Gdybyśmy, bracia, pamiętali o słowach świętych Starców, gdybyśmy się nimi przejęli, to bardzo trudno byłoby nam zgrzeszyć, bardzo trudno byłoby nam zaszkodzić sobie samym. Bo gdybyśmy – jak oni powiedzieli – nie pogardzali sprawami małymi i tymi, które wydają się nam niczym, nie wciągałyby nas one w wielkie i ciężkie. Zawsze wam powtarzam, że to przez te drobiazgi, przez mówienie: „Cóż to takiego” i: „cóż to wielkiego” – głuszy się sumienie i dochodzi się do lekceważenia ważnych spraw. Czy wiesz, jak ciężkim grzechem jest sądzenie bliźniego? Cóż cięższego nad ten grzech, cóż Bogu wstrętniejszego i bardziej znienawidzonego? Mówili Ojcowie, że nic gorszego niż sądzić drugich. I w tej sprawie od rzekomych drobiazgów dochodzi się do wielkich przewinień. Od przyjmowania drobnych podejrzeń przeciw bliźniemu, od mówienia: „Cóż to takiego, że posłucham, co mówi ten brat? Cóż to takiego, że i ja dodam jedno słówko? Cóż to takiego, że zobaczę, co idzie robić ten brat albo tamten gość?” – Poczynając od tego uczy się człowiek pomijać własne grzechy, a plotkować o bliźnim. A stąd dalej zaczyna osądzać, obmawiać, gardzić, a wreszcie wpada sam w to, co osądzał. Bo kto nie myśli o własnych grzechach, i nie opłakuje, jak mówili Ojcowie, własnego zmarłego, ten już nie potrafi się poprawić, lecz wciąż będzie się zajmował sprawami bliźnich. Nic tak nie gniewa Boga, nie czyni człowieka tak nagim i opuszczonym, jak obmawianie, osądzanie i pogarda dla bliźnich.

A czym innym jest obmawianie, czym innym osądzanie, i czym innym pogarda. Obmową jest, kiedy się o kimś mówi: Ten a ten skłamał, albo rozzłościł się, albo popełnił grzech nieczysty, albo coś podobnego. Już się go przez to obmówiło, bo się mówiło przeciw niemu, opowiadając pod działaniem namiętności o jego winie.

Osądzać zaś, to mówić: Ten a ten jest kłamcą, albo: złośnikiem, albo: rozpustnikiem. Przez to się bowiem osądziło samo jego wewnętrzne nastawienie i wypowiedziało sąd o całym jego życiu, mówiąc, że jest takie właśnie, i osądzając go jako takiego. Jest to rzecz ciężka. Co innego bowiem jest stwierdzić o kimś: rozzłościł się, a co innego ogłaszać go złośnikiem i oceniać w ten sposób, jak powiedziałem, całe jego życie. A przecież już i to jest ciężką winą osądzać poszczególny grzech, według tego, co sam Chrystus powiedział: Obłudniku, wyrzuć najpierw belkę ze swego oka, a wtedy przejrzysz, żeby usunąć drzazgę z oka twego brata. Przyrównał tu grzech brata do drzazgi, a osądzanie go do belki. Oto jak straszną jest rzeczą osądzać, straszniejszą może, niż wszelkie grzechy popełnić. A tamten faryzeusz, modlący się i dziękujący Bogu za własną sprawiedliwość, nie kłamał, lecz prawdę mówił. I nie za to został osądzony. Słusznie bowiem dziękujemy Bogu, jako temu, który nam pomógł i wspierał nas, kiedy uda się nam zrobić coś dobrego. Nie za to więc, jak rzekłem, został osądzony, że powiedział: „nie jestem jak inni ludzie”, ale za to, że wskazując na celnika powiedział: „jak i ten celnik”, bo w tym momencie zgrzeszył, osądził bowiem samą jego osobę, całe jego wewnętrzne nastawienie, krótko mówiąc, całe jego życie. I dlatego odszedł usprawiedliwiony nie on, lecz celnik.

