W opartym na faktach filmie mojej młodości pt. „Misja” Rolanda Joffe jest taka scena: katolicki biskup, który w celu ratowania Zakonu Jezuitów w Europie przybył do Ameryki Południowej z misją zlikwidowania powstałej na spornych terenach Portugalii i Hiszpanii nomen omen Misji, co w konsekwencji doprowadziło do rzezi Bogu ducha winnych nawróconych na chrześcijaństwo Indian, pyta dygnitarzy obu tych krajów, czy ta rzeź była konieczna.

– Nie było wyboru ekscelencjo – odpowiada jeden z nich. – Żyjemy w tym świecie, a ten świat taki właśnie jest.
– O nie – odpowiada po namyśle biskup. – To my ten świat takim uczyniliśmy. – Po czym po chwili milczenia dodaje: – To ja go takim uczyniłem.

Przypomniałem sobie tę niesamowitą scenę z tego niesamowitego filmu – zdecydowanie jednego z najpiękniejszych, jakie dane było mi obejrzeć – w kontekście wydarzeń ostatnich tygodni, spointowanych słowami: wy macie zasady – my mamy fundusze strukturalne. A przypomniałem sobie, bo oba te odległe w czasie i przestrzeni wydarzenia, łączy pewna prawidłowość sprowadzająca się do wyboru, jakiego każdy człowiek – i każdy naród – dokonuje w swoim życiu. Wybór ten, nie łatwy ale w gruncie rzeczy jest prosty (nie ma sprzeczności) i sprowadza się do rozstrzygnięcia dylematu: mieć czy być? Odpowiedź na to pytanie tak naprawdę określa wszystko inne – cała reszta, to nieistotne dodatki. Ktoś, kto naprawdę rozstrzygnie ten dylemat, rozstrzygnie też wszystkie inne, bo wszystko inne jest pochodną tego wyboru: być skutecznym – czy uczciwym, kunktatorskim – czy odważnym, pragmatycznym – czy wiernym, żywym – czy honorowym. Można mnożyć w nieskończoność. Prawidłowość ta dotyczy tak poszczególnych ludzi, jak i całych narodów.
Rzecz bezcenna

Jak na osobowość pojedynczego człowieka składa się wiele cech, ale szczególnie ciekawe są te, które dotyczą indywidualnej historii życia każdego z nas, tak na temperament narodu składa się wiele cech, ale szczególnie znaczące są te, które dotyczą historii narodu. Gdyby zatem pokusić się o dokonanie analizy historycznej naszego narodu, tak jak dokonuje się analizy historii pojedynczego człowieka, obejrzelibyśmy film z następującym scenariuszem: od zamierzchłych czasów przywiązanie do wartości wyższych sprowadzających się do Boga, Honoru i Ojczyzny, było dla Polaków źródłem zdolności do najwyższych poświęceń. Zwycięstwa nad często liczniejszym i silniejszym wrogiem, Bitwa pod Grunwaldem i Odsiecz Wiedeńska, zrywy narodowe w okresie zaborów i zatrzymanie na Wiśle pochodu bolszewików idących na podbój Europy, to jedynie wybiórcze przykłady tej zdolności, której apogeum przypada na okres po odzyskaniu niepodległości z przeszło wiekowej niewoli. Od tego momentu Polska rzuci się w wir nadrabiania straconego czasu, rozwinie się gospodarczo, wybuduje COP i nowoczesny port w Gdyni, przeprowadzi budowę systemu monetarnego i odzyska prestiż na arenie międzynarodowej.

Jednocześnie ogromny nacisk położony zostanie na kształtowanie kośćca moralnego, na propagowanie – w szkołach, książkach, masmediach – postaw honorowych. W efekcie okresie poprzedzającym wybuch II wojny światowej w dobie, gdy sąsiedzi Polski poddają się baz walki, a sojusznicy chowają głowę w piasek, minister spraw zagranicznych, Józef Beck, wygłosi niezapomniane przemówienie: „Pokój jest rzeczą cenną i pożądaną. Nasza generacja wykrwawiona w wojnach na pewno na okres pokoju zasługuje. Ale pokój, jak prawie wszystkie sprawy tego świata, ma swoją cenę, wysoką ale wymierną. My w Polsce nie znamy pojęcia pokoju za wszelką cenę. Jest jedna tylko rzecz w życiu ludzi, narodów i państw, która jest bezcenna. Tą rzeczą jest honor” – a później, przez pięć kolejnych lat, cały naród dawać będzie dowód bezprzykładnego w dziejach heroizmu, którego tragiczną, ale jakże piękną i bohaterską, bezprecedensową w dziejach pointą, będzie Powstanie Warszawskie…

Pokolenie

Czy zatem traktując kulturę, tradycję i ciągłość historyczną jako konfigurację zachowań przekazywanych z pokolenia na pokolenie, a także przyjmując że jako Polacy, mamy z innymi Polakami wspólnych przodków, a więc i wspólne kulturowe dziedzictwo (a co za tym idzie wspólne, wyrosłe na gruncie temperamentu narodowego i obyczaju, wady i zalety) możemy przyjąć, że stanowimy naród ludzi honorowych, zdolnych dla honoru do najwyższych poświęceń? W oparciu o fakty historyczne można zgodzić się, że pewne narody są bardziej predysponowane do postaw honorowych, niż inne, co widać na przykładzie zderzenia postaw – skrajnie przecież różnych – Czechów (ale też Francuzów i wielu innych nacji) i Polaków z okresu II wojny światowej. Te różnice postaw nie wzięły się jednak znikąd. W latach trzydziestych w Polsce i w Czechach działały inne mechanizmy społeczne i kulturowe. W polskich domach i szkołach, w polskim filmie i teatrze, w polskich mediach lansowany był wzorzec Polaka – patrioty, polska młodzież była wychowywane w duchu ogromnego patriotyzmu, a w obronie honoru Polaka żaden koszt nie był zbyt duży. A zatem nawiązując do utrwalonych wzorców ja, jako Polak, musiałem zachować się honorowo, bo tak zachowaliby się bohaterowie moich książek, moi przodkowie, którzy walczyli na wojnie w 1920, moi szkolni koledzy, ludzie których znałem.

