Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus. Mam na imię Michał i chciałem wam opowiedzieć o moim życiu i walce duchowej, jaką przeszedłem.

Urodziłem się w Mławie 1985 roku. Byłem słabym, chorowitym chłopcem. Chorowałem na astmę, skazę białkową i alergię, co spowodowało, że jako małe dziecko sporo czasu spędziłem w szpitalach. Choć dużo z tamtego okresu mojego życia nie pamiętam, prócz jednego dramatycznego zdarzenia, gdy bez narkozy zrobioną mi gastroskopię, to jednak pozostawiło to we mnie wiele lęków i zranień.

Jako dziecko byłem grzecznym chłopcem, wychowanym w wierzącej rodzinie, dbającej o to, abym był co niedziela w kościele. Choć niechętnie podchodziłem do odmawiania modlitwy i chodzenia do kościoła, to jednak od pierwszej Komunii św. do siódmej klasy byłem ministrantem. Główną przyczyną zaniedbywania modlitwy i niechęci chodzenia do kościoła było to, że nikt nie umiał mnie do nich zachęcić, a także to, że od małego dziecka interesowałem się filmami grozy, grami komputerowymi, które oddalały mnie od Pana Boga.

Pierwszy raz z okultyzmem i spirytyzmem spotkałem się jako dziecko. Z moją siostrą i jej przyjaciółką wywoływaliśmy duchy. Na nasze szczęście tylko raz i nic się w tedy nie wydarzyło.

Innym razem moja ciocia wróżyła mi za pomocą obrączki i nitki. Wróżba ta miała na celu ukazanie nam ile będziemy mieli dzieci i jakie po kolei. W życiu Cioci wróżba się sprawdziła, pokazała jej ile i jakie dzieci będzie miała po kolei. Sama obrączka z nitką tworzyła jakby prymitywne wahadełko i była poruszana przez jakąś siłę. Po tym jak się poruszała, ciocia stwierdzała, czy będzie to chłopiec czy dziewczynka.

Z wiekiem coraz bardziej oddalałem się od Pana Boga. Już w czwartej klasie szkoły podstawowej pojawił się narastający chaos wewnętrzny i pierwsze zniewolenia grami komputerowymi, a także pierwsze bluźnierstwa przeciwko Bogu, niechęć do własnego życia i jego negacja.

Przyczyną były zranienia w domu i nadwrażliwość na własnym tle. Za wiele z tych zranień oskarżałem Pana Boga i Go nienawidziłem, że mnie stworzył i że muszę cierpieć. Czasem coraz bardziej pogrążałem się w grzechu. Kłamałem, obniżyłem się w nauce, stawałem się coraz bardziej leniwy, a za wszystko oskarżałem innych nie siebie. Zacząłem popisywać się na lekcjach, pyskować nauczycielom.

Gdy byłem mniej więcej w szóstej klasie rodzice kupili antenę satelitarną i wtedy uzależniłem się od programów pornograficznych, które sprawiły, że zacząłem się od młodego wieku masturbować. Pojawiły się pierwsze kradzieże w sklepie i podkradanie rodzicom pieniędzy, a w czasie liceum także gościom, którzy odwiedzali nasz dom, szczególnie, kiedy Tata był starostą jednego z średnich miast Polski.

W 7-8 klasie pojawił się alkohol i muzyka rockowa, coraz bardziej się buntowałem, pomimo że Rodzice dawali mi i mojej siostrze dobry przykład. Od małego troszczyli się o nas wychowując według swoich zasad.

Potem przyszły czasy liceum, trafiłem do bardzo fajnej klasy, w której byli sami dobrzy uczniowie. Zaprzyjaźniłem się tam ze wszystkimi, a w szczególności z grupą dziewczyn i dwoma przyjaciółmi. Z jednym z nich zacząłem regularnie chodzić do barów, nadużywać alkoholu, a z byłym chłopakiem mojej siostry zacząłem palić marihuanę, zaniedbując się przy tym coraz bardziej w nauce – do średniej 2,2 w pierwszym semestrze drugiej klasy.

W pierwszej klasie zauroczyłem się, a w drugiej już zakochałem w mojej przyjaciółce, która mnie nie chciała i od tego momentu zaczął się najciemniejszy okres mojego życia. Walczyłem o nią ponad rok, coraz bardziej nienawidząc siebie i Boga, że nie mogę z nią być, ani się odkochać. Dopiero w trzeciej klasie, gdy powiedziano mi, że przyczyną tego, że mnie nie chce, jest inny chłopak, zrozumiałem, że jeśli kogoś się prawdziwie kocha, to stawia się taką osobę przed sobą i postanowiłem, że to ja będę cierpiał, a jej dam spokój.

W tamtym okresie zwróciłem się w stronę muzyki satanistycznej głównie Kata. Choć na początku bardzo się bałem słuchać takiej muzyki, szczególnie był to strach przed rodzicami, dla których wiara i miłość do Boga była czymś bardzo ważnym, i nie do pomyślenia było, aby syn mógł pomyśleć o tym, aby być satanistą. A ja byłem w coraz większym mroku, coraz dalej do Boga, w coraz większym grzechu myśląc już o śmierci. Zwróciłem się wtedy do szatana, aby mnie opętał, abym mógł odebrać sobie to żałosne życie - jak wtedy myślałem, pogrążając się w coraz większym chaosie.

Teraz, gdy patrzę z perspektywy czasu, dostrzegam przeogromne miłosierdzie Boże, jakim Bóg mnie obdarzył. Byłem wówczas grzesznikiem: od wielu lat masturbującym się, pijącym w ogromnych ilościach alkohol, palącym marihuanę, pyskującym rodzicom, nauczycielom, zwracającym się do szatana, aby go opętał, zabił i zniszczył. I ja, taki grzesznik, w momentach, kiedy myślałem o samobójstwie, dostawałem myśli pocieszenia, że inni mnie kochają, że życie ma sens. Głos, który w mojej duszy to mówił, był pełen miłości i współczucia. Nie wiem czyj był to głos Boga Ojca, Ducha Świętego, Pana Jezusa, czy też anioła stróża jednak ratował mi życie. Jednak szatan sprowadzał inne myśli, a moja dusza pogrążona w chaosie nie umiała rozpoznać Boga i nawrócić się.

Co niedziela byłem w kościele, ale nienawiść do Boga rosła i przyszedł czas, że nie umiałem słuchać Mszy świętej lecz zacząłem słuchać muzyki satanistycznej w kościele. W zeszytach rysowałem gwiazdy satanistyczne, odwrócone krzyże i coraz bardziej oddawałem cześć diabłu pisząc mroczne wiersze pełne zagubienia. Jakby tego było mało, znajomi postawili mi karty Tarota  i wylosowałem swoją kartę - był nią pajac i do tego zacząłem sobie wróżyć z papierka od gumy. Co gorsza wróżby się sprawdzały i określały mój stan emocjonalny. Zły miał mnie już w swoim ręku.

Pewnego dnia, gdy wracałem po wagarach do domu, moja Mamusia dostała telefon ze szkoły, że znowu w niej nie byłem. Choć kilka miesięcy wcześniej za wagary bardzo dostałem od mojego Taty, to wtedy wywołało mój jeszcze większy gniew. Jednak tym razem zamiast batów zobaczyłem łzy mojej Mamusi, które uświadomiły mi, że nie tylko ja cierpię i postanowiłem się zmienić.

Moja Mamusia cały czas w tamtym okresie modliła się za mnie na Różańcu. Wiedziała, że jestem bardzo daleko od Boga i dzięki niej przestałem słuchać muzyki satanistycznej. Na szczęście przyszła trzecia klasa. W trakcie trwania tego roku szkolnego poznałem swoją byłą dziewczynę, która przyniosła mi wiele światła. Zakochałem się na nowo, choć od początku mnie nie chciała, gdyż był inny chłopak, który jej się w tedy bardzo podobał, to jednak jej nie chciał i tak powoli się ze sobą zaprzyjaźniliśmy.

Dla niej obciąłem długie włosy, które na studiach jeszcze dwa razy zapuszczałem. Choć sama była niewierząca, w tamtym okresie przyniosła mi na nowo Pana. Uwierzyłem w Boga, lecz do mojego nawrócenia i życia w czystości było jeszcze bardzo daleko. Rozmowy z nią, a także pełne zaufanie, przyniosło mi wiele radości i oczyszczenia. Nadal jednak nie wiedziałem, jak poważnie zostałem zniewolony przez złego, że ma aż taki duży wpływ na mój umysł, który był poważnie chory, lecz nie zdawałem sobie z tego sprawy.

Dzięki niej przestałem pić w dużej ilości alkohol, przestałem palić marihuanę. Jednak byłem nadal zniewolony masturbacją i grami komputerowymi. Nasz związek zrodzony z czystej przyjaźni, szybko został splamiony moimi nieczystościami. Szybko do głosu doszły moje instynkty i splamiłem ją moimi grzechami. Nie umieliśmy panować nad swoimi namiętnościami. W naszym związku dwa razy ze sobą zrywaliśmy, a okres kilkumiesięczny między naszymi związkami był dla mnie okresem najszczęśliwszym w moim życiu. Łączyła nas w tedy czysta miłość pozbawiona fizyczności, mojego popsutego od masturbacji i innych grzechów charakteru. W tedy zacząłem zbliżać się do Boga i zakochiwać się w Nim. Był to okres intensywnego myślenia i zdawania sobie sprawy z tego, co było złe w moim życiu.

