Klimat ulicy

 

Miał kilkanaście lat, gdy wraz z kolegami poznał tzw. ultrasów. Lokalnych kibiców, wywodzących się ze środowiska skinheadowskiego. Uwagę przyciągała ich siła, pewność siebie, oryginalny image (fleki, glany, ogolone głowy).  Ludzie z „elity” byli dla młodziaków swoistymi autorytetami. Pawłowi i spółce imponował tamten „klimat”, chcieli ich naśladować. Niebawem zaczęli chodzić, wraz ze starszymi kolegami na mecze piłkarskie. Początkowo Paweł nie zwracał uwagi na symbole, które widział na kurtkach swoich kumpli i trybunach. Dopiero po latach, na historycznych już zdjęciach, dostrzegł tzw. fany Ku-Klux-Klanu i inne rasistowskie symbole.

 

Szef ultrasów stał się mentorem młodych chłopaków. – Początkowo zaczęliśmy interesować się tzw. skrajną prawicą, a potem poszło to w stronę NS (Narodowego Socjalizmu – przyp. red.) czyli neonazizmu – wspomina Paweł.

 

Dalej było już tylko uzależnienie od grupy i „klimatu”, jaki tworzyła. Starsi nie parali się poważną pracą, zazwyczaj podejmowali jakieś dorywcze zajęcia, a całe ich życie koncentrowało się wokół osiedla i meczów. Był to czas tzw. drugiej fali, ponownego rozwoju ruchu skinheads, który nastąpił pod koniec lat 90.

 

Po okresie nauki w liceum, które Paweł ukończył jako jedyny z  całej grupy, przyszedł czas na dalszą edukację. Wyjechał na Śląsk, aby studiować architekturę. To właśnie wyprowadzka z domu sprawiła, że jeszcze bardziej oddalił się od Kościoła. O ile w rodzinnym mieście, pomimo niezbyt ciekawego towarzystwa, chodził na Msze (głównie ze względu na rodziców), tak w obcym miejscu, jako 19-letni chłopak, pozwolił sobie na więcej. Rodzice nie mieli już nad nim kontroli, dzieliła ich bariera 200 km.


/


Paweł musiał jednak odejść z uniwersytetu ze względu na pewien incydent albo - jak sam mówi - „swoje nawyki”. – W akademiku zamieszkałem w pokoju z chłopakiem z mniejszości niemieckiej, określającym siebie mianem „satanisty”. Jeszcze wtedy poczuwałem się jednak, mimo wszystko, do tego, aby sprzeciwiać się obrażaniu wiary. W momencie, gdy chłopak zaczął obrażać moje wartości, pobiłem go. Najpierw wyleciałem z akademika. W nowym miejscu poznałem ludzi, którzy byli daleko od Kościoła. Swoją postawą dopracowali we mnie myśl, że może nie warto praktykować. Po co sobie marnować niedzielę? Przecież zamiast klęczeć w kościele, można wypić piwo… - mówi Paweł. Chociaż nigdy nie bawił się w rodzimowierstwo, słuchał wtedy dużo muzyki RAC [Rock Against Communism - przyp. red.], która – jak sam przyznaje - bardzo często ma przesłanie neopogańskie. – Jest tam mnóstwo odniesień do bogów nordyckich, do bóstw starosłowiańskich. To też sprawiało, że oddalałem się od Boga. W tekstach piosenek często przewijał się motyw, że Jezus to taki Żyd, który dał lać się po gębie, a to przecież niegodne białej rasy, i tym podobne bzdury – opisuje mój rozmówca. – Teksty części tych zespołów bazowały na ideologii rodem z III Rzeszy. Przesłanie było bardzo intensywne. Chociażby piosenka Honoru „Pełni nienawiści” – refren po jakimś czasie zaczyna wchodzić do głowy i człowiek zaczyna się z  nim utożsamiać. Albo kawałek „Prawo ulicy” – słuchasz i masz ochotę wyjść na ulicę i dać komuś w gębę. Tak to oddziałuje.

