FRAGMENT KSIĄŻKI pt. "NIEBEZPIECZNE ZWIĄZKI ANDRZEJA LEPPERA" 

Premiera wydawnicza – 23 listopada br.

Premiera - spotkanie z autorem:  29 listopada godzina 18 00

Katolickie Centrum Kultury „Dobre Miejsce” Aula główna ul. Dewajtis 3 w Warszawie.

 – To była decyzja pod wpływem chwili. Gdy dotarłem do Włodzimierza Wolyńskiego, gdzie urzęduje ksiądz Mykoła Hinajło, zapadał już zmierzch. Plebania usytuowana jest na obrzeżach, to zapadła dziura za rogatkami miasta. Z zewnątrz budynek sprawiał wrażenie opuszczonego i wszystko to wyglądało bardzo dziwnie. Domyślasz się na pewno, że nerwy miałem napięte jak postronki i w ogóle czułem się, jakbym przyjechał na miejsce zbrodni. Ksiądz już na mnie czekał, bynajmniej nie z odbezpieczoną bronią, a z obiadem. Kawior, ryba i ziemniaki. Udawał roztargnionego, ale od początku wiedziałem, że to blef. Swój pozna swego. Długa to była rozmowa. Nie chcę ci niczego sugerować. Zależy mi, żebyś pogląd wyrobił sobie sam…

Słuchając majora pomyślałem, że jest twardszy niż sądziłem. Zwłaszcza po tym, co przeżył. Po śmierci Petro Stecha wiedzieliśmy, że teraz musi nadejść jedna z tych chwil, kiedy trzeba spojrzeć prawdzie w oczy i stanąć z niebezpieczeństwem twarzą w twarz. Byliśmy świadomi tragicznej wymowy śmierci lubelskiego adwokata zamordowanego przecież zaledwie kilka dni wcześniej oraz faktu, że jeżeli nie uczynimy czegoś, i to prędko, to ta historia także dla nas może mieć przykry koniec. Czuliśmy, że jesteśmy na dobrym tropie, ale zarazem mieliśmy świadomość, że ten, kto pilnował tej sprawy po obu stronach granicy, nie popełni błędu zaniechania. Swoją pewność czerpaliśmy z doświadczenia. W sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy, najlepszym rozwiązaniem – może nawet jedynym rozwiązaniem – wydawało się wywołanie reakcji łańcuchowej, o której tyle razy mówiliśmy. By to jednak osiągnąć, konieczne było podjęcie nie byle jakiego ryzyka, a na to, po traumatycznych doświadczeniach, jakie obaj mieliśmy za sobą, nie miał ochoty żaden z nas. A jednak Tomek zdecydował się zagrać va banque. Nie po raz pierwszy zdumiała mnie jego determinacja. – Wsłuchaj się dobrze. Nagranie jest przeczyszczone, bo w tle było włączone radio, ale da się wszystko zrozumieć – major włożył pendrive’a do laptopa. Z głośnika przenośnego komputera popłynął głos radiowego spikera, na który nałożyły się głosy rozmówców.

                                                                          ***

 – Niech się pan rozgości.

– Mogę zapalić?

– Oczywiście. Jak pan do mnie trafił?

– Jak pan wie, niedawno zginął Piotr Stech, który z kolei sporo wiedział o śmierci Andrzeje Leppera. Wiem, że obaj byli księdzu znani. I że często tu przyjeżdżali.

– Dużo ludzi do mnie przyjeżdża, także takich, których nie znam prawie wcale. Dla przykładu pan do mnie teraz przyjechał, chociaż się nie znamy.

– Ale w rozmowie telefonicznej ksiądz się zgodził, bym przyjechał.

– Byłem pana ciekaw, po prostu, ale zostawmy to. Pozwoli pan, że najpierw ja zadam pytanie?

– Proszę bardzo.

 – Po co pan się w to pakuje? Andrzej Lepper i Piotr Stech są martwi, jak ta ryba, którą ma pan na talerzu. A ludzie, którzy teoretycznie mogą za tym stać, nadal żyją.

– Jak widzę, ksiądz myśli tak, jak ja. Bo ja też nie wierzę, że te dwie śmierci, to kwestia przypadku.

 – Powiedziałem „teoretycznie”, ale niech będzie. Powiem panu szczerze, że kiedy zginął Piotrek, sam przestraszyłem się nie na żarty. Ale, nim zaczniemy, jeszcze tylko jedno pytanie.