Do dziś pamiętam jej głowę leżącą na moich kolanach i łzy szczęścia spływające po policzkach z radości i bliskości tak głębokiej, że aż nie do opisania oraz dziękczynienia Bogu za taką chwilę. I znowu ze sobą byliśmy, powróciły namiętności i grzech. Im dłużej trwał związek, tym więcej było żądzy i egoizmu z naszych stron. Szatan nas sobą zniewalał, aż do rozpadnięcia naszego związku. A przyczyną było wyjawienie przeze mnie tajemnicy i głębokie przez to jej zranienie. Doszedłem do wniosku, że nie jestem jej wart i przestałem o nią walczyć. Tej lub innej nocy, miałem dwa razy podobny sen, że śpię z nałożnicami, które były demonami, dwa razy zrywały mnie z łóżka. W tedy pierwszy raz od dawana myślałem o czystości i o tym, że to żądze zniszczyły mój związek, że masturbacja jest czymś złym i zwróciłem się do Boga o pomoc, modląc się do Niego.

Po rozpadzie naszego związku przez dłuższy czas nie mogłem dojść do siebie. Było mi bardzo źle i coś w mojej osobie umarło. Działo się to wszystko w listopadzie czwartej klasy liceum. Potem przyszła Wigilia w szkole i życzenia, które składałem były pełne uwielbienia Boga, aż jedna z moich przyjaciółek spytała czy czasem nie wybieram się do seminarium, ponieważ tak pięknie mówiłem o Panu. Jednak wtedy jeszcze nie wiedziałem, że to dopiero początek walki o uwolnienie się od wpływu szatana i że będzie jeszcze wiele upadków. 

Najgorsze w tym wszystkim było to, że nie wiedziałem o tym, że jestem przez niego dręczony, że moje zniewolenia, a w szczególności masturbacja tak bardzo oddalają mnie od Jezusa. W tamtym okresie oddalało mnie jeszcze od Boga czytanie niewłaściwych książek: głównie Paulo Coelho i innych, z którymi zerwałem dopiero w czasie egzorcyzmów, do których była jeszcze bardzo daleka droga.

Dziś wiem, że jest wiele niewłaściwych książek, które kryją się pod pięknymi tytułami, a przynoszą ogromne spustoszenie duchowe, dlatego warto przemyśleć, co się czyta i jacy się szarlatani pod nimi znajdują i sięgać jedynie po duchowość chrześcijańską.

Po maturze dostałem się na studia do Olsztyna, o których marzyłem. Tam oderwałem się od przyjaciół, którzy poszli do innych miast i zostałem sam. Nie umiałem i nie chciałem nawiązywać nowych przyjaźni, szczególnie, że ludzie z mojego roku nadużywali alkoholu i imprez, a ja chciałem wewnętrznego pokoju. Na początku moich studiów nie mogłem za klimatyzować się w nowym miejscu i nowej sytuacji, brakowało mi moich przyjaciół, z którymi miałem głównie kontakt przez telefon. Na uczelni miałem problem z matematyką i fizyką, a wewnętrznie nie dostrzegałem choroby umysłowej i głosów, które słyszałem. Nie zdawałem sobie sprawy, że toczy się bitwa o moją duszę.

Były momenty, kiedy wielbiłem Boga. Szczególnie w akademiku, wieczorami słuchając pięknej religijnej muzyki, wielbiłem Jezusa i wyznawałem, że jest moim Panem, modląc się i płacząc ze szczęścia. Walczyłem wtedy ze zniewoleniami, a jednocześnie, gdy zapominałem o modlitwie, upadałem i wpadałem w coraz większą ciemność.

Szczególnie sakramenty Spowiedzi i Komunii św. przynosiły mi ogromną siłę. Nie jednokrotnie doświadczałem stanów mistycznych. Całym sobą po Spowiedzi płakałem z niesamowitego szczęścia, a Komunia św. zalewała moją duszę niebiańskim szczęściem. Pan dawał mi łaskę ogromnej skruchy za moje grzechy i wewnętrzny pokój. A jednocześnie po Mszy św. wracałem do domu i głosy w głowie mówiły: masturbuj się.

Były okresy po Spowiedzi, że nie czyniłem tego przez kilka miesięcy, a wystarczyło że sięgnąłem po gry komputerowe, aby ze zdwojoną siłą biec do łazienki i się masturbować. Gdy już zacząłem, to nie mogłem skończyć. Aż do następnej Spowiedzi byłem totalnie zniewolony. W życiu prywatnym byłem sam, gdy spotykałem dziewczynę, która mi się podobała, tak się przed nią otwierałem, że się mnie bała.

Była to ochrona przed zranieniem, a jednocześnie bardzo przez to cierpiałem. Za każdą z nich dziękowałem Bogu i Go uwielbiałem. Jednocześnie nie zdawałem sobie sprawy, że za moim chaosem i tym, że nie układało mi się w życiu prywatnym, stoi szatan i grzech, do którego mnie ciągle nakłaniał.

W tym czasie niejednokrotnie myślałem o tym, że jestem przeklęty. Głosy, które słyszałem, a jednocześnie myśli powstające w mej głowie, mi o tym mówiły. Nawet przyjąłem na jednym forum nazwę anatem, co znaczy klątwa. Jednocześnie zacząłem mieć obsesje o końcu świata, czytałem sporo o przepowiedniach widząc przy mnie ciągłe zło i to, że świat razem ze mną zmierza w stronę katastrofy.

Poza tym, coraz więcej czasu spędzałem w kościele, gdyż jedynie tam doznawałem spokoju. Przy tym hojnie rozdawałem jałmużnę dziękując Bogu za Jego miłość i z miłości do Niego. Potrafiłem spędzić w kościele kilka godzin modląc się i radując się jak małe dziecko, dziękując Panu za wszystko. Modliłem się, rozmyślałem i niejednokrotnie przychodziły mi do głowy piękne myśli o miłości np.: że człowiek może być jedynie szczęśliwy wtedy, gdy o sobie zapomni i odda się całkowicie Bogu.

Niejednokrotnie w moich myślach pojawiała się Maryja, tak jakby to najświętsza Pani przychodziła mnie pocieszyć, umocnić i bronić przed szatanem, podając mi na ratunek rękę, a jednocześnie oświecając mój umysł pięknymi zdaniami. Myślę, że najukochańsza Matka wyjednała mi niejedną cudowną łaskę prowadzącą mnie w ramiona Jezusa i dzięki niej nabrałem bardzo dużej wiary, a także ufności w miłosierdzie Boże.

Zacząłem interesować się literaturą o tematyce duchowej. Najgorsze jednak w tym było to, że uważałem, że każda religia ma tego samego Boga, że można sięgać do różnych religii. Do tego mój umysł zniszczony grzechem, zniewolony głosami i myślami, łatwo przyswajał to, co podpowiadały mi demony. Pamiętam, że na czwartym roku studiów z kościoła, lub po kościele, poszedłem do empiku i trafiłem tam na książki guru indyjskiego Osho. Zainteresowała mnie jedna z jego książek, i zacząłem je kupować. Przez nie wpadłem w jeszcze większe bagno. Jednocześnie doświadczałem jak ogromne jest Boże miłosierdzie.

Przed wyjazdem do przyjaciela do Warszawy skończyło mi się jedzenie i pieniądze, zostało mi jedynie na bilet i trochę groszy na drogę. Postanowiłem, że będę pościć, a w zasadzie byłem do tego jednocześnie zmuszony. Dziękowałem Bogu za wszystko.

W tym czasie poznałem przez Internet swoją wtedy nową, obecnie byłą dziewczynę, z którą głównie komunikowałem się za pomocą gg. Dlatego byłem bardzo szczęśliwy i uskrzydlony. Głodny udałem się na przystanek autobusowy i jednym z autobusów pojechałem do stolicy, skąd odebrał mnie wieczorem przyjaciel i pojechaliśmy do niego do akademika. Tam pochwaliłem się nową książką i powiedziałem mu, że jest ciekawa. Trochę porozmawialiśmy i poszliśmy spać. Następnego dnia miałem się spotkać z moimi przyjaciółkami, przyjaciel gdzieś wyszedł. Ja poszedłem na miasto, napisałem esemesy do przyjaciół, ale napisali do mnie, że nie mogą się ze mną spotkać, albo nie odpisali. Miałem od nich pożyczyć pieniądze na powrót.

Wtedy znowu usłyszałem głosy, że powinienem bluźnić i być zły, a ja ufałem i dziękowałem Bogu im błogosławiąc. Poszedłem do kościoła i upadłem na kolana modląc się, uwielbiałem Jezusa i prosiłem Go o pomoc, aby pomógł mi z tymi pieniędzmi. Wtedy usłyszałem głos anioła, który wyprowadził mnie z kościoła i poprowadził na miejsce, w którym znalazłem 100 zł. Pełen radości i uwielbienia dziękowałem Panu mymi łzami za pomoc. Tak Pan napełnił mnie kolejny raz swoim pokojem.

