkać się ze mną, tylko żeby przyszli zaprotestować, zamanifestować swoje poglądy i niezgodę na to, co dzieje się w kraju. I do tego nawołuję, bo to jest clou programu"- odpowiedział, zapytany, jak wytłumaczy fanom powód swojej nieobecności. Zapomniał o jednym: "swoje poglądy" można zamanifestować, jeżeli się je posiada, a wyrobić je można poprzez przeczytanie ustaw, przeciwko którym się protestuje, a także Konstytucji, którą ochoczo wymachują politycy PO czy Nowoczesnej oraz celebryci zapraszający na protest. Tymczasem, jak pokazują relacje, wielu uczestników protestu nie miało pojęcia, przeciwko czemu tam jest i chciało po prostu powiedzieć, że PiS jest "be".

W czwartkowy wieczór Stuhr wyjaśniał swoją nieobecność, znów dając popis ignorancji, bo powtarzając frazesy wygłaszane przez polityków PO, pomieszane z nagłówkami portali bliższych raczej opozycji totalnej, niż rządowi. Na wstępie aktor wytłumaczył, że w czwartek wieczorem musiał być z synkiem, jednak duchem był z protestującymi. Przeprosił za nieobecność na proteście. Podkreślił, że uczestnicy są "dzielni i odważni". 

"Wierzę głęboko, że prawo i sprawiedliwość jest po naszej stronie. Bo nie chcemy żyć w Państwie, w którym jest tylko jedna partia. W Państwie, w którym ta partia mówi sądom, jakie mają wydawać wyroki na obywateli. W Państwie, w którym wycina się drzewa. W Państwie, w ktorym władza mówi jakie sztuki w teatrach i filmy w kinach mają się podobać. W Państwie, w którym wojskiem dowodzi szaleniec, a kto wie, może i agent. W Państwie, w którym o losie naszych gimnazjalistów nie może zadecydować Rodzic w referendum. W Państwie, w którym na innego mówi się "ciapaty" albo "terrorysta". Itd, itp."- tłumaczył. Zapomniał jednak, jak Rodzic nie mógł zadecydować o swoim sześcioletnim dziecku. "Państwie, w którym wycina się drzewa" też rozbraja, ponieważ drzewa wycinało się, zanim powstał PiS. Władza nie narzuca również nikomu sztuki. A nazywając szefa MON "szaleńcem", niestety, nie obraża Antoniego Macierewicza, ale dyskryminuje ludzi chorych psychicznie. Nazywanie ludzi "szaleńcami" tak światły i postępowy człowiek powinien potępiać na równi z nazywaniem ludzi "ciapatymi", dyskredytowanie nielubianych polityków już swoją drogą... Aktor zachęcił protestujących, aby "krzyczeli głośno", choć nie wiadomo, czy ktoś to usłyszy. Wreszcie, zaapelował, by nie odmawiać mu prawa do "mieszania się w politykę" czy że lubiło się go za role w ostatnich dobrych polskich komediach, a za poglądy polityczne już nie. 

"Nigdy nie powiedziałem na kogo głosowałem (BTW nie na PO, co wielu mi zarzuca). Ale zostałem wychowany tak a nie inaczej. Przeszedłem przez Uniwersytet Jagielloński i to mnie ukształtowało. Spotkałem dziesiątki artystów, ludzi światłych i mądrych. I z tej sumy wydarzeń wynika dla mnie to, że jest moim OBOWIĄZKIEM protestować przeciwko niszczeniu mojej ukochanej Ojczyzny."- zapewnił.

"Piszecie często : "Czemu nic Pan nie mówił za czasów PO, jak były machlojki." otóż temu, że wtedy był Trybunał Konstytucyjny i niezależne sądy, które te nadużycia mogły piętnować. To są ostateczne i jedyne mechanizmy. Jak ich nie będzie, to będzie wolno myśleć wyłącznie tak, jak mój biedny, chory sąsiad z Żoliborza."- pytanie, czy Platforma również nie szykowała "zamachu na Trybunał", wreszcie, czy artysta i większość protestujących 2-3 lata temu wiedzieli o istnieniu takiej instytucji. I które sądy, którzy sędziowie, byli niezależni? Czy ci, którzy skazali Mariusza Kamińskiego niewspółmiernym do winy wyrokiem, a później umawiali się z fikcyjnym Tomaszem Lisem na obalanie PiS? A może ci, którzy uniewinnili Sawicką? A może sądy na telefon? Co więcej, nikt nikomu nie narzucał, jak ma myśleć. To ludzie popierający PiS czy będący "bardziej na prawo" byli postrzegani jako "faszyści" i "oszołomy", ale najlepiej udawać, że tego nie było.

Kolejny dowód: to nie był protest w obronie sądownictwa, ale przeciw PiS. 

yenn/Facebook, Fronda.pl