– Proszę.

 – To, co pan teraz robi, to jest jakaś organizacja czy prywatnie?

– Prywatnie. Przygotowuję i oceniam materiały. Jestem na początku drogi. Rozmawiam z ludźmi, jeżdżę, pytam i akurat Zakon Rycerzy Michała Archanioła ksiądz oraz osoba księdza są w tej mojej łamigłówce brakującym ogniwem, które mnie interesuje.

– Co konkretnie pana interesuje? – Przeczytałem w artykule, że służył ksiądz w Polsce, w wojsku, w lotnictwie.

– W lotnictwie. Żagań, Szprotawa, Zielona Góra, Głogów, Legnica, Krzywa. Jako ciekawostkę mogę panu powiedzieć, że w Legnicy było liceum ukraińskie dla mieszkających na Dolnym Śląsku Ukraińców, wysiedlonych w ramach Akcji Wisła w latach 1945-1947. Poznałem tam członków i władzę stowarzyszeń ukraińskich. Może na tej podstawie – wiedzy o mojej przeszłości i służbie w jednostce armii radzieckiej w Polsce – sądzono, że byłem oficerem GRU? Oprócz tego, że zostałem duchownym, udzielałem się politycznie, byłem radnym do sejmiku wołyńskiego i szefem sztabu wyborczego generała Aleksandra Skipalskiego, generała SBU. Ja i Skipalski pochodzimy z tych samych okolic Lubomla.

 – Skipalski też należy do Zakonu?

– Tak, należy. Podobnie jak członkowie Sądu Najwyższego Ukrainy, inteligencja i ci, którzy myślą o Ukrainie. Oleg Soskin, ten profesor i założyciel Instytutu Transformacji Społeczeństwa, który twierdzi, że Zakony zgrupowane wokół Cerkwi Prawosławnej na Ukrainie są wykorzystywane przez rosyjski wywiad, kłamie. W czasach Związku Radzieckiego byłem członkiem tajnego wtedy Związku Oficerów Ukrainy, po uzyskaniu niepodległości przez Ukrainę działającego już oficjalnie i może niektórzy to mylą.

Major wcisnął pauzę. – Przerywam ten jeden jedyny raz, bo teraz będzie ciekawostka. Dokładnie w tym momencie do Hinajły zadzwonił generał Skipalski, były zastępca szefa SBU, współtwórca kontrwywiadu wojskowego Ukrainy. Interesujące, nieprawdaż? Chyba że chcesz wierzyć, że to przypadek… Major ponownie uruchomił nagranie, na którym pojawił się dźwięk dzwoniącego telefonu.

– O, witam pana generała. Widzę, że mam podsłuch. Skąd wiesz, że rozmawiamy z panem, który przyjechał z Polski? Rozmawiamy o Andrzeju Lepperze. Ciekawa rozmowa…

– To ja wyjdę na papierosa, porozmawiajcie sobie…

– Nie, nie, proszę zostać. My porozmawiamy później…

– Przepraszam cię. Oddzwonię za dwie, trzy godziny… To generał Skipalski, członek Zakonu. Kiedyś był funkcjonariuszem KGB, potem zastępcą szefa naszej służby bezpieczeństwa, dobry człowiek. Spotkaliśmy się po raz pierwszy na tajnym posiedzeniu Związku Oficerów Ukrainy. Byli tam także inni oficerowie ze Lwowa i Wołynia. Podczas tajnego spotkania członkowie ZOU planowali stworzenie struktur armii ukraińskiej i ukraińskich służb specjalnych w niepodległym państwie ukraińskim zdając sobie sprawę, że czasy Związku Radzieckiego jako całości odchodzą do lamusa. ZOU w zamyśle założycieli miał pełnić rolę kuźni kadr dla armii ukraińskiej i służb specjalnych, budować je w oparciu o zasady patriotyzmu w połączeniu z wartościami prawosławnymi.

[koniec_strony]

– W jakim stopniu odchodził ksiądz z wojska?