Wróciłem do przyjaciela i następnego dnia odjechałem zabierając ze sobą książkę Osho. Książki tej nie wyrzuciłem, a jej filozofia sprawiła, że jeszcze bardziej utwierdziłem się w moich grzechach. Najgorsze w tym było to, że zamiast odrzucić tą książkę, która źle mówiła o Chrystusie, duży nacisk kładła na seks, łatwe i wygodne życie, to ja jej treści przyjmowałem jako coś objawionego. Tam pierwszy raz trafiłem na medytacje i zacząłem po turecku wyciszać mój umysł do stanu pozbawionego myśli, tak jak mówił Osho.

Nadal chodziłem do kościoła, ale zamiast się modlić, ćwiczyłem wyciszanie umysłu, aż doszedłem do stanu zawieszenia myśli. Znowu oddalałem się od Boga. Zacząłem coraz więcej czasu spędzać przed komputerem, szczególnie dużo pisać z moją dziewczyną, która studiowała w Krakowie. Postanowiłem pierwszy raz do niej pojechać, dziękując Panu, że mogę ją osobiście poznać.

Gdy wyszedłem z pociągu już na mnie czekała. Poszliśmy się przejść po Starym Mieście i rozmawialiśmy. Potem pojechaliśmy do niej i tam zgrzeszyliśmy. Po powrocie do Olsztyna jeszcze więcej ze sobą pisaliśmy rozmawiając o wszystkim. Grzech stał się dla mnie czymś normalnym, a po książce Osho stał się wytłumaczalnym.

Im bliżej ze sobą byliśmy, tym więcej pojawiało się w mojej głowie brudów, w które ją uwikłałem. Nasze rozmowy przez Interent mówiły dużo o seksie. Zacząłem widzieć podział mojej osobowości, ponieważ było dużo sprzeczności w tym, co pisałem - schizofrenia była coraz bardziej widoczna. Coraz silniejsze głosy i oderwanie od rzeczywistości.

 

Jednocześnie zaczęliśmy planować ze sobą przyszłość i postanowiliśmy, że część wakacji spędzimy ze sobą. Pojechałem więc do Krakowa. Tam mieszkaliśmy ze sobą jeden miesiąc. Zachowywałem się gorzej niż zwierzę, do tego na półce znalazłem książkę o jodze i o medytacjach dalekowschodnich. Wciągnąłem się w nie ćwicząc kilka godzin dziennie, leżąc na podłodze. Zaskoczyła mnie szybkość, w jakim czasie robiłem postępy. Medytacja polegała na patrzeniu się w punkt i głębokim skupieniu się na przedmiocie. Szybko przestałem interesować się wszystkim prócz medytacji i tak minął miesiąc.

Wróciłem do domu i w domu też zacząłem wchodzić w trans. W pewnym momencie usłyszałem głos: „To może się otworzysz, a my cię uzdrowimy?” Miałem chory kręgosłup, więc pomyślałem sobie, że się otworzę i zostanę uzdrowiony. W tym samym momencie, nagle jakaś ogromna siła zaczęła wyginać moje ciało. Było to u mnie nad stawami.

Wróciłem do mojego starego domu. W moim pokoju wisiał obraz Jezusa Miłosiernego. Tam znowu położyłem się na podłodze i chciałem wejść w trans i usłyszałem wewnętrzny głos: „Kim jest dla ciebie Jezus?”, a jednocześnie usłyszałem kolejny inny glos: „To tylko takie bóstwo możesz być jak On.” Pomyślałem sobie, że chcę być jedynie zdrowy i zwróciłem się ku tej sile. Dziś wiem, że miłosierny Pan chciał mnie uchronić przed totalnym pogrążeniem w ciemności, a ja przez moją pychę i spaczone sumienie wybrałem moje zdrowie, odrzucając jedynego prawdziwego Boga.

Straciłem kontrolę nad moim ciałem, w transie po tych słowach siła mnie zmasturbowała. Zacząłem poddawać się sile, która mnie wszędzie prowadziła, głównie w ćwiczeniach nad oddychaniem, czerpaniu mocy z przedmiotów. Spędzałem cale godziny w transie, a siła, zły duch mnie zniewalał coraz bardziej skupiając na sobie.

Wykonywałem ćwiczenia podobne do ćwiczeń jogi, także siła kontrolowała mój oddech uczyła zwalniać oddychanie, prowadziła do pseudo uzdrowienia ciała. Tak minęło kilka dni, a ja ciągle medytowałem zamykając się w moim pokoju nigdzie nie wychodząc. Kręgosłup w trakcie ćwiczeń przestał boleć, a ja ucieszony myślałem, że wyzdrowiałem.

 

Przestałem się odzywać do mojej byłej dziewczyny, lecz zbliżał się nasz wspólny wyjazd w Bieszczady, więc do niej napisałem i pojechałem do niej, a z nią w góry. W Bieszczadach nie miałem tyle czasu na ćwiczenia, spędzałem na nich tylko ranki i kiedy odpoczywałem na medytacji. Zacząłem mieć silne boleści barku, nie mogłem nosić plecaka, zaczęły się pierwsze kłótnie z nią.

Stałem się bardzo egoistyczny. Ważne było tylko to, jak się czuję fizycznie i co myślę. Na szlakach górskich zostawiałem ją samą z jej przyjaciółmi, a sam ich wyprzedzałem i oddawałem się medytacji i przepływowi energii. Jeszcze nie odczuwałem tak wielkich skutków psychicznych ani fizycznych, które miały się objawić. Do tego bardziej byłem zniewolony przez moje instynkty. Moje człowieczeństwo coraz bardziej zbliżało się do zwierzęcia, co gorsza czyniłem krzywdę niewinnej dziewczynie, która mnie kochała.

Mimo mojego opętania w górach przeżyliśmy też bardzo miłe chwile, potem wróciliśmy do jej domu. Wiedziałem, że ma karty tarota. Poprosiłem, ją aby mi je dała. Zacząłem z nich wróżyć. Wyciągnąłem dwa razy tą samą kartę i w tedy jeszcze nie wiedziałem, że mną kieruje jakaś siła, która ukazuje mi, co się ma za chwilę wydarzyć.

Poszliśmy do banku i okazało się, że wróżba okazała się prawdziwa, a dwukrotnie wyciągnąłem kartę, która się sprawdziła. W nocy wsiadłem do pociągu i wróciłem do siebie. Tam nadal ćwiczyłem, lecz teraz coraz bardziej, silniej doświadczałem fizycznych cierpień. Zacząłem bluźnić na Ojca w Niebie, za to, że doznaję bólu.

Tak mijał czas wakacji i powoli przygotowałem się do piątego roku studiów. Nie dostałem się do akademika i zamieszkałem z dwoma kolegami z liceum. Oni bardzo dużo pili i nadużywali narkotyków, głównie marihuany, a ja mając mało zajęć na piątym roku miałem bardzo dużo czasu na medytację i ćwiczenia, po których prowadziła mnie wtedy jeszcze nie zdefiniowana siła.

Zacząłem bardzo dużo pościć przez kilka dni nie jeść i nie pić, aby jak najwięcej doświadczać mocy, a także doświadczyłem obsesji na punkcie mojego zdrowia. Straciłem kontrole nad moim ciałem i umysłem. Potrafiłem wyczuwać to, co się stanie. Chodząc na uczelnię byłem ciągle w transie.

Coś mnie ciągle prowadziło, byłem jakby oderwany od ciała. Było to moje ciało, a jednocześnie nie było pod moją kontrolą. Potrafiłem bez zatrzymania iść i bez patrzenia na światła ruszać, wiedząc, w którym momencie pojawi się zielone światło, w sklepie trafiać na towary, których wcześniej nie widziałem, a potrzebowałem, coś mnie do nich prowadziło. Także idąc do kolegi na mecz nie wiedząc, gdzie on mieszka, jakaś siła mnie do niego zaprowadziła. U siebie, w czasie połowów, wyczuwałem, w których miejscach znajdują się ryby, które odławiałem podbierakiem. Zabijając je czerpałem z nich moc. Byłem w obsesji, ciągle pobudzony, opętany diabelską mocą.

Na uczelni, w mieszkaniu, ciągle oddawałem się ćwiczeniom, które ukazywał mi mój przewodnik duchowy, choć go nie widziałem, to ciągle on miał pod kontrolą moje ciało i mój umysł. Ćwiczenia te miały na celu otwarcie czakramów, było to stanie na głowie i inne fizyczne ćwiczenia, a także w dużej mierze panowanie nad oddechem, zatrzymywanie go i bardzo gwałtowne oddychanie.