Bo nic cięższego, nic gorszego, często powtarzam, jak osądzać bliźniego i gardzić nim. Dlaczegóż nie osądzamy raczej samych siebie i własnych grzechów, które doskonale znamy i za które kiedyś mamy odpowiedzieć przed Bogiem? Dlaczego sobie przywłaszczamy sąd Boży? Czego chcemy od Jego stworzenia? Czyż nie powinniśmy drżeć, słysząc to, co przydarzyło się temu wielkiemu Starcowi, który usłyszał o pewnym bracie, że wpadł w rozpustę, i powiedział o nim: „O, jakiż ciężki grzech popełnił!” Czyż nie wiecie, jaką straszną rzecz zanotowano o tym Starcu w „Naukach Ojców”? Święty anioł przyprowadził do niego duszę owego brata, który zgrzeszył, i powiedział: „Oto ten, którego osądziłeś, umarł. Gdzie więc chcesz, abym go posłał, do Królestwa czy też na zgubę?” Czy może być coś straszniejszego niż taki ciężar? Cóż innego mogą oznaczać słowa anioła do Starca niż to: Ponieważ to ty jesteś sędzią sprawiedliwym i grzeszników, powiedz, co zarządzasz względem tej biednej duszy: zmiłujesz się nad nią, czy też ją potępisz? Toteż ów święty Starzec opłakiwał ten czyn wśród jęków i łez przez całe pozostałe życie i wielką pokutą błagał Boga o darowanie mu winy. Czynił to, mimo iż upadł na twarz przed aniołem i otrzymał przebaczenie. Bo następne słowa anioła: „Oto pokazał ci Bóg, jaka to straszna rzecz sądzić: nie czyń tego więcej” – są słowami kogoś, kto udziela przebaczenia. Mimo to dusza Starca aż do śmierci nie chciała się pocieszyć w swoim bólu.

Dlaczego więc wtrącamy się do bliźnich? Po co szukamy cudzego ciężaru? Mamy się o co troszczyć, bracia, to jest, aby każdy zadbał o siebie i o swoje grzechy. Do Boga tylko należy usprawiedliwiać i potępiać, On zna wewnętrzne nastawienie każdego, jego siły, jego dzieje, dane mu łaski, jego charakter, jego cechy. On sądzi go z tego wszystkiego tak, jak on tylko sam umie. Inaczej bowiem sądzi Bóg biskupa, inaczej księcia, inaczej przełożonego, inaczej ucznia, inaczej starca, inaczej młodzieńca, inaczej chorego, inaczej zdrowego. A któż może znać wszystkie te sądy, jeśli nie Stwórca, który wszystko uczynił i wszystko zna?

Pamiętam, że słyszałem kiedyś o następującym wydarzeniu. Do pewnego miasta zawiną okręt handlarzy niewolników. Była w tym mieście pewna świątobliwa dziewica, bardzo troskliwa o dobro swej duszy. Gdy się dowiedziała o przybyciu okrętu, ucieszyła się, ponieważ pragnęła zakupić sobie maleńką dziewczynkę. Myślała bowiem: Wezmę ją i wychowam. Pragnę, aby nie poznała nic ze zła tego świata. Posłała więc po właściciela tego statku. Okazało się, że miał właśnie dwie malutkie dziewczynki, takie, o jaką chodziło tej dziewicy. Natychmiast więc z radością zapłaciła cenę i wzięła jedną dziewczynkę do siebie. Kiedy zaś właściciel okrętu wracał od tej świątobliwej dziewicy, wkrótce spotkał aktorkę bardzo niegodziwą. Gdy ta zobaczyła przy nim drugą dziewczynkę, zapragnęła ją zabrać i faktycznie zabrała. Ustaliła cenę, zapłaciła, i z tą, którą nabyła, odeszła.