– Kapitana. Ale z etatu zastępcy dowódcy brygady, czyli tak naprawdę z etatu majora i takie uposażenie otrzymałem. Po wybuchu wojny w Donbasie zostałem ponownie zmobilizowany, ale otrzymałem już stopień pułkownika. Mogłem odmówić służby w wojsku ze względu na duchowny stan, ale nie odmówiłem. Byłem normalnym żołnierzem liniowym, a nie kapelanem wojskowym, chociaż jako ksiądz odprawiałem pogrzeby. Powołanie otrzymałem do zwykłego wojska, nie lotnictwa, bo odszedłem z armii na emeryturę kilkanaście lat temu, no i ze względu na wielki skok technologiczny. Z dzisiejszym sprzętem nie poradziłbym sobie. Na froncie przebywałem ponad dziewięć miesięcy i pełniłem funkcję zastępcy szefa brygady do spraw wychowania. Za zasługi wojenne zostałem odznaczony przez ministra i awansowany do stopnia pułkownika. Wielu wiernych miało do mnie pretensje, że byłem zwykłym wojskowym, który zabijał ludzi, a potem wkładał sutannę i spowiadał, ale ja myślę, że robiłem to, co trzeba było robić. A na froncie tak naprawdę to nie wróg był najgorszy, a szerzące się w szeregach naszych żołnierzy pijaństwo. Dochodziło do sytuacji, gdy musiałem przypinać pijanych żołnierzy do drzewa w obawie przed strzelaniem do współtowarzyszy w okopach. Zdarzało się też, że pijani żołnierze bawiąc się odbezpieczonymi granatami powodowali śmierć kolegów. W razie niesubordynacji żołnierzy miałem upoważnienie do użycia broni, bez wyroku sądu wojskowego. Po powrocie z Donbasu organizowałem pomoc dla armii ukraińskiej, bo była słabo wyposażona. Z Polski przywoziłem mundury i kamizelki kuloodporne. Konwoje z pomocą dla naszej armii zdarzały się nawet cztery razy w miesiącu. Ochotnicy z Wołynia zawozili do Donbasu lekarstwa, żywność i artykuły pierwszej potrzeby. No, ale zmieńmy temat. Mieliśmy mówić o Andrzeju Lepperze. Jako polityk, w stosunkach gospodarczych realizował kilka przedsięwzięć na terenie Ukrainy między innymi w specjalnej strefie ekonomicznej w Jaworze w obwodzie lwowskim. Jako ministra rolnictwa i wicepremiera rządu polskiego oficjalnie interesowało go wszystko to, co mogłoby zacieśnić stosunki gospodarczo -polityczne między Polską a Ukrainą. Jak już został wicemarszałkiem, to dzięki moim znajomościom spotkał się z przewodniczącym Rady Najwyższej, Igorem Sisarenko. Zaangażowanie w strefę ekonomiczną w Jaworowie możliwe było dzięki kontaktom Piotra Stecha, zainwestowano tam około 50 milionów. Ale dzięki Andrzejowi możliwe stało się zacieśnienie kontaktów między polskimi i ukraińskimi uczelniami, a to pomogło nawiązać kontakty między samorządowcami województw przygranicznych. Andrzej Lepper załatwiał też na Ukrainie swoje własne, prywatne interesy, między innymi ten doktorat honoris causa na Akademii Technologicznej. Chciał zyskać tytuł, żeby podnieść prestiż na arenie międzynarodowej. Wie pan, że rozmawiałem z Podgórskim? On jest taki…

– Zawsze taki był. Ksiądz pewnie o tym słyszał, co Andrzej Lepper mu udowodnił. No, że żona Podgórskiego wcale nie… no… Wiemy o co chodzi, prawda? Podczas tego wątku lubelskiego „seksafery”, że…

– Że on wykorzystał tę małą…

– Poznałem jego żonę. Ona jest pod jego dużym wpływem.

 – Nie… no tak. Jego głównym celem kręcenia się wokół Andrzeja Leppera była chęć otrzymania konsulatu we Lwowie. W tamtym czasie Podgórski parę razy przyjeżdżał, kręcił się koło Piotrka Stecha. Kiedyś przyszedł do mnie i powiedział, że mam pojechać do Polski, że będzie czekał na mnie samochód z kierowcą, który zawiezie mnie do telewizji i tam miałem odpowiadać na pytania kiwając tylko głową. Miałem za to otrzymać 50 tysięcy dolarów.

– Chyba złotych?