Jednocześnie spotykałem się z moją byłą dziewczyną, zacząłem jej mówić, że chyba jestem opętany. Ona widziała, że coś bardzo złego się z moją osobą dzieje, a jednocześnie nie umiała mi pomóc. Potem, gdy odjechała, zapaliłem z kolegami, z którymi mieszkałem szałwię boską - najsilniejszą roślinę halucynogenną. Wtedy głosy mówiły mi, że jestem archaniołem Michałem i tak osiągnąłem totalne dno. Później nie mogłem się ruszać, coś jakby wgniotło mnie w podłogę.

Mijały dni, a ja ciągle do końca nie umiałem sobie uświadomić tego, że potrzebuję pomocy Pana Boga, a jednocześnie cierpiałem coraz bardziej fizycznie i psychicznie. Byłem już dawno oderwany od łaski Bożej, pogrążony w śmiertelnych grzechach. Czytałem niewłaściwe książki, głównie o pseudo duchowości, a w zasadzie o duchowości demonicznej,  o tematyce szamanistycznej, a także o religiach indiańskich i Dalekiego Wschodu.

Mojej byłej dziewczynie kupiłem książkę ze skrótem 50 książek o duchowości i z niej zacząłem czerpać tytuły do czytania i autorów, których chciałem przeczytać. W zasadzie głosy, które do mnie mówiły, chciały abym się z tymi książkami zapoznał. W tej książce nie było nawet jednego tytułu chrześcijańskiego, wszystkie były orientalne, a ja nawet nie zwróciłem na to uwagi i chłonąłem jak gąbka ich treść. Jeszcze bardziej się gubiąc duchowo, jeśli jeszcze było można.

Zacząłem również medytować do tapet w laptopie, które przedstawiały Buddę i Mahawire. W Internecie czytałem i medytowałem na wszystkie postacie z innych religii, a moje oczy wywracały się albo do dołu albo do góry. Na szczęście Pan podał mi swoją rękę i coraz bardziej myślałem o tym, by poprosić o pomoc księdza egzorcystę.

Raz widziałem wir, gdzie anioł jasności walczy z aniołem ciemności. Zbliżał się wtedy okres Bożego Narodzenia i postanowiłem iść do Spowiedzi, ponieważ już bardzo dawno u niej nie byłem. Wchodząc do kościoła usłyszałem głos: „Dziękuję Michale, że przyszedłeś”- był to głos pełen miłości. Wyspowiadałem się i przyjąłem Pana Jezusa. Poczułem spokój. Gdy wyszedłem z kościoła usłyszałem głosy, także dostrzegłem, że mam zniszczony umysł. Wiele rzeczy zaczęło wtedy w mojej osobie bluźnić.

Na Święta wróciłem do domu, a na Sylwestra pojechałem do mojej byłej dziewczyny. Tam znowu zgrzeszyliśmy i wtedy głosy, które słyszałem znowu się nasiliły. Zaczęły mnie dręczyć, a jednocześnie chciały mnie doprowadzić do śmierci. A ja biernie spełniałem ich wolę i to, co mówiły wypełniałem.

Byłem również z nią w kościele, ale nie mogłem patrzeć na Ciało naszego Pana, tzn. Eucharystię, bo moje oczy wywracały się do góry i jakaś siła mnie dusiła. Potem kupiłem w Krakowie książkę, która była autobiografią jogina. Zacząłem ją czytać jadąc z Krakowa do Olsztyna, znowu wciągnąłem się w jej treść. Medytowałem na zdjęcia oświeconych joginów, miałem sny z nimi, kiedy zastanawiałem się, czy mogę na nich medytować. Zacząłem medytować także na Pana Jezusa i Królową Nieba. Zły chciał do mnie powrócić, oferując mi moc.

Nadal ćwiczyłem, ale już nic mnie nie prowadziło. Spełniałem jedynie myśli, które podsuwał mi zły. Nadal bardzo dużo się masturbowałem, moje człowieczeństwo było bardzo pogwałcone, niczym się nie różniłem od zwierzęcia. A jednocześnie nieskończenie dobry Bóg walczył o moją duszę.

Kilka razy Zły prawie doprowadził do mojej śmierci: słuchając go, mało co nie wpadłem pod samochód, raz oddychając straciłem przytomność i uderzyłem tyłem głowy o wannę. Zacząłem mieć myśli, że Bóg jest energią. Byłem całkowicie oddalony od Jezusa. Jedynie nie mogłem zapomnieć o Najświętszej Pani.

Zwiększała się moja obsesja na punkcie własnego zdrowia. Głosy mówiły, abym pościł, a ja pościłem strasznie wyniszczając swoje zdrowie. Bardzo schudłem, a jednocześnie po tym, bardzo dużo jadłem i piłem.

Głosy mówiły, że mnie uzdrawiają. Nadal ćwiczyłem medytacje i ćwiczyłem, ale zły duch już nie kierował mym ciałem, jedynie do mnie mówił i chciał znowu mieć kontrolę nad moją osobą. Oferując mi moc chciał do mnie powrócić.

Zacząłem się również modlić, a w zasadzie prosić o pomoc Boga, którego zły przedstawiał jako kosmiczną siłę. Na moje szczęście w mieszkaniu, w którym mieszkałem wisiał obraz Najświętszej Pani i Najświętszego Pana i zacząłem prosić ich o pomoc, bo sam nie wiedziałem, co mam czynić, aby móc się z tego wyplątać.

Tak mijał czas, a ja byłem w biernym punkcie. Przychodziły myśli, że potrzebuję egzorcysty, a jednocześnie za chwilę popełniałem kolejne śmiertelne grzechy. Z domu przywiozłem do Olsztyna do mieszkania obraz Pana Jezusa i Maryi, zacząłem na niego medytować, a jednocześnie z lęków, które opanowały moją duszę, zacząłem z nim chodzić się myć i spać.

Zacząłem również częściej chodzić do kościoła, jednak nie modliłem się, a medytowałem. Pewnego razu w modlitwie i w rozpaczy przyszła do mnie pewna kobieta, która się przy mnie zaczęła kręcić, wydawało mi się, że również jest opętana. Bardzo dziwnie się zachowywała. Patrzyła się na mnie i chodziła dookoła mnie.

Któregoś dnia pojechałem do kolegi ze studiów. Miał on wahadełko i za jego pomocą pytałem się, czy dręczy mnie szatan, ono pokazało, że tak. Kolega kilka lat temu również był u egzorcysty, ale nie u księdza egzorcysty tylko u świeckiego, który był medium, gdyż też miał problem duchowy i od tamtego czasu używa wahadełka.

W tedy jeszcze sobie nie zdawałem sprawy, że w Polsce jest wielu pseudoegzorcystów – to znaczy świeckich, którzy podają się za egzorcystów, a są w rzeczywistości szarlatanami żerującymi na biednych ludziach. Używając wahadełka połamałem kolejny raz pierwsze przykazanie Boże. Tak znowu niby w słusznej sprawie sięgnąłem po okultyzm.

Tak minął okres od Sylwestra do końca semestru. Wróciłem do domu i przyjechała do mnie moja była dziewczyna. Znowu złamaliśmy przykazania, jednak tym razem były już hamulce z mojej strony dotyczące mojej osoby. Chciałem jedynie jej zrobić przyjemność, nie chciałem swojej. Po tym zdarzeniu zszedłem na dół, gdzie wisiał obraz Najświętszej Pani i znowu wiedziałem, że źle zrobiłem. Jednak myśli i głosy zrobiły swoje.

Potem pojechaliśmy na bal, gdzie trochę wypiliśmy i znowu zacząłem wchodzić w trans, oddawałem się sile. Tak minęła przerwa między semestralna. Wróciłem na uczelnię, tam z powrotem zacząłem chodzić do kościoła, a w mieszkaniu medytować i ćwiczyć tak jak chciały głosy.

W Kościele zaczął się okres Wielkiego Postu i postanowiłem uczęszczać na Drogę Krzyżową. Glosy jednak oddalały mnie od Sakramentu Pojednania. Byłem na każdej Drodze Krzyżowej w tamtym okresie, a jednak nie mogłem podjeść do Sakramentu Pokuty. Chciałem się uwolnić od tego obłędu. Szukałem ratunku u naszego Pana. Walka duchowa trwała. Szatan wiedział, że chcę chodzić do kościoła, to mi w tym nie przeszkadzał, ale zabraniał mi przystępować do Sakramentu Pojednania. Tak mijał okres Wielkiego Postu.

W między czasie pojechałem do mojej byłej dziewczyny do Krakowa. Tam kupiłem książkę: „Tybetańska księga umarłych” i znowu zanurzyłem się w dalekowschodniej duchowości. Wracając od dziewczyny pociągiem medytowałem w drodze siedząc po turecku w przedziale i wsiadł do mnie straszy schorowany Pan. Zaczęliśmy ze sobą rozmawiać. Wyszło na jaw, że jest Żydem i że bratanek wyrzucił go z domu. Zacząłem mu mówić o medytacji i o duchowości, zachęcałem go do medytacji. Widać tu, że człowiek będący w grzechu rozsiewa swoją truciznę i ja tak ją rozsiewałem mówiąc o niej. W rozmowie dowiedziałem się, że jest bez pieniędzy i bez biletu i wszystko, co ma wiezie w torbach. Przyszedł kanar i kazał mu wyjść z pociągu, chciałem mu kupić bilet, ale za mało miałem pieniędzy przy sobie. Wyszedł z pociągu i w chwili spontanicznej pomocy otworzyłem okno i dałem mu wszystką kasę, jaką miałem w portfelu. Bardzo się ucieszył i tak się rozstaliśmy. A ja wróciłem kilka godzin później do Olsztyna.