Rozważcie tajemnicę Bożą. Rozważcie sąd! Kto może wyrokować o tych sprawach? Oto tamta święta dziewica zabiera dziewczynkę i wychowuje ją w bojaźni Bożej, ucząc ją wszelkich dobrych uczynków, szkoląc w życiu monastycznym i w ogóle w chodzeniu wszelkimi dobrymi drogami świętych przykazań Bożych. Aktorka zaś zabrała tamto biedactwo i zrobiła z niej narzędzie diabła. Bo czegóż innego mogła nauczyć, jeśli nie sztuki gubienia własnej duszy? Cóż więc możemy powiedzieć o grozą przejmującym sądzie nad tymi sprawami? Obie dziewczynki były maleńkie, obie zostały sprzedane, nie wiedząc dokąd. Jedna znalazła się w rękach Boga, a druga wpadła w ręce diabła. Czyż więc można powiedzieć, że Bóg żąda od jednej tego samego, co i od drugiej? Jak to możliwe? Czyż można powiedzieć, jeśliby nawet obie dostały się do domu rozpusty albo popełniły jakiś inny grzech, że obie w ten sam sposób będą osądzone? Nawet choćby ten sam grzech popełniły obie? Jak to przypuścić? Pierwsza została pouczona o sądzie Bożym, o królestwie, dniem i nocą zajmowała się słowem Bożym; druga nieszczęsna nigdy nie widziała ani nie słyszała nic dobrego, lecz przeciwnie, wszystko co złe, wszystko, co diabelskie. Jakże więc można by stosować do obu te same wymagania?

Nie może więc człowiek znać sądów Bożych. Tylko Bóg sam pojmuje wszystko i może wszystko słusznie osądzić. On jeden to potrafi. I rzeczywiście zdarza się, że jakiś brat popełnia w nieświadomości pewne wykroczenia, ale zarazem ma jakąś inną zasługę, która podoba się Bogu bardziej niż całe twoje życie. Tymczasem ty zasiadasz, aby go sądzić i tym szkodzisz tylko własnej duszy. A choćby on dopuścił się grzechu, skąd ty wiesz, ile przedtem walczył i ile własnej krwi wytoczył, zanim zgrzeszył? Skąd ty wiesz, czy jego wina nie okaże się jak sprawiedliwość w oczach Bożych? Bóg bowiem widzi – jak mówiłem – jego trudy i cierpienie, przez jakie przeszedł, zanim zgrzeszył. Zlituje się nad nim i przebaczy mu. A kiedy Bóg mu przebacza, a ty go osądzasz, czyż nie gubisz własnej duszy? Skąd wiesz, ile łez później wylał przed Bogiem za swoją winę? Ty grzech widziałeś, aleś pokuty nie dostrzegł.

Nie dość jeszcze, że osądzamy, ale nadto i pogardzamy. Bo jak mówiłem, co innego jest sądzić, a co innego znów gardzić. Pogarda jest wtedy, kiedy się kogoś nie tylko osądza, ale jeszcze uważa za nic. Kiedy się brzydzi bliźnim, odwraca się od niego jak od czegoś wstrętnego. To jest jeszcze o wiele gorsze i straszniejsze niż osądzenia.

Ci więc, którzy pragną się zbawić, nie zajmują się winą bliźniego, ale zawsze własnymi winami. Ci też postępują w cnocie. Taki był ten, który na widok grzeszącego brata jęczał i mówił: „Biada mi, dzisiaj on, jutro na pewno ja!” Widzisz rozsądek? Widzisz przytomność ducha? Jak to natychmiast umiał wyrwać się pokusie sądzenia brata! Bo mówiąc „jutro na pewno ja”, sam siebie napełniał bojaźnią i troską na myśl o grzechu, który miałby popełnić. W ten sposób unikał niebezpieczeństwa sądzenia. I nie poprzestawał na tym, ale jeszcze stawiał się poniżej tamtego, dodając: „Ale on przynajmniej pokutuje za swój grzech, ja zaś wcale nie pokutuję, wcale się nie staram, bo wcale pokutować nie umiem”.

Czyż widzisz, jakie ta święta dusza miała światło, że umiała tylko uniknąć sądzenia bliźniego, ale jeszcze uniżyć się przed nim? A my nieszczęśliwi bezmyślnie sądzimy, brzydzimy się, gardzimy, kiedy tylko cokolwiek zauważymy, lub usłyszymy czy podejrzewamy. Najgorsze jest to, że nie poprzestając na własnej szkodzie biegniemy do innego brata powiedzieć mu natychmiast: „To i to się stało”. W ten sposób szkodzimy i jemu, ponieważ zasiewamy mu w serce grzech. I nie boimy się Tego, który powiedział: „Biada temu, kto poi bliźniego mętami”. Wykonujemy robotę diabła i nie przejmujemy się. Bo cóż innego ma diabeł do roboty, jak nie burzyć i szkodzić? Okazujemy się więc wspólnikami diabła w pracy nad zgubą własną i bliźniego. Kto bowiem szkodzi duszy, diabłu pomaga i jemu sprzyja. A kto działa na jej korzyść, współpracuje ze świętymi aniołami.