 

Po wyrzuceniu z akademika, mógł być usunięty z listy studentów. Nie czekał na decyzję – sam opuścił uczelnię. Znów znalazł się w rodzinnym domu. Rodzice nalegali, aby znów zaczął praktykować, ale konsekwentnie wybierał pub, a nie kościół. – Wychodziłem o 9.00 z domu, a wracałem wieczorem. Pracowałem dorywczo. Problem zaczął się wtedy, gdy upomniało się o mnie wojsko. Nie chciałem tam wówczas trafić. Moim celem było zdobyć wykształcenie, aby nie robić za popychadło jako szeregowiec. Myślałem o pójściu do szkoły podoficerskiej i zostaniu zawodowym żołnierzem, co bardzo pasowało do mojego ówczesnego światopoglądu. Ideologia NS to przecież apologia wojny – mówi Paweł.

 

Zmiany

 

Rodzice zaproponowali mu, aby podjął studia na dobrze im znanej uczelni katolickiej, położonej dosyć daleko od domu. Pomysł bardzo go zaskoczył. W tamtym okresie niewiele wiązało go z życiem Kościoła. – Nie chodzi o to, że gadałem źle o księżach, plułem na Kościół jako instytucję. Nie. Po prostu pojawił się we mnie pewien laicyzm, podbudowany przesłaniem muzyki RAC czy poglądami znajomych z którymi spędzałem wtedy dużo czasu – tłumaczy.

 

Gdy przyjechał do zupełnie obcego miasta, na egzaminy wstępne, poznał dziewczynę. – To głównie dzięki niej zdecydowałem się na to miejsce. Między nami coś zaiskrzyło. Z tym, że była to osoba z rodziny typowo patologicznej, gdzie o Kościele nie było mowy. Tym bardziej odpowiadało mi jej towarzystwo – wspomina chłopak.


/


Nowe miasto, nowe znajomości. Szybko poznał miejscowych neonazistów. Spędzał z nimi sporo czasu. Skinheadzi przekonywali go, że można być katolikiem, a jednocześnie bawić się w subkulturę, wszczynać burdy, cieszyć się klimatem ulicy w myśl zasady „religia to tylko sprawa prywatna”. Dla Pawła te znajomości nie były jednak tym, czego oczekiwał. Miejscowi łysi nie grzeszyli inteligencją, a największy intelektualista z ich kręgu trzeci raz był na pierwszym roku studiów (tego samego kierunku). Równolegle przy uczelni działało aktywne duszpasterstwo akademickie. – Miejscowi studenci zaintrygowali mnie tym, że nosili przy sobie różańce. Było to dla mnie coś dziwnego. Początkowo patrzyłem na nich jak na dewotów, którzy nie korzystają z życia. W międzyczasie rozstałem się z dziewczyną. Coraz bardziej zaczęły kręcić ją narkotyki, do których nigdy mnie nie ciągnęło. To też był bodziec, który nakłonił mnie do zmiany i szukania czegoś nowego – mówi bohater tej opowieści.

 

Z czasem zaczął dokładniej przypatrywać się środowisku studentów jego uczelni. Jak sam przyznaje, chcąc - nie chcąc został poddany wpływom prężnego duszpasterstwa akademickiego. Na roku spotkał chłopaków, którzy określali siebie mianem „narodowców”, natomiast nie byli skinami. Do tej pory nie miał do czynienia z takimi ludźmi i dlatego podejrzewał, że ich ideowość to czyste pozerstwo. Lubili się pobawić, nosili normalne ciuchy. Ze uśmiechem wspomina, że miał z nich ubaw. Byli praktykującymi katolikami. – Pokazali mi zupełnie inne oblicze patriotyzmu. Stali się dla mnie jakimiś wzorami – mówi z zaangażowaniem Paweł.


Beata

 