Tam znowu medytowałem nie jedząc i nie pijąc. Na końcu medytacji byłem bardzo wyniszczony 3 albo 4 dni nic nie jadłem i nic nie piłem. Potem wyszedłem odwodniony z mieszkania i kupiłem coś do picia i jedzenia. Poszedłem do kościoła i jak zwykle dawałem jałmużnę. Tam spotkałem Pana, któremu często ją dawałem i On bardzo się zasmucił widząc mnie w takim stanie. Był to piątek i była Droga Krzyżowa, poszedłem do Spowiedzi i przyjąłem Pana Jezusa. Po Drodze Krzyżowej i Mszy świętej poszedłem do sklepu, tam kupiłem napój, aby się napić i po wypiciu zwróciłem wszystko, to, co miałem w żołądku z Panem Jezusem. Nie wiedziałem, że demon chce całkowicie abym stracił nadzieję i do tego, żebym w taki sposób potraktował Pana.

Potem wróciłem do mieszkania i następnego dnia pojechałem na uczelnię, gdzie spotkałem koleżankę z roku. Ona też się bardzo zasmuciła widząc mnie tak wychudzonego. Minął tydzień i pojechałem autobusem do domu. W drodze głosy zaczęły mi mówić, że na moim ciele powstają stygmaty. Wyszedłem z autobusu i poszedłem do kościoła na Drogę Krzyżową, tam całą drogę miałem zamknięte oczy, byłem bardzo skupiony na sobie i myślach. Następnie pojechałem do domu. Tam znalazłem książkę Ojca Pio i ją zacząłem czytać. Bardzo mi się spodobała.  Poza tym w Internecie zacząłem czytać artykuły o świętych i tam trafiłem na fragment dotyczący świętego Feliksa. Postanowiłem wtedy, że zostanę zakonnikiem. Powiedziałem o tym mojej siostrze. Spytała mnie jedynie, co z moją byłą dziewczyną, a ja jej powiedziałem, że chcę jedynie służyć Bogu i że się z nią rozstanę.

O kapłaństwie myślałem już wcześniej na studiach szczególnie w momentach, kiedy byłem w łasce i blisko Boga, jednak zawsze szatan mnie od Niego odciągał, a teraz postanowiłem poważnie zostać zakonnikiem. Z tymi myślami wróciłem do Olsztyna i napisałem, czy też zadzwoniłem do mojej byłej dziewczyny, aby jej o tym powiedzieć. Wiem, że tym, co jej powiedziałem bardzo ją zraniłem, a także przeze mnie chyba straciła wiarę w Boga. Ale jednocześnie czułem, że to słuszny wybór. Wróciłem z Olsztyna do domu na Święta. Tam znowu zacząłem medytować i nie oddychać.

W takim stanie zobaczyli mnie pierwszy raz moi rodzice i się bardzo przerazili. Ja im powiedziałem, że potrzebuję egzorcysty. W tamtym czasie na wsi u swoich rodziców był akurat mój kolega, który jest księdzem. Przyjechał, wysłuchał mnie i powiedział, że potrzebuję kontaktu z jego kolegami, kapłanami, którzy są egzorcystami. Umówił mnie z księdzem Piórkowskim z Płocka, z diecezji, do której należę.

Pojechałem na wywiad. Ksiądz zaczął ze mną rozmawiać, wypytywał się mnie o wszystko. Potem mnie wyspowiadał i przed egzorcyzmem dał mi do picia egzorcyzmowaną wodę i zaczął odmawiać nad moją osobą modlitwę z rytuału rzymskiego. Zacząłem się dusić po wypitej wodzie, a rytuał przyniósł efekt - demon się uaktywnił.

Ksiądz kazał mi spalić wszystko to, co w domu łączy mnie z szatanami i przestać czytać książki z nimi związane. Poza tym powiedział mi, abym codziennie przystępował do Komunii Świętej i raz na tydzień był u Spowiedzi. Pierwszego polecenia księdza, dotyczącego spalenia literatury okultystycznej, niestety się nie posłuchałem, wypełniałem natomiast drugie polecenie, tzn. zacząłem codziennie przystępować do Komunii Świętej i zerwałem z masturbacją. Od tamtego momentu minęło już prawie 3,5 roku, a ja już tego nie robię.

Jednak do uwolnienia była jeszcze bardzo daleka droga. Wróciwszy do domu dostałem od mojej Babci Cudowny Medalik i założyłem go na szyję -  fala gorąca przeszła przez moją szyję, a w zasadzie tak, jakby coś mnie parzyło jednak go nie zdjąłem. Do dziś go noszę i Medalik Świętego Benedykta oraz Szkaplerz.

Przez telefon umówiliśmy się z księdzem na drugi egzorcyzm. Tym razem był w kaplicy seminaryjnej przy wystawionym w monstrancji Ciele Pana Jezusa - Eucharystii. Ksiądz najpierw zabezpieczył grupę i siebie modlitwami przed egzorcyzmem i zaczęli się nade mną modlić. Szybko wyszło na jaw, że nie mogę patrzeć na Pana w Najświętszym Sakramencie i że moje oczy zaczęły wykrzywiać się albo w dół albo do góry. Ksiądz chciał, abym powtarzał za nim słowa, a mi było bardzo ciężko je powtarzać i także, abym powiedział, że moim Panem jest Jezus, wtedy piekło się uaktywniło.

 Ledwie to przez usta powiedziałem, zacząłem krzyczeć, a w zasadzie coś w mojej osobie, a był to ryk, którego człowiek nie jest wstanie wydać. Poza tym rzucała mną ogromna siła. Egzorcyści zaczęli zadawać zmęczonej bestii pytania, kim jest? Powiedział, że nazywa się Lucyfer, a drugi powiedział, że jest demonem śmierci, było też wiele pomniejszych demonów. Ksiądz zaczął przywoływać świętych w tym najświętszą Panią, Archanioła Michała i legiony aniołów i świętych. Egzorcyzm trwał kilka godzin i przyniósł poprawę. Wróciłem na uczelnię, tam jednak zamiast koncentrować się na studiach i pracy magisterskiej zacząłem znowu medytować i czytać autobiografię jogina, a jednocześnie spędzałem dużo czasu w kościele modląc się i w drodze, gdziekolwiek, mówić Różaniec.

Chodziłem na łąkę koło uczelni, tam medytowałem, ale zaraz po usłyszeniu dzwonów bijących z wieży kościoła, a czasami nawet wcześniej, szedłem do kościoła lub kaplicy akademickiej. Na łące ćwiczyłem oddychanie, a w zasadzie zatrzymywanie oddechu, tak jak przeczytałem to w książce i nadal miałem obsesje na punkcie mojego zdrowia, ciągle wierzyłem, że dzięki medytacji wyzdrowieję. W kościele byłem codziennie i uwielbiałem Pana Jezusa i Najświętszą Panią. Na jednej Mszy ksiądz powiedział, że jest wyjazd do Częstochowy. Bardzo się ucieszyłem i chciałem z całego serca jechać do Pani, której nie jestem godzien całować śladów stóp, aby jej z całego serca podziękować za pomoc.

Pojechałem autokarem z Olsztyna, który zabierał osoby z akademickiej Odnowy w Duchu Świętym na czuwanie Odnowy z całego kraju. Wtedy pierwszy raz trafiłem na charyzmatyków, którzy zostali zaproszeni na ten zlot. Byli nimi ojcowie Włosi pracujący w Brazylii ojciec Antonello Cadeddu i ojciec Enrique Porcu. Usłyszałem pełne mocy słowa, choć sam niczego szczególnego nie doświadczyłem.

Wracając do Olsztyna całą drogę rozmawiałem z dziewczyną z mojej uczelni. Wyjazd przyniósł swoją łaskę, zapoznałem wielu fajnych ludzi z akademickiej wspólnoty w Duchu Świętym. Jednak nadal nie przestałem medytować i pewnego upalnego dnia przed kościołem medytowałem na słońcu. Tak się osłabiłem, że mało co nie dostałem udaru słonecznego. Za to całe moje usta pokryła opryszczka. Z nią poszedłem do kościoła i znowu przeraziłem wielu ludzi.

W tym czasie brałem udział z osobami z kościoła w pantomimie. Pantomima była odgrywana w kościele akademickim, a ja grałem rolę duszy czyśćowej. Przyniosło mi to wiele radości i łez szczęścia. Szczególnie słowa puszczone sprzętem muzycznym przenikały moją duszę. Były to słowa mistyczki Cataliny Rivas, Najświętszej Pani i Pana Jezusa.