A dlaczego tyle musimy cierpieć, jeśli nie dlatego, że brak nam miłości? Gdybyśmy mieli miłość i współczucie i troskę, nie pragnęlibyśmy oglądać przewinień bliźniego, jak powiedziano: Miłość zakrywa wiele grzechów; lub też: Miłość nie pamięta złego, wszystko znosi. My więc, jak powiedziałem, gdybyśmy mieli miłość, sama miłość pokryłaby każdą winę, jak to robią święci z grzechami ludzkimi, które widzą. Święci bowiem nie są ślepi, widzą oni grzechy. I któż bardziej nienawidzi grzechu niż święci? Ale oni nie odwracają się równocześnie od grzeszącego, oni go nie osądzają, nie unikają, lecz współczują mu, pouczają go, pocieszają, leczą go jak chory członek ciała i robią wszystko, aby go uratować. Jak rybacy, kiedy wrzucą haczyk do wody i ciągną wielką rybę, czują, jak ona się rzuca i walczy, i nie wyciągają jej siłą natychmiast, aby lina się nie urwała i ryba nie zginęła bezpowrotnie; lecz wypuszczają jej tyle liny, ile trzeba, i pozwalają jej płynąć, dokąd zechce, a kiedy zobaczą, że się już zmęczyła i siły ją opadają, wtedy zaczynają pomału ją wyciągać. Podobnie święci wielkodusznością i miłością pociągają, a nie odpychają brata, nie brzydzą się nim, lecz jak matka, która ma kalekie dziecko, nie czuje do niego wstrętu ani się od niego nie odwraca, ale chętnie je ozdabia i robi wszystko co może, żeby je upiększyć – podobnie i oni wciąż się starają, otaczają go troską, biorą go w opiekę, aby tego, który upadł, w stosownym czasie podnieść i nie dać mu zaszkodzić drugiemu, a także, żeby tym samym postąpić w miłości Chrystusa.

Cóż uczynił święty Ammonas, kiedy to bracia przyszli wzburzeni i powiedzieli mu: „Chodź i zobacz, ojcze! W celi tego a tego brata jest kobieta!” – jak wielką okazał litość! Jaką miłość miała ta święta dusza! Zorientowawszy się, że ów brat ukrył tę kobietę w beczce, przyszedł i usiadł na tej beczce, i rozkazał braciom przeszukać całą celę. Skoro nikogo nie znaleźli, powiedział im: „Niech wam Bóg przebaczy!” Zawstydził ich, i nauczył na drugi raz nie podejrzewać tak łatwo bliźniego. Jego samego zaś nawrócił, nie tylko przez to, że go z pomocą Bożą ochronił, ale i przez to, że go pouczył, kiedy znalazł stosowną chwilę. Bo gdy tylko po odesłaniu wszystkich wziął go za rękę i powiedział: „Zatroszcz się o siebie, bracie”; natychmiast ów brat zawstydził się i skruszył, natychmiast podziałały na jego duszę dobroć i współczucie Starca.