/


W tym okresie poznał również Beatę – dziewczynę, która jest dla niego podporą. Jak sam przyznaje, ukochana jest osobą niezwykle religijną i to głównie dzięki niej zaczął przychylniej patrzeć w stronę Kościoła. – Nie miała ze mną łatwego życia. Gdy ona szła na Mszę św., ja – tradycyjnie, wychodziłem na piwo. Suszyła mi o to głowę. W pewnym momencie poczułem, że uczucie do niej to coś więcej, niż chwilowa fascynacja.  Wówczas Beata powiedziała, że muszę zmienić swoje życie. Dlatego niechętnie, ale jednak, zacząłem chodzić z nią do kościoła. Początkowo tylko dla świętego spokoju – przywołuje wspomnienia Paweł. Beata zauważyła, że jej chłopak podjął wyzwanie. Zdawała sobie jednak sprawę, że to dopiero początek. Chciała, aby pogłębił swoją religijność. Paweł był na początku przeciwny. – Poszliśmy w stronę ruchów Nowej Ewangelizacji. Początkowo był to neokatechumenat, ale zupełnie do mnie nie przemawiał. Byłem jeszcze zainfekowany ideologią NS, a tu nagle słyszałem o starotestamentowych odniesieniach, narodzie wybranym, itd. Mnie, osobę o takich, a nie innych przejściach, nawet odstręczało to od powrotu do Kościoła. Z tego powodu zaczęło się też psuć między mną a Beatą. Nie chciałem iść dalej, a ona tak. Być może z tego względu, że jej siostra wraz z mężem są na Drodze Neokatechumenalnej, zresztą tam się poznali. Ja widziałem w tym tylko jakieś nawiedzenie, sektę. Nie mogłem tego zrozumieć- opowiada.

 

Zaczęli jednak chodzić na tzw. msze studenckie. Prowadził je kapłan, który zrobił wielkie wrażenie na Pawle.  – Miały niezwykły, lightowy przekaz. Kazania czasem trwały nawet pół godziny, ale - dzięki nim - miałem motywację, aby iść do kościoła. Wtedy też zacząłem działać z chłopakami z Młodzieży Wszechpolskiej. Zobaczyłem, że nie trzeba być skinheadem i stosować przemoc, aby odwalać dobrą patriotyczną robotę. Zrozumiałem, że nie trzeba kogoś tłuc, aby pokazać mu po czyjej stronie jest racja. Większą uwagę zacząłem przywiązywać do siły argumentów. Podbudowało mnie też ich spojrzenie na Wiarę, którą stawiali na pierwszym miejscu – wspomina.

 

Kolejnym krokiem był dla niego Kurs Alfa. – To było coś, co mnie naprawdę podbudowało. Początkowo nie chciałem na to chodzić, ale Beata zaciągała mnie niemal siłą. Poznałem tam młodych ludzi, którzy dawali swoje świadectwo. Często byli bardzo pokaleczeni przez życie. Polecam ten kurs, bo można w sobie naprawdę wiele odkryć i zupełnie inaczej spojrzeć na świat – mówi Paweł.

 

Przyznaje, że to dzięki dziewczynie znów poszedł do spowiedzi i przystąpił do Komunii Świętej, które przez trzy lata były dla niego czymś zupełnie obcym. Teraz nie może wyobrazić sobie bez życia bez sakramentów.

 

Egzorcyzmy

 

Będąc jeszcze uczestnikiem Kursu Alfa, Paweł został poproszony o pomoc przy egzorcyzmach. Zwrócił się do niego ojciec, który dobrze znał księży, prowadzących zajęcia. To właśnie on był odpowiedzialny za duszpasterstwo akademickie. Chłopak był niezwykle zaskoczony prośbą zakonnika. Jak przyznaje ze wstydem, do wzięcia udziału bardziej skłoniła go zwykła ciekawość, niż chęć pomocy. – Pomyślałem sobie: kurcze, oglądałem „Egzorcystę”, „Egzorcyzmy Emily Rose” czy dokument „Egzorcyzmy Anneliese Michel”, a tu ktoś się do mnie zwraca, żebym wziął w tym udział. Nawet nie zadawałem sobie pytań czy jestem już wystarczająco dojrzały duchowo, czy moja niechlubna przyszłość nie położy się na tym wszystkim cieniem… - mówi z  trudem Paweł.