Moi rodzice w tamtym czasie bardzo się o mnie martwili i często dzwonili do mnie. A ja będąc godzinami w kościele nie odbierałem telefonu. Opryszczka bardzo się rozwinęła, a ja nie chciałem ich nią martwić, nic im o niej nie powiedziałem. Mój Tata jednak domyślał się, że jest ze mną coś nie tak, bo przyjechał po mnie i zabrał mnie z sercem pełnym bólu do domu. Moja Mamusia jak mnie zobaczyła popłakała się. Rodzice od razu zdecydowali, że zabierają mnie do szpitala. W szpitalu lekarze pobrali mi z ust wycinek opryszczki i okazało się, że jestem zarażony gronkowcem. Pan Bóg nade mną czuwał. Myślę, że gdyby Tata nie przyjechał, głosy, które słyszałem, i które ciągłe nakłaniały mnie do medytacji, doprowadziły by do mojej śmierci. Tak lekarze podali mi antybiotyk i maść i po tygodniu wyszedłem do domu.

Rodzice zabrali mnie do fryzjera, abym ściął długie włosy. Było mi już wtedy obojętne, co się z nimi stanie, gdyż w szpitalu ciągle medytowałem, jedynie na posiłki i do kościoła robiłem przerwę. Medytacja wprowadzała mnie w straszną obojętność. Fryzjer obciął mi włosy z bardzo długich, na takie do brody, a na kolejnym egzorcyzmie ksiądz powiedział, abym się obciął na krótko. Na egzorcyzmie wyszło, że wyszły ze mnie złe duchy i umówiliśmy się z księdzem, że spotkamy się na jesieni, aby sprawdzić jak się czuję.

Na uczelni przełożyłem obronę na jesień, gdyż nie byłem przygotowany. I tak wróciłem do domu i zamieszkałem najpierw u mojej siostry w domu, a potem u Babci, gdyż rodzice budowali nowy dom i nie mogłem się u nich zatrzymać.

Jak co dzień chodziłem do kościoła i przyjmowałem Pana Jezusa. Z tego powodu byłem i jestem bardzo szczęśliwy. Poza tym coraz bardziej myślałem o tym, że chcę zostać zakonnikiem i odpowiedzieć w ten sposób Bogu za to, że w taki cudowny sposób wyrywa mnie z bagna, w które wszedłem.

Miałem jednak coraz większy problem z kręgosłupem i do dziś po tym wszystkim mam. Zacząłem chodzić na rehabilitację do masażysty, który jest buddystą, choć jest Polakiem i był ochrzczony. On zaczął znowu nakłaniać mnie do medytacji na Pana Jezusa i raz z nim medytowałem. W trakcie rehabilitacji zadzwonił do moich rodziców ksiądz egzorcysta, abym pojechał do Niepokalanowa, gdyż przyjeżdża do nich sławny charyzmatyk z Indii Ojciec James Manjackal. Pojechałem tam i spotkałem w Niepokalanowie siostrę zakonną, która przyjechała prosić Ojca o modlitwę za chorą siostrę. Tam rozmawiając powiedziałem jej, że najważniejsze jest to, aby być w łasce uświęcającej. Było to w ławce, kiedy czekaliśmy na koniec konferencji Ojca Jamesa, aby móc dostać się do niego, aby z nim porozmawiać.

Weszliśmy na salę i tam Ojciec powiedział, żeby do niego nie podchodzić, że teraz modli się za tych, którzy są chorzy i czekają na niego na zewnątrz. Ja wtedy usiadłem na krzesełko, a głosy kazały mi krzyczeć i straciłem przytomność jeszcze wtedy nie wiedziałem, że zasnąłem w Duchu Świętym, że to tak się nazywa. Potem spotkałem Ojca Jamesa na zewnątrz, podziękowałem mu, spytał się mnie jak się nazywam, a mój szwagier zrobił nam kilka zdjęć. Mam je do tej pory. Na moje nieszczęście nie powiedziałem Ojcu, że jestem atakowany przez demony, możliwe, że gdybym powiedział to wiele złych rzeczy by się nie wydarzyło. Potem rozstałem się z Ojcem i zaczął się atak demonów.

Tak jakby jakaś siła chciała do mnie powrócić, mój umysł napełnił się lękiem, a w zasadzie całego mnie napełnił strach. Nie wiedziałem, co się ze mną dzieje, a głosy, które słyszałem zaczęły mnie niszczyć. Potem powróciliśmy na miejsce, w którym była konferencja i zapisałem się tam na rekolekcje Ojca, które miały odbyć się w Gdańsku. Poczekaliśmy z babcią, szwagrem i jego bratem na Mszę św., którą miał sprawować Ojciec James.

Ojciec w trakcie kazania poruszył bardzo ważną sprawę, gdyż po czytaniu książek Dalekiego Wschodu nie wiedziałem czy jest czyściec, czy też jest reinkarnacja. Dziś wiem, że tylko demon mógł wmówić ludziom, że jest reinkarnacja, że te religie Dalekiego Wschodu są religiami antychrystowymi.

Na Mszy św. Ojciec modlił się o zdrowie ludzi zgromadzonych w kościele, cały kościół był wypełniony po brzegi. Było wielu chorych ludzi i z całego serca wierzę, że Pan uzdrowił wielu z nich. Na Mszy św. zacząłem słyszeć głosy, które miały jedno na celu, aby mnie zniszczyć. Napełniłem się lękiem, jednak głęboko się modliłem i nadal nie mogłem uwierzyć, że Pan mnie dotknął w swoim miłosierdziu. Całą Mszę św. uwielbiałem Boga i na końcu Mszy podeszła do mnie dziewczyna i dała mi swoje Pismo Święte - to była wielka łaska od Jezusa dla mnie. Byłem napełniony miłością i radością jednak glosy nie odeszły, a ja w pełni nie uwierzyłem w moje uzdrowienie, tak mi się wydaje.

Potem po Mszy św. w nocy wróciłem do domu. Rano zacząłem się modlić i ćwiczyć gdyż przechodziłem rehabilitacje na kręgosłup i miałem do wykonywania ćwiczenia. Potem, gdy szedłem do mojej Babci zaczął się atak demonów i znowu im uległem. Zacząłem robić to, co one chciały, to znaczy zacząłem niszczyć wszystko to, co Pan w mej osobie uzdrowił.

Teraz, gdy o tym myślę, jest mi smutno, że zmarnowałem tak wielką łaskę na rozpoczęcie nowego życia. W ciągu dnia zniszczyłem wszystko to, co odbudował Duch Święty we mnie i od tego momentu do dziś poważnie choruję na kręgosłup.

Zły łatwo wykorzystał moją naiwność i głupotę i doprowadził do ruiny świątynię, którą jestem. Sprawił, że znowu zacząłem myśleć o zdrowiu i pobudził w mej osobie obsesję na tym punkcie. Dziś wiem, że najważniejsze jest to, aby pełnić wolę Ojca, choć sam do końca nie wiem, jaką drogę wybrał On dla mnie.

Cale wakacje chodziłem do kościoła, lecz często miałem myśli, że czerpię z Eucharystii moc, że jest ona magiczna. Diabeł chciał, abym przestał chodzić do kościoła, ale mu się to nie udało. Jednak sprawił, że moje zdrowie psychiczne i fizyczne bardzo podupadło. Po Mszy św. następnego dnia po spotkaniu z Ojcem Jamesem, dobrą wieść o Ojcu zaniosłem znajomej, która była chora na raka, że warto jechać do Ojca wierząc, że Pan przez jego modlitwę uzdrowi ją. To samo zaniosłem mojemu Wujkowi, też choremu na raka. Tam dowiedziałem się, że Wujek jak i ona jeżdżą do Warszawy na Msze św. z modlitwą o uzdrowienie. Znajoma dała mi numer do księdza Irka, który jest egzorcystą w Warszawie u Pallotynów. Pojechałem do niego, pomodlił się nade mną i dał mi Sakrament Namaszczenia Chorych i powiedział, że potrzebuję egzorcyzmu, gdyż uaktywniły się demony. Kilka tygodni później pojechałem do niego na Mszę św. z modlitwą o zdrowie duszy i ciała do Kostancina Jeziornego pod Warszawą i tam na Mszy św. same zamknęły mi się oczy i nie mogłem patrzeć w czasie Mszy na to, co się dzieje. Podszedłem do księdza Irka, gdy kładł dłonie na głowę i się modlił nad chorymi. Doznałem wówczas dużego pokoju i radości w sercu. Potem z Tatą samochodem wróciliśmy do domu. Zacząłem szukać w Internecie informacji na temat rekolekcji Ojca w Gdańsku. Okazało się, że są odwołane. Nie zauważyłem, że są przeniesione do Somianki koło Pułtuska. Nie wiedząc tego, a w zasadzie nie zauważając tego, pojechałem do Warszawy do księdza Irka. Na Mszy św. idąc do księdza, aby się nade mną pomodlił, upadłem na podłogę za sprawa Ducha Świętego. Poza tym na Mszy św. były zbierane na kartkach intencje, w jakich miał się modlić ksiądz, było bardzo dużo moich intencji za rodzinę i znajomych. Po powrocie do mojej rodzinnej miejscowości spotkałem na peronie człowieka, który się masturbował i chciał, abym mu pozwolił na to samo ze mną.