I my więc zdobywajmy miłość, zdobywajmy litość dla bliźniego, abyśmy się ustrzegli grzechu obmowy, osądzania i pogardy. Pomagajmy innym jak własnym członkom. Któż mając ranę na ręce, na nodze czy innej części ciała, obrzydza sobie tę część ciała i odcina ją, choćby i gniła, a nie raczej oczyszcza, myje, opatruje, przewiązuje, prosi o święte namaszczenie, modli się i prosi świętych, aby się za nim wstawiali, jak mówi ojciec Zosymas? I nie ustaje, nie odwraca się od własnego ciała, ani od jego fetoru, ale robi wszystko, aby wróciło do zdrowia. Tak i my powinniśmy wzajemnie sobie współczuć, pomagać sobie wzajemnie czy to sami, czy przez innych, zdolniejszych, i wszystkie myśli i czyny kierować do pożytku własnego i drugich. Bo jesteśmy jedni drugich członkami, jak mówi Apostoł. Jeśli więc wszyscy jesteśmy jednym ciałem, a każdy z nas członkiem tego ciała, to i w cierpieniu jednego członka współcierpią wszystkie. Za cóż uważacie klasztory? Czyż nie za ciała, których zakonnicy są członkami? Przełożeni są głową; ci, do których należy troska o kierownictwo duchowe, są oczami; ci, którzy służą słowem Bożym, są ustami; uszami są ci, którzy słuchają; rękami ci, którzy pracują; stopami ci, którzy załatwiają sprawy i mają zlecone różne posługi. Jesteś głową? Zarządzaj. Okiem jesteś? Pilnuj i uważaj. Usta­mi jesteś? Mów i buduj. Uchem jesteś? Bądź posłuszny. Ręką jesteś? Pracuj. Stopą jesteś? Usługuj. Każdy swoim działaniem służy ciału dla jego zdrowia i niech się zawsze stara wspomagać innych czy to przez pouczenie i zasianie słowa Bożego w serce brata, czy przez pociechę w chwili utrapienia, czy przez wyciągnięcie ręki do niego i pomoc w pracy. Wszyscy, każdy według własnych możliwości, starajcie się o jednoczenie się z innymi. Na ile bowiem zjednoczysz się z bliźnim, na tyle również z Bogiem.

Powiem wam jeszcze jeden przykład, wzięty od Ojców, abyście zrozumieli cały sens tej nauki. Wyobraźcie sobie na ziemi koło, cyrklem zatoczone i mające środek. Środkiem jest miejsce leżące dokładnie pośrodku okręgu. Uważajcie na te słowa. Załóżmy, że kołem tym jest świat, a środkiem jego jest Bóg: promienie zaś idące od okręgu do środka, to drogi życia ludzkiego. Im bardziej więc posuwają się święci do środka, pragnąc się zbliżyć do Boga, według tego porównania – tym bliżej są i Boga, i bliźniego. Na ile bowiem zbliżają się do Boga, na tyle również i do bliźniego; a na ile do bliźniego, na tyle i do Boga. Podobnie i gdy ruch jest odwrotny. Bo gdy odsuwają się od Boga i dążą na zewnątrz, wówczas jest jasne, że na ile odchodzą i oddalają się od Boga, na tyle i od siebie wzajemnie; a na ile od siebie, na tyle i od Boga.

Oto taka jest natura miłości. W jakim więc stopniu jesteśmy na zewnątrz i nie kochamy Boga, w takim też trzymamy się z daleka od bliźnich. Jeśli zaczniemy kochać Boga, i na ile się do Niego zbliżymy przez tę miłość, na tyle zjednoczymy się w miłości z bliźnimi. Na ile zjednoczymy się z bliźnimi, na tyle i z Bogiem.

Niech nas Bóg uzdolni do słuchania tego, co nam pożyteczne, i do wprowadzenia tego w czyn. Bo im bardziej będziemy się starali i dążyli do tego, żeby wykonać to, co słyszymy, tym bardziej też Bóg będzie nam dawał światło i pouczał naszą wolę.

Fragment publikacji „Pisma ascetyczne”

Św. Doroteusz z Gazy (VI w.), pochodził z Antiochii, gdzie też otrzymał staranne wykształcenie. Około roku 525 wstąpił do położonego koło Gazy (Palestyna) klasztoru, kierowanego przez abba Seridosa. Stał się uczniem dwóch wielkich mistrzów-rekluzów: Jana i Barsanufiusza. We wspólnocie pełnił różne obowiązki: odpowiedzialnego za przyjmowanie podróżnych i gości, opiekuna chorych oraz szpitala, a z czasem również wychowawcy nowych kandydatów. Być może po śmierci mistrzów oraz Seridosa (ok. 540 r.) założył nowy klasztor. Pozostawił zbiór konferencji oraz listów.