Tymczasem wychowanie młodzieży czeskiej dalekie było od lansowania tak patriotycznych i honorowych postaw i być może gdyby w okresie międzywojennym czeska młodzież była wychowywane podobnie do polskiej, inna byłaby postawa Czechów w obliczu zagrożenia agresją i później, pod niemiecka okupacją. Reasumując nie jest tak, że jeden naród to naród urodzonych bohaterów, a drugi, to naród tchórzy. Jest natomiast tak, że określona kultura, ciągłość historyczna oraz określone wzorce lansowane w danej kulturze predysponują do wartości, bohaterstwa, dzielności i postaw honorowych, bądź nie. Wychowanie do tego, by zawsze zachowywać się honorowo, to proces wieloetapowy, który zaczyna się w dzieciństwie. Kultura, wzorce, stereotypy – wszystkie te dane przekazywane z pokolenia na pokolenia jako element zgromadzonej przez społeczeństwo wiedzy sięgają głęboko, jak folklor. Są pierwszym i najpotężniejszym źródłem informacji tak o własnej jak o innych grupach społecznych. Rodzice, którzy w znacznej mierze przesądzają o zaspokojeniu poznawczych potrzeb dziecka, są w pierwszych latach dominującymi, a niekiedy wyłącznymi modelami zachowań honorowych lub nie, co sprawia, że dzieci – które błyskawicznie chłoną wiedzę – muszą przejmować ich zachowania.

Drugim obok rodziców czynnikiem wywierającym wpływ na postawy dzieci są teksty literackie i z czasopism dziecięcych. – Pokażcie bajki i opowiadania, jakich słucha najmłodsze pokolenie, a dowiecie się, jak będzie wyglądało społeczeństwo za trzydzieści lat – powiedzą dziś psychologowie społeczni. Przygotowany przez rodziców „materiał” podlega „obróbce” w procesie nauczania. Dochodzą kolejne osoby obdarzone autorytetem: nauczyciele, wychowawcy, księża, autorzy książek, bohaterowi filmów, programów tv – które odciskają piętno na postawach młodych ludzi. Jeżeli zachowana jest ciągłość, jeżeli postawy odnośnie np. postaw honorowych propagowane przez rodziców są spójne z tym, czego nauczają szkolni wykładowcy, o czym się czyta i co lansują media, to tak „prowadzona” młodzież wyrośnie na pokolenie ludzi honorowych, którzy tę wartość będą cenić najwyżej w życiu – bardziej nawet, niż samo życie.

Non omnis moriar

Nie bez przyczyny takim – honorowym – pokoleniem była właśnie młodzież wychowywana w Polsce międzywojennej, kształtowana na przykładach bohaterów Sienkiewicza. „My wszyscy z niego” – mówił kapitan Raginis, który wraz ze swoim przyjacielem porucznikiem Brykalskim, niczym bohaterowie żywcem przeniesieni z kart Trylogii, Ketling i Wołodyjowski, złożyli pod Wizną przysięgą, że prędzej zginą, niż cofną się o krok – i tej przysięgi dotrzymali…

W wymiarze ludzkim obrońcy polskich Termopilów przegrali. Podobnie jak przegrał Rotmistrz Pilecki, jak przegrali Powstańcy Warszawscy, tysiące Bohaterów Września 1939 roku, czy jak przegrał ktoś, kto w sytuacji, gdy kilku osiłków napastuje staruszkę w metrze, zamiast spoglądać obojętnie za okno, stanie w jej obronie i straci przy tym zdrowie lub nawet życie. Bo przecież zamiast się narażać, mógł wysiąść na następnym przystanku i zapomnieć o nieszczęsnej kobiecie, której nawet nie znał, prawda?

Ale czy wszyscy oni naprawdę przegrali? Czy naprawdę bohaterstwo, poświęcenie, wierność ideałom i honor są nic nieznaczącą bzdurą, a tchórzostwo, koniunkturalizm, karierowiczostwo i cwaniactwo wartością? Jeżeli nawet to wmawia nam świat, czy nie powinniśmy robić wszystkiego, by tak nie było? „Jeśli przemoc jest słuszna, to na świecie nie ma miejsca dla miłości. A jeżeli tak jest, to ja nie mam siły żyć w takim świecie” – mówi jeden z bohaterów wspomnianej na wstępie „Misji”, jezuita (Jeremy Irons), który ponad polityczne racje i falsyfikaty wartości tego świata wybiera to, co naprawdę jest wartością, mając przy tym świadomość, że oznacza to jego śmierć. Być może nie wszyscy zrozumieją, o czym tu w ogóle piszę, tak jak nie wszyscy rozumieją, dlaczego są ludzie gotowi ginąć w obronie innych ludzi, dlaczego poszukując prawdy można ryzykować wszystkim i dlaczego warto bronić tego, w co naprawdę się wierzy – nawet jeśli przegrywa się straszliwie (choćby 1:27) – ale to już temat na zupełnie inną opowieść.

Wojciech Sumliński/salon24.pl