Myślę, że glosy mnie w to miejsce zaprowadziły, odmówiłem mu, choć część zepsutej mej natury była dla niego miła. U mojej Babci w domu zacząłem mieć wielkie lęki i niepokój. Poza tym nagrał się na mój telefon głos demonów, który jeszcze bardziej mnie przeraził. W kolejnych dniach pojechałem na uczelnię, aby spotkać się z promotorem, spytał się mnie, czy już zakończyłem walkę z szatanem, gdyż mu o tym w maju powiedziałem.

Po tym wszystkim udałem się do Gietrzwałdu do Sanktuarium Matki Bożej, gdyż nigdy wcześniej tam nie byłem, aby podziękować i prosić Najświętszą Panią o potrzebne łaski. Znowu doświadczyłem łaski Pana i też usłyszałem na Mszy świętej prośbę o modlitwę o uwolnienie jakieś osoby od wpływu działania złego ducha. Nabrałem też tam wody ze źródełka dla wujka, który był po udarze i mu ją zawiozłem.

Potem moja znajoma chora na raka pojechała do Somianki na rekolekcje Ojca Jamesa , a ja dojechałem na Mszę dla chorych dla wszystkich. Jednak Pan mnie już tak głęboko nie dotknął, albo nie w taki sposób, jaki bym chciał. Wróciliśmy z rodzicami do domu, a ja nadal miałem pragnienie służyć Panu.. Mijał czas, przyszła moja obrona, na moje szczęście i dzięki łasce Pana udało mi się obronić i zakończyć studia. Jednak nadal chorowałem na umyśle i ciele i postanowiłem, że pojadę na rekolekcje Ojca Jamesa, które odbędą się w najbliższym czasie. Jednak już nie miały odbyć się w tym roku, a dopiero w następnym w marcu, albo w kwietniu już dobrze nie pamiętam. Jednak był dopiero październik i ciągle miałem obsesje na punkcie mojego zdrowia, a przede wszystkim źle się czułem. Działanie złego ducha było widoczne. Stałem się bardzo egoistyczny, moje myśli były brudne i niespokojne.

Chodziłem codziennie do kościoła, przyjmowałem Eucharystię, jednak ciągle myślałem, że nie jestem w łasce. Zły ciągle mnie niepokoił i zniechęcał do chodzenia do kościoła. W październiku pojechałem z rodzicami do Lichenia. Tam w Lesie Grąblińskim byłem przy kamieniu, na którym odciśnięta jest stopa Najświętszej Pani. Wszedłem na kolanach do pomieszczenia i podszedłem tam z moją Mamusią, powiedziała mi, żebym pocałował ślad. Usłyszałem głosy, abym się zmasturbował na odcisk stopy ukochanej Matki Maryi. Gdy pocałowałem kamień, poczułem jakbym był w niebie, przeniknęło mnie uczucie przeogromnej miłości i głęboki pokój, choć słyszałem głosy. Jednak szatan wykorzystał to, że bardzo chciałem być zdrowy i tak zakłócił mi Msze św. w Bazylice i modlitwę przy świętym obrazie. Jeszcze wtedy nie rozumiałem, że Pan ma dla mnie inną drogę, że zdrowie, którego nie miałem i do tej pory nie mam, nie może być moim bożkiem oddzielającym mnie od Pana, a ja mam jedynie pokornie ufać, że Pan wie, co jest dla mnie najlepsze.

Myślę, że Pan chce, abym pokochał Krzyż i to, co za nim idzie, a nie uciekał do wygód i pozornie łatwego konsumpcyjnego życia. W listopadzie wziąłem udział w rekolekcjach w Mławie pod nazwą kurs Filipa, organizowała je wspólnota Żywa Woda. Na rekolekcjach przyjąłem Pana Jezusa jako swojego Pana i Zbawiciela, potem było wylanie Ducha Świętego. Poczułem przeogromną miłość Boga, moje oczy wypełniły się łzami, płakałem ze szczęścia. Poczułem się kochany. Dostałem też fragment Pisma Świętego do przeczytania po modlitwie nade mną, jednak myślę, że było to działanie złego ducha, gdyż fragment dotyczył, że jestem kimś wyjątkowym, którego wybrał Bóg do spełnienia szczególnego zadania tak jak proroków.

Szatan chciał poruszyć moją pychę, tak myślę. Kiedy byłem opętany szatan podsuwał mi myśli, że jestem kimś wyjątkowym, że mam do spełnienia zadanie jakąś misję, a teraz przez ten fragment chciał mnie tym podniecić i utwierdzić, że jestem kimś wyjątkowym. Wiem, że dla Pana jestem kimś wyjątkowym, że oddał za mnie życie i że tak bardzo mocno mnie ukochał, jednak szatan chce, abyśmy czuli się lepsi niż inni, a każdy z nas dla Pana ma nieskończoną taką samą wartość i każdy z nas jest w miłości Boga równy.

Po rekolekcjach poszedłem spać do cioci, tam od razu miałem myśli, że coś mnie uzdrawia i zacząłem się modlić o zdrowie, tak jakby miało to uzdrowienie teraz się stać.  Znowu zacząłem się po tym gorzej czuć. Przystąpiłem do nowej wspólnoty i zacząłem, co tydzień w poniedziałek chodzić na 19 na spotkania. Do wspólnoty należę do dziś i zachęcam każdego, aby przystąpił do wspólnoty przy kościele. Modlitwa za siebie nawzajem, wspólne uwielbianie Pana przez śpiew i modlitwę, wielu fajnych ludzi. Zaprzyjaźniłem się ze wszystkimi z mojej wspólnoty i dało mi to wiele do rozwoju wewnętrznego.

W grudniu znajoma z mojej wspólnoty zaproponowała mi abym zabrał jej syna na Spotkanie Młodych organizowane przez Wspólnotę z Taizé do Poznania. Było to na przełomie 2009 i 2010 roku. Jednak wcześniej przyjąłem w moim kościele Namaszczenie Chorych i pojechałem do Płocka na Mszę św. z modlitwą o uzdrowienie i egzorcyzm. Na Mszy znowu zamknęły mi się oczy, nie mogłem patrzeć, słyszałem głosy. Po Mszy byłem u egzorcysty, modlili się nad moją osobą, a także o zdrowie, czułem przeogromną siłę, która przez moją osobę przechodziła i po części wróciło mi zdrowie. Jednak zły chciał, aby bardziej skupili się na moim zdrowiu niż na egzorcyzmie i nadal słyszałem bluźniercze myśli po wszystkim.

Potem wróciłem na Spotkanie Młodych do Poznania. Byliśmy na nim kilka dni i wydarzyło się tam kilka pięknych chwil, a jednocześnie była walka duchowa z demonami. Codziennie z synem koleżanki przystępowaliśmy do Komunii Świętej, chodziliśmy na czuwania i do grup dzielenia. Modliliśmy się za pokój na świecie, spotykaliśmy fajnych ludzi. Jednak ja miałem straszny chaos myśli. Mój umysł był nadal nękany przez demony, pamiętam, że byłem u Spowiedzi i rozmawiałem z księdzem. Potem byłem na posiłku i spotkałem młodą bardzo sympatyczną dziewczynę, z którą rozmawiałem. Powiedziałem jej, że moim marzeniem jest zostać franciszkaninem. Ona cieszyła się z naszej rozmowy, ponieważ była sama, choć przyjechała z grupą ludzi z Krakowa.

W Sylwestra szukałem z kolegą kościoła, w którym byśmy mogli przyjąć Komunię św. Po długim szukaniu trafiliśmy na Mszę św. do dominikanów, bardzo dobrze wspominam tamte chwile. Po Mszy pojechaliśmy na czuwanie Teze, gdzie doświadczyłem przecudownej łaski Pana Jezusa – zanurzyłem się w Miłości Ducha Świętego. Zacząłem płakać z przeszywającego mnie szczęścia w duszy. Pomyślałem sobie, że przytulam się tak jak święty Jan do piersi naszego Nauczyciela i wiem, że w tym była Maryja. Pan ukazał mi, że bardzo mocno mnie kocha, że moje życie dla Niego, mimo całego zła, które uczyniłem, jest dla Niego bezcenne.

Po takich przeżyciach wróciłem do domu. Szatan zaczął mnie atakować na punkcie coraz bardziej pogarszającego się zdrowia, podsuwając mi myśli, że Bóg mnie nie kocha, że nie przywraca mi zdrowia. Zacząłem coraz bardziej chorować na umyśle, jednak ukrywałem to przed najbliższymi. Praktycznie codziennie byłem w kościele i przyjmowałem Eucharystię, ale szatan zaciekle mi mieszał w głowie podsuwając mi różne myśli. Ciągle wierzyłem, że wyzdrowieje i że pójdę do zakonu, jednak zdrowie nie wracało, a było coraz gorzej. Mijał czas i zbliżały się rekolekcje z Ojcem Jamesem w Chojnicach. Pojechałem tam z nadzieją, że wyzdrowieję, że po tym spotkaniu pójdę do zakonu. Jednak Pan miał inny plan. Szatan bardzo mocno mnie zaatakował, miałem halucynacje i bluźniercze myśli. Szatan sprawił, że byłem zupełnie skupiony na sobie. Nie słuchałem Ojca i nie przeżywałem tych rekolekcji tak jak powinienem, byłem bardzo pyszny i egoistyczny. Ciągle myślałem, że coś mnie uzdrawia, tak mi się wydawało. Po wylaniu Ducha Świętego i po chrzcie w Duchu Świętym, miałem bardzo silne halucynacje i głosy. Pomyślałem sobie, że nie jestem w łasce uświęcającej i w niedzielę, w ostatni dzień rekolekcji, poszedłem do Spowiedzi.