/


Pierwszy egzorcyzm wywarł na nim duże wrażenie. Nie jest w stanie opisać dokładnie odczuć, jakie mu towarzyszyły. Mówi, że poczuł na sobie, że oprócz tego świata, na którym jesteśmy, istnieje również świat duchowy. – Wtedy ostatecznie przekonałem się, że coś jest na rzeczy z praktykami religijnymi, że to nie tylko rytuał, ale coś bardzo realnego. To właśnie egzorcyzm przesądził ostatecznie o moim nawróceniu. Naukowcy mogą się spierać. Ja naukowcem nie jestem, ale mam pewność, że człowiek ma duszę, która jest nieśmiertelna i musimy o nią walczyć – opowiada chłopak. Najtrudniejszym momentem była chwila, gdy demon zwrócił się do niego po imieniu, przy okazji szydząc z Jego patrona. Wykrzyczał na głos wszystkie jego grzechy, również te najbardziej wstydliwe. Paweł poczuł niesamowicie zimne dreszcze, których nigdy nie odczuwał. Po egzorcyzmie najbardziej obawiał się, co pomyślą o nim księża, którzy byli przy tym obecni. Zwrócili się do niego o pomoc, a dowiedzieli się o faktach, które chłopak najchętniej puściłby w niepamięć. – Okazali się wspaniałymi ludźmi. Podeszli do mnie i pogratulowali siły, że mimo wszystko byłem tam, że się nie złamałem i poprosili o ponowną pomoc - opowiada Paweł. Mówi, że egzorcyzmy to nie tylko strach, ale również odczucie obecności Ducha Świętego. Gdy Zły na niego pluł, uciekał w modlitwę. – Dzięki niej nie załamałem się, ale czułem pomoc Bożą – wspomina.

 

Znów pomógł egzorcystom. Ten drugi raz był dla niego najtrudniejszy. Bardzo obawiał się tego, że demon znów bezpośrednio uderzy w niego. – Każdy człowiek chce, żeby ludzie znali go od tej lepszej strony, natomiast w tym przypadku było obnażenie mnie jako ułomnego człowieka. Wśród kolegów zawsze uchodziłem za kogoś, kto jest twardy i nigdy nie da się złamać, natomiast tu pojawiła się bezsilność – tłumaczy mi Paweł.

 

Każdej nocy poprzedzającej rytuał budził się z przerażeniem. Śniły mu się koszmary, widział jakieś okropne twarze. Wtedy, jeszcze przed otrzymaniem telefonu od zakonnika, był pewien, że za kilka - kilkanaście godzin odbędzie się egzorcyzm. Nie mylił się.

 

Śmierć i Zmartwychwstanie

 

Sam fakt uczestnictwa w rytuale uważa za wielki dar od Boga. W okresie, gdy pomagał ojcu egzorcyście, zmarł jego młodszy brat. Chłopiec był niepełnosprawny. Paweł od początku otaczał go opieką. Rok wcześniej, przez błąd lekarzy, została zniszczona jego serce i płuca. - Poprzez uczestnictwo w egzorcyzmach Pan Bóg przygotował mnie na to. W normalnych okolicznościach, człowiek mógłby się załamać po czymś takim. Ludzie potrafią ześwirować albo popełnić coś strasznego po takim przeżyciu. Zwłaszcza, że to był brat, którym zajmowałem się odkąd pojawił się na świecie. Dzięki moim doświadczeniom, przyjąłem tę śmierć po chrześcijańsku. Zrozumiałem, że mój brat po cierpieniu, którego doświadczył na ziemi, jest teraz szczęśliwy. Wierzę w to dalej… Byłem też oparciem dla moich rodziców… - głos chłopaka zaczyna się łamać.

 

W pokoju w którym rozmawiamy zapanowała cisza. Mnie również trudno wyksztusić słowa. Wydaje mi się, że cokolwiek teraz powiem, wobec ważnych słów Pawła, będzie błahostką. W końcu przerywam milczenie: - Powiedziałeś, że wierzysz, że Twój brat na tamtym świecie jest już szczęśliwy. Myślę, że jednak Ty to już wiesz, a nie tylko wierzysz… - Tak, to prawda. Wiem to. Brat był niepełnosprawny i to w takim stopniu, że nawet nie miał możliwości zgrzeszyć, żyjąc jak my na tym świecie. Tak naprawdę, dopiero teraz rozumiem, że ludzie, którzy są dyskryminowani są najszczęśliwsi. Odpychamy ludzi niepełnosprawnych, sądzimy, że tylko czegoś od nas potrzebują, a tak naprawdę to my potrzebujemy ich pomocy! My mieliśmy okazję zaszaleć i po śmierci będziemy sądzeni, natomiast do tych ludzi moglibyśmy się nawet modlić, aby wyjednywali nam łaski od Boga – twierdzi Paweł.