– Nie – dolarów. Wcześniej Podgórski podczas rozmowy w moim domu szantażował mnie. Mówił, że jeśli nie wystąpię w programie telewizyjnym i nie pogrążę Andrzeja Leppera, to sprowokuje sytuację, w której podczas mojego wyjazdu do Polski funkcjonariusze Straży Granicznej lub celnicy znajdą przy mnie narkotyki albo inne kompromitujące materiały. Podgórski powiedział też, że jeśli się zgodzę, to otrzymam obiecane 50 tysięcy dolarów.

– To ksiądz miał wystąpić w jakiej roli?

– Miało to związek z „aferą gruntową” i „seksaferą”. Propozycja przedstawiona przez Podgórskiego zakładała moje uczestnictwo w bliżej nieokreślonym programie telewizyjnym, którego celem było udzielanie zdawkowych odpowiedzi na pytania. Odmówiłem, a podczas rozmowy z Podgórskim i jego żoną Anną zauważyłem, że mają aparaturę podsłuchową.

– Nagrywał?

– W moim mieszkaniu! Podgórski wjechał na Ukrainę przez Zosin posługując się bliżej nieokreśloną legitymacją.

– Mógł mieć legitymację asystenta społecznego Andrzeja Leppera.

– Jak zobaczyłem, że nagrywa, spojrzałem na niego i powiedziałem: Piotrze, co ty, masz mnie za barana? Nagrywasz? W tej chwili wzywam policję i straż graniczną. W ciągu dwóch minut wsiadł do swojego samochodu – a jeździł BMW – i za pół godziny przekroczył drugie przejście graniczne, Rawa Ruska-Hrebenne, bojąc się, że w Zosinie zostanie zatrzymany i przeszukany. Nie lubię, jak mnie ktoś nagrywa…

– Przetłumaczyłem artykuł z tygodnika „Nowymar” i była tam informacja o księdzu. Chciałbym zadać kilka pytań, jeśli można, bo na podstawie tego artykułu rodzą się pewne niejasności co do znajomości Andrzeja Leppera z księdzem. Ksiądz wspominał, że to przez Podgórskiego poznał Andrzeja Leppera…

 – Poznałem go przez Piotra Stecha. Byłem wtedy wielkim kanclerzem Zakonu Rycerzy Michała Archanioła, o którym prasa pisała, że jest organizacją powiązaną z masonerią i GRU. Dziś jestem zastępcą duchowym. Mieliśmy dobre kontakty z polskimi Braćmi Kurkowymi i zależało nam, jako organizacji, na rozwinięciu kontaktów na terenie Polski. Minęło dużo czasu i mogę się mylić, ale to Piotr Stech przedstawił mi Podgórskiego, nie odwrotnie. Tak to zapamiętałem. Później spotkaliśmy się z Lepperem w Kijowie podczas Pomarańczowej Rewolucji, gdzie cały czas chodziło z nim dwóch, trzech mężczyzn. Jednym z nich był Piskorski, rzecznik prasowy, zaś drugim Czarnecki, eurodeputowany Samoobrony. Spotkaliśmy się ze studentami i profesorami przebywającymi na Majdanie. Zależało nam na nawiązaniu kontaktów między polskimi i ukraińskimi środowiskami uczelnianymi. Nasze rozmowy z Andrzejem Lepperem dotyczyły głównie Samoobrony. Lepper bardzo mocno akcentował obawy dotyczące przejęcia polskiej ziemi po wstąpieniu Polski do Unii Europejskiej przez obywateli innych krajów unijnych. Widział pozytywy wstąpienia Polski do Unii Europejskiej, ale jako reprezentant polskiej wsi wyrażał duże obawy z tym związane. Andrzej Lepper akcentował wielką rolę polskiej wsi, narodowej tradycji, religii i wartości koniecznych do przetrwania polskości. Widziałem w nim osobę prostolinijną i bezpośrednią w formułowaniu swoich osądów oraz myśli politycznych. Po atakach na niego związanych z „aferą gruntową” i „seksaferą”, jakie miały miejsce na przełomie 2006/2007 roku zauważyłem u niego dużą zmianę w zachowaniu. Nie był już tak bezpośredni i otwarty jak wcześniej. Zaczął uważać na słowa dobierając je odpowiednio. Nigdy nie uwierzyłem, że popełnił samobójstwo. Ze swoim systemem wartości był prawdziwym Polakiem i praktykującym katolikiem. Widać to było, kiedy chodziliśmy po kościołach i cerkwiach, które bardzo lubił zwiedzać i w których lubił się modlić. Modlił się między innymi w Sofii Kijowskiej i wielu innych miejscach. Cechowała go wyjątkowa pobożność. W czasach, kiedy był jeszcze wicepremierem, odwiedzałem go w sejmie. Oskarżenia Podgórskiego, że wynosiłem poufne dokumenty z polskiego sejmu są bzdurne i niedorzeczne.

