Przed nawróceniem moje życie było jednym wielkim uzależnieniem. Wszystko zaczęło się w wieku 17 lat, gdy zacząłem pić z kolegami, a potem palić „trawkę”. W moim domu był ciągły pęd do pieniędzy i moja relacja z rodzicami była sztywna, brakowało mi miłości. Poszedłem do liceum sportowego, gdyż byłem dobrze wysortowany, ale gdy zaczęła się „przygoda”  z marihuaną to wszystko poszło w odstawkę. 

Jednak to był dopiero początek. Naturalną konsekwencją zażywania narkotyków jest zostanie w końcu ich dealerem. Tak wpadłem w przestępczy „światek” i zacząłem obracać się w  środowisku gangsterskim. Po skończeniu liceum jeździłem do Krakowa mówiąc rodzicom, że studiuję, a tak naprawdę handlowałem tam amfetaminą. Miałem świetny samochód, zarabiałem bajońskie sumy, ale to była tylko jedna strona medalu. Oprócz tego, że w moim wnętrzu wszystko zamierało, zacząłem także podupadać na zdrowiu. Całe moje życie kręciło się wokół narkotyków . Po wstaniu pierwsza moja myśl dotyczyła nich, potem przez cały dzień zamiast pracować zajmowałem się rozwożeniem „towaru”, aż w końcu kładłem się z myślą o nich. Nie miałem czasu na jedzenie, co skutkowa  tym, ze bardzo schudłem, już w ogóle nie mówiąc o budowaniu jakiś relacji. Zamiast głębokiego związku wchodziłem tylko w przelotne, powierzchowne znajomości. O Bogu myślałem , kiedy było mi już bardzo źle i wtedy wołałem Go o pomoc. Otrzymywałem ją, ale od razu znowu o Nim zapominałem. Dla przykładu  pamiętam, że jak nie spałem kilka dni to zaczynałem widzieć rzeczy, których nie ma. Bałem się wtedy nawet wyjść z domu, bo miałem omamy. W tym tragicznym stanie wołem do Boga i co jest niemożliwe, po zażyciu takiej ilości narkotyków – zasypiałem.

Pojawiały się już wtedy także inne fobie. Bałem się ludzi, bałem się wyjść z domu, wydawało mi się, że ciągle mi coś zagraża… Moje życie było całe wypełnione lękiem i rozpaczą.  I w tym stanie, w 2005 roku urodziła mi się córeczka. To był dla mnie szok –pojawiła się osoba, która pokochałem całym sercem. Nie chciałem być ojcem-narkomanem i postanowiłem rzucić narkotyki. Jednak o własnych siłach nie dałem rady i w końcu zdecydowałem się na terapię. Była ona w Skoczowie. Wytrzymałem po niej 2 miesiące bez używek. Potem,  aby nie dawać sobie „w żyłę”, zacząłem pić. W tym czasie zdarzył mi się też ciężki wypadek na nartach i lekarz przepisał mocne środki przeciwbólowe oparte na morfinie. Rzuciłem narkotyki, rzuciłem alkohol… i uzależniłem się od nich. Tak więc wpadałem z uzależnienia w uzależnienie. Miałem tego dosyć i wybrałem się na kolejną terapię ( tym razem miała być bardzo skuteczna, przy okazji także była bardzo kosztowna) opartą na suchych faktach. Nie poruszało się na niej w ogóle sfery duchowej człowieka. Po wyjściu z ośrodka wytrzymałem miesiąc! Niestety przedawkowanie leków skończyło się epilepsją. W czasie jednego jej ataku, w ogóle nieświadomy, mocno popchnąłem moją dziewczynę, która uderzyła głową o kant szafy. Nie chciała słuchać wytłumaczeń, musiałem się wyprowadzić od niej i dziecka.  W ten sposób na pewien czas straciłem najdroższą mi osobę – moją ukochaną córeczkę. Z tego wydarzenia pamiętam tylko sygnał karetki i pytanie policjanta, o całe zajście.

Wiem, że w tym czasie moja ciocia, która była osobą głęboko wierzącą, modliła się w mojej intencji. .. I wiem, że ta modlitwa mnie ocaliła. W mojej głowie zaczęły pojawiać sie pierwsze myśli dotyczące Boga, jako jedynej Osoby, która może mi pomóc. W niektórych ciężkich momentach czułem obecność Kogoś, kto mi towarzyszył i sprawiał, że nie byłem sam.

W końcu zdecydowałem się na kolejną, już trzecią terapię. Miałem wszystkiego dosyć – wyniszczony organizm, padaczka, samotność – wyglądałem i czułem się okropnie. Jednak ta terapia miała inna formę – prowadziła ją jedna ze wspólnot chrześcijańskich. Nie wykluczało się sfery duchowej człowieka. Na terenie ośrodka była kaplica, w której mogłem w ciszy porozmawiać z Bogiem. „Przegadałem” z Nim godziny… Przeczytałem całe Pismo Święte i dowiedziałem się rzeczy, o których nie miałem pojęcia. Czułem, ze znalazłem Prawdę. Dostałem odpowiedź na wszystkie życiowe pytania, których zadawałem tysiące. To był jeden wielki cud dla mnie. Wspaniałe było to, że po takim czasie szamotania się ze sobą i z życiem poznałem Boga. Nie doświadczyłem żadnych „cudowności”, ale Bóg przyszedł do mnie z doświadczeniem ogromnego pokoju. Otrzymałem pewność, że nie jestem sam. Po raz pierwszy w życiu zacząłem modlić się własnymi słowami. Bardzo prosto. Dopiero zaczynałem funkcjonować wtedy w normalny sposób, więc na żadne piękne, pokładane i długie formułki nie było mnie stać. Jednak ta niepozorna modlitwa pozwoliła na zbudowanie między mną a Bogiem bardzo intymnej relacji. Wiem, że jest On moim Tatą. I tak z Nim rozmawiam.

Dzisiaj od tego czasu minęły trzy lata. Lata bez leku, narkotyków i przyszłości pełnej rozpaczy. Dzięki Bogu odzyskałem radość życica i wiem, o czym pisze  św. Paweł mówiąc, ze w Chrystusie wszystko staje się nowym stworzeniem. Ciszę się ze wszystkich drobnych rzeczy i to jest niesamowite! Kiedyś potrzebowałem wszystkiego więcej, mocniej, szybciej  - więcej wrażeń, mocniejszych bodźców, szybszego życia. A teraz najdrobniejsze sprawy sprawiają mi radość i  jestem szczęśliwy! Wstąpiłem do wspólnoty, jeżdżę na rekolekcje, mam kontakt z córeczką i co jest najważniejsze… Bóg jest dla mnie numer jeden! Chwała Panu za to, co dokonał w moim życiu, gdy po ludzku wszystko wydawało się stracone!

Michał

Wysłuchała Natalia Podosek