W czasie Spowiedzi miałem atak demonów, nie mogłem się Spowiadać. Ksiądz, który mnie spowiadał zabrał mnie na zaplecze na egzorcyzm. Zaczął się trwający kilka godzin egzorcyzm, ciągle coś w mojej osobie bluźniło i przeklinało Pana Boga i Najświętszą Panią. Zły duch chciał, aby Ojciec James do mnie przyszedł, aby zostawił tych, dla których była Msza św. i ostatni dzień głoszenia. Ojciec po wszystkim przyszedł, a mi głosy mówiły, że jestem chory psychicznie. Ojciec zrobił na moim czole znak Krzyża i kazał mnie puścić.

Coś do mnie powiedział, lecz ja oszołomiony wyszedłem i z nim nie porozmawiałem, a możliwe, że koszmar był by już się skończył. Gdyż być może Dych Święty uwolniłby mnie od działania złego ducha.

Wróciłem do domu i powiedziałem Babci, że jestem chyba chory psychicznie. Zbliżały się Wielkanocne Święta. Zacząłem coraz gorzej czuć się psychicznie i fizycznie. Miałem coraz więcej myśli samobójczych, nawet chciałem się targnąć na swoje życie, chciałem się powiesić i skończyć z tym wszystkim, co przechodziłem. Byłem psychicznie i fizycznie wykończony. Jednak Pan, a w zasadzie Duch Święty, skruszył myślami moje serce.

Poszedłem do Spowiedzi i żałowałem tych myśli i czynu, którego chciałem dokonać. Minęły Święta, a ja byłem u cioci, czułem się coraz gorzej psychicznie i fizycznie. Dostałem ataku psychozy, halucynacji i głosów, i w takim stanie trafiłem do lekarza. Lekarz zadecydował, że potrzebuję jak najszybciej hospitalizacji, gdyż mogę coś sobie zrobić i tak trafiłem prawie na pół roku do Gostynina do szpitala.

Oczywiście ksiądz egzorcysta, który mnie prowadził o tym wiedział. Rodzice z nim rozmawiali i wierzę, że się o mnie modlił. W szpitalu nikt mi nie wierzył, że mogę być opętany, lub nękany przez złe moce. Pani doktor była wierząca, jednak w opętania nie wierzyła, a ja ciągle w to wierzyłem. Wchodząc do szpitala słyszałem głosy, że teraz będę czerpał moc od innych, tak mówiły glosy. Pani doktor dała mi bardzo silne lekarstwa psychotyczne i tak zostałem i jestem nadal faszerowany lekarstwami psychotropowymi. Choć dziś w znacznie mniejszej dawce.

Najgorsze było to, że nie mogłem codziennie być w kościele i przyjmować Eucharystii - Ciała i Krwi naszego Pana, aby tak umacniać się w walce ze złem. Coraz gorzej czułem się psychicznie i fizycznie, mój kręgosłup coraz bardziej się skręcał, a w głowie rodziło się coraz więcej bluźnierczych myśli i słyszałem glosy. Nawet raz, choć tego nie chciałem, i bez  żadnego powodu, w umyśle zabluźniłem na Najświętszą Panią, a w zasadzie tak jakby coś w mojej osobie to uczyniło. Widziałem jak zły mnie niszczy, a do tego nikt mi nie wierzy, że to problem duchowy, a nie tak bardzo psychiczny, choć taki pewnie też był.

Jednak w szpitalu poznałem kilku fajnych ludzi z podobnymi problemami do mnie. Z jednym z nich do dziś się przyjaźnię i jest mi bardzo bliski, ponieważ rozmawiam o wszystkich problemach duchowych i psychicznych. On myślał, że jest antychrystem i nic mu na początku nie pomagało jednak na egzorcyzmie, który odbył się po kryjomu przed personelem ze szpitala ksiądz stwierdził, że nie jest to sprawa duchowa, a bardziej psychiczna. Dziś oboje jesteśmy po szpitalu i wzbogaceni o te doświadczenia.

Widziałem ludzi bardzo zniewolonych i zniszczonych przez życie, bardziej ode mnie,  którym lekarze przypisali jakieś choroby psychiczne, a ja bym powiedział, że było to coś bardziej duchowego. Tak spędziłem około 2 miesięcy na jednym oddziale, chodząc do kościoła jedynie w niedziele i na nabożeństwa majowe. Będąc na drugim oddziale biskup przydzielił do kaplicy szpitalnej kapelana i od wtorku do niedzieli mogłem uczestniczyć w Mszy świętej, co bardzo mnie cieszyło.

Lekarstwa, które brałem i biorę, bardzo mnie zobojętniły, byłem w szpitalu nimi naćpany, a w zasadzie organizm potrzebował dużo czasu, aby się do nich przyzwyczaić. Jednak głosy i myśli mimo wszystko nie ustępowały i lekarze zmienili mi leki, jednak to też zbytnio nic mi nie dało. Mój problem nie był psychiczny a duchowy, a zły pewnie się cieszył, że leki takie spustoszenie robią w moim organizmie.

Po szpitalu wróciłem do domu, jednak zacząłem omijać codzienną Mszę świętą. Bardzo źle psychicznie i fizycznie się czułem. Myśli, głosy, leki i pogarszający się stan zdrowia, a do tego obojętność i po części stłumione uczucia i emocje chyba wprowadziły mnie w depresję. W zasadzie wszystko przestało mnie interesować, a zły podsycał mi myśli, że Bóg mnie nie kocha. Musiałem się z tymi myślami, jakie mi towarzyszyły, ciągle „bić”. Do kościoła chodziłem dwa, może trzy razy w tygodniu.

Na moje szczęście, cały czas chodziłem do mojej wspólnoty i moi przyjaciele mi pomagali. Sam po tym wszystkim traciłem wiarę, że byłem opętany, nie wiedziałem już, co o tym myśleć. Jednak w Internecie szukałem możliwości pojechania do Ojca Johna Bashobora,  aby przekonać się, co mi dokładnie było. I znalazłem informację, że w grudniu będzie w Sopocie. Opłaciłem jednodniowe z nim spotkanie i pojechałem na kilka dni do Trójmiasta, gdzie zatrzymałem się u przyjaciela. Od niego pojechałem do Sopotu. Tam, podczas Mszy świętej dostałem ataku demonów. Jednak leki mnie hamowały, a w zasadzie wyciszały.

Miałem jednak brudne i agresywne myśli do Ojca Hojna, takie, że to czarnuch i inne. Ojciec modlił się najpierw na odległość o uwolnienie nas i podźwignięcie nas z chorób. Jednak ani z choroby ani z głosów, które wtedy zamykały mi oczy, nie zostałem uwolniony.

Po Mszy św. Ojciec przyszedł do nas, wiernych, i zaczął iść przez tłum modląc się, a ja tam stałem. Podszedł do mnie i położył na mojej głowie swoje dłonie i powiedział coś po angielsku, ale tego nie zrozumiałem. Jednak był tłumacz i powiedział do mnie, że Ojciec teraz modli się o moje uwolnienie i w tedy zrozumiałem dokładnie, że byłem opętany i dręczony przez złe duchy i wtedy nastąpiło uwolnienie.

Od tej pory minęło prawie trzy lata, i powoli wracam do zdrowia, a przyczyniają się do tego modlitwy o uzdrowienie duszy i ciała, a także rekolekcje, w których uczestniczyłem. Dziś psychicznie czuję się dobrze, choć czasem są myśli i kuszenia, ale szatan już nie ma tak wielkiego wpływu na moje życie, gdyż Krew Baranka obywa mnie prawie codziennie i Pan dokonuje cudów w moim życiu.

Dlatego chcę dać świadectwo, że nigdy nie możemy tracić zaufania do Jezusa, który oddal za nas swoje życie i ukochał nas tak bardzo, płacąc Bogu Ojcu tak wielką cenę. Dlatego każdy z nas bezgranicznie powinien ufać Mu i nigdy nie tracić nadziei i tego wam życzę i tego, abyście nigdy nie popadali w rozpacz.

Naszą siłą jest Baranek i jego Ciało i Krew i Trójca Święta przychodząca w postaci Kawałka Chleba. Odwagi! Pan nigdy nas nie pozostawi, a Duch Święty obdaruje nas swoją siłą i mocą do pokonywania diabła i chodzenia po wężach i skorpionach, a Najświętsza Pani każde dziecko do piersi przytuli i poda rękę, aby wyrwać człowieka z mocy złego. Dlatego ufajmy Bogu i Mu wierzmy.

Michał, lat 27