– Jak Lepper komentował prowokacje Podgórskiego?

– Oczywiście nie podobała mu się ta cała sprawa. Mnie zresztą też. Powiedziałem Lepperowi, że Podgórski chciał zostać konsulem. Przyjeżdżając na Ukrainę oszukiwał Andrzeja co do istoty swoich pobytów tutaj, a ja dzięki znajomościom wiedziałem o nim wszystko. Wiem dużo, bo choć odszedłem ze służby dziesięć lat temu, to znajomości pozostały. Poza tym w każdym większym mieście mamy swoich braci zakonnych, którzy dużo wiedzą. Dzięki rozbudowanym kontaktom potrafiliśmy zorganizować wizytę władz Zakonu w Watykanie u Jana Pawła II. Przygotowanie tego spotkania trwało około trzech miesięcy. Wszystko to było możliwe dzięki księdzu metropolicie Mokrzyckiemu, który jest baronem naszego zakonu. Dużo by mówić.

– To obywatele polscy mogą należeć do Zakonu?

– Mogą i należą. Powiedziałem przecież, że do Zakonu należy arcybiskup Mokrzycki.

– Jak był w Rzymie, też należał do Zakonu?

– Tak, jak był w Watykanie sekretarzem papieża to należał.

– Sekretarzem Jana Pawła II?

– No, wytłumaczę. Kiedyś kardynał Dziwisz był sekretarzem papieża. Dostał tytuł barona zakonu. Natomiast arcybiskup Mokszycki został odznaczony orderem Zakonu i tytułem honorowego członka. Członkami Zakonu mogą być obcokrajowcy pod warunkiem spełniania określonych zasad wynikających z zewnętrznego statutu organizacji.

– Często Andrzej Lepper przyjeżdżał na Ukrainę?

– Często. Przed objęciem stanowisk państwowych przyjechał na Ukrainę trzykrotnie, potem dużo częściej. Kilkakrotnie przyjechał też po 2007 roku, kiedy przestał już zajmować urzędy państwowe. Był obserwatorem wyborów w 2010 roku na Ukrainie, które wygrała partia Janukowycza. Andrzej Lepper nie prowadził interesów na Ukrainie z myślą głównie o sobie. Proszę pamiętać, że króla stawia i rozgrywa świta.

– Maksymiuk?

– Nie tylko. Byli jeszcze inni.

– Kto taki? – A nie pamiętam. Widziałem finansistów, którzy byli na spotkaniu.

– Polscy finansiści czy wasi?

– Polscy.

– Jedno nazwisko niech mi ksiądz powie.

– Nie pamiętam, ale sporo widziałem. Może sobie przypomnę. To co nadzorował Piotr Stech, to wiedziałem, ale o innych sprawach mniej. Wiedziałem dużo na temat Kazimierza Dolnego, bo tam był robiony biznes. Trzeba przecież z czegoś żyć.

– Kazimierz Dolny czy Nałęczów?

– Nałęczów i Kazimierz. W Kazimierzu robiliśmy spotkania biznesowe, przyjeżdżał lewy biznes, przyjeżdżał Piotr Stech, ale przy tych interesach w Nałęczowie chodzili cwaniacy, o których pisano w ogólnopolskiej i lubelskiej prasie.

– Chodzi o zakup tych uzdrowisk? Czy tak?

– Nie tylko uzdrowisk. Chodzi także o produkcję nalewek i kwasów.

– Stąd szły na to pieniądze?

– I stąd szły pieniądze, i z Polski, i jeszcze „wycyganione” było. Koło tego chodzą teraz adwokaci.

– Zapytam jeszcze o okoliczności śmierci Piotra Stecha. Jego żona powiedziała mi, że miał pękniętą śledzionę. Mówiła, że nie znaleziono w pokoju, gdzie zmarł, żadnych dokumentów, paszportu, niczego.

– Możliwe, bo drzwi do pokoju nie były zamknięte na klucz. Wiem, że były otwarte. Nie mogę powiedzieć nic więcej.

– To Piotrek był z kimś w pokoju?

– Nie chcę o tym mówić, bo nie chcę nic wyjaśniać na policji.

– Przypomniał sobie ksiądz nazwisko tego finansisty?

– Nie przypomniałem.

                                                                         ***

– I co o tym myślisz? – zapytał major.

– Nie mówi wszystkiego, co wie. To pewne. I może jeszcze to, że tam, gdzie już mówi – mówi niecałą prawdę, a to oznacza, że mówi częściowe kłamstwo. Jednym zdaniem – nie kupuję tej jego historyjki o honorze i patriotyzmie. Nikt by tego nie kupił.

– I ja tak sadzę. Mówił prawdę tylko tam, gdzie wiedział, że ja wiem, na przykład w sprawie prywatyzacji uzdrowisk. Tam jednak, gdzie nie miał pewności, unikał odpowiedzi.

– Dlaczego jednak w ogóle zgodził spotkać się z tobą i poświęcił ci tyle czasu? Po co to wszystko?

– To ważne pytanie: „po co?” Ale są ważniejsze: dlaczego urządzili tę demonstrację z generałem Skipalskim? Dlaczego zaraz potem ostrzegał i groził, jak postępuje z tymi, którzy nagrywają skrycie. Sam sobie odpowiedz: jak wielkie jest prawdopodobieństwo, że Skipalski zadzwonił dokładnie w tym momencie, w którym Hinajło wywołał jego nazwisko? Przypadek? Za długo żyję na tym świecie, by wierzyć w takie przypadki.

– Twoje wnioski? – spytałem.

– Nasuwają się same. To był test. Wprawdzie test niebezpieczny, bo nie wiedzieli, z czym przyjeżdżam i jak się zachowam, ale zaryzykowali. Chcieli mnie sobie obejrzeć z bliska. Wiem to na pewno, bo wiem, gdzie wypatrywać kamer, a w tym jednym niewielkim pomieszczeniu wypatrzyłem aż trzy. Analizowali każde moje słowo i każdy mój gest, i pewnie gdybym tylko ich czymś zaniepokoił, rzeczywiście zatrzymałaby mnie straż graniczna pod byle pretekstem albo najpewniej w ogóle nie dojechałbym do granicy, bo zgarnąłby mnie pierwszy napotkany radiowóz. Bóg raczy wiedzieć, co byłoby dalej.

- Na jakiej podstawie? – spytałem, choć już ułamek sekundy później wstydziłem się pytania, tak było głupie w swojej naiwności.

– Znaleźliby papierosy bez akcyzy, narkotyki w bagażniku albo świadka, który „widział”, jak okradałem bank. Potencjalnych wariantów jest tyle, że ich liczba mogłaby zmierzać do nieskończoności. Tak to działa. W ABW, jak trzeba było, nie takie rzeczy robiliśmy. Wiesz o tym przecież dobrze.

– Wiem – rzuciłem krótko. – Nie ulega dla mnie wątpliwości przynajmniej jedno: że prędko na Ukrainę nie pojedziesz.

– Nie wybieram się – zastanowił się przez moment. – Choć tak naprawdę to i tak nie ma znaczenia. Jeśli ktoś naprawdę będzie chciał coś zrobić, to zrobi to po którejkolwiek bądź stronie granicy. Teraz to ja zastanowiłem się przez moment.

– To jednak znaczy, że wiedzą o nas dużo więcej niż zakładaliśmy, być może nawet wiedzą wszystko, być może nawet słuchają tej rozmowy.

– To ostatnie raczej bym wykluczył, bo wiem jak sprawdzić to i owo, ale oczywiście z naciskiem na „raczej”. Co do pierwszego zdania, to masz rację: z pewnością wiedzą o nas dużo. Ale to właśnie chciałem sprawdzić. Bo tego ci nie powiedziałem, że był to test dla obu stron. Oni chcieli sprawdzić nas, a ja chciałem sprawdzić ich i teraz już wiemy o sobie nawzajem – że wiemy.

– To oznacza – zauważyłem – że wchodzimy na nieznane wody.

– To oznacza –- poprawił – że już od dawna na nich jesteśmy.

sumlinski.com.pl