/
 

Po śmierci brata, którą Zły obelżywie „zapowiedział” na wcześniejszym egzorcyzmie (Paweł myślał początkowo, że chodzi o niego), przyszedł czas na kolejne etapy rytuału. – Co ciekawe, miałem już spokój. Wrzaski, klimat, jaki towarzyszy obrzędowi nie budziły już we mnie przerażenia. Myślę, że Szatan poniósł porażkę. Po raz kolejny objawiła się siła Matki Bożej, Pana Jezusa, Ducha Świętego. Dali mi odwagę i pozwolili podnieść się i nie zważać na to, co miało mnie zniszczyć. Pozwolili mi działać od nowa – mówi  z przekonaniem Paweł.

 

Walka trwa nadal. Chłopakowi towarzyszą pokusy, być może silniejsze, niż wcześniej, ale Wiara daje mu siłę do pokonywania tych trudów. Podejmuje wyzwania, nie poddaje się. – Każda akcja wywołuje reakcję. W pewien sposób jest to piękne! Z jednej strony idą pokusy, a z drugiej wymagania od Boga, którym muszę sprostać – twierdzi z niezwykłym spokojem mój rozmówca.

 

Nowy dzień

 

Doświadczenia bardzo zmieniły jego światopogląd. Ze smutkiem opowiada mi, jak na wydziale teologii w mieście, w którym studiuje, pewien ksiądz bagatelizował na konferencji znaczenie egzorcyzmów, mówiąc, że równie dobrze można je odprawić przez telefon komórkowy. – Trzeba zwrócić uwagę jak ta kwestia jest zaniedbana. Obecnie dokładniej dostrzegam zepsucie moralne, jakie nas otacza. Kiedyś widziałem tylko podział: my i oni – lewactwo. Dzisiaj widzę, że ludzie są daleko od Boga i zaniedbują sami siebie. Przerażające jest też to, że wielu księży przyczynia się do tego w pewien sposób. – Jaki? – dopytuję. – Nie chcę osądzać, ale widzę, że cała ta otoczka, choćby medialna, oddziałuje na miliony ludzi, również na księży. Księża również są tylko ludźmi i też są podatni na bodźce, na które i my jesteśmy. Do nich też przenika cała ta zgnilizna. Myślę, że szczególnie w dzisiejszych czasach, bycie księdzem to największe wyzwanie, jakie można podjąć w życiu. Media mają służyć dobru, a dobro to pielęgnowanie tradycji, budowanie duchowe i moralne człowieka, natomiast media – choćby poprzez promowanie bluźniercy Darskiego – całkowicie nie sprostały swojemu zadaniu.

 

/


Paweł mówi, że dopiero teraz widzi, rację po stronie duchownych, krytycznie wypowiadających się na temat horoskopów, tarota, itp.  z pozoru niegroźnych rozrywek. – Jeżeli przestajemy ufać Bogu, jeśli zapominamy, że nasz los zależy od tego, jak będziemy postępować, sytuacja robi się nieciekawa. Zresztą można być nawet człowiekiem niewierzącym, ale jeżeli wie się, co to znaczy moralność czy jakieś zasady, to tarot, horoskopy czy  wróżby nie są potrzebne. Zaczyna się od horoskopu, a kończy na nałogowym chodzeniu na wróżki. – Już widzę te tytuły na stronach typu „Czytam prawicową publicystykę dla beki”, głoszące, że katole znów chrzanią o szkodliwości wróżb i wciskają kit – wtrącam. – Wiesz, kwestia jest taka, że jeśli ktoś nie chce wierzyć, to i tak nie będzie. Nie można go na siłę, za ręce i nogi zanieść do kościoła. Chodzi tylko o to, aby otworzyć oczy. Aby zwrócić uwagę na to, że jesteśmy tylko ludźmi. Nie chodzi o to, aby straszyć horoskopami – ludzie po prostu zaprzedają wolną wolę na ich rzecz. Czy to jest dobre? Nie. Właśnie o tym powinniśmy pamiętać. A jeżeli ktoś podchodzi do tego, jak do zabobonu ze średniowiecza, to dalej będzie dla niego śmieszne. Pewnie nie przekonam takiego człowieka. Być może za to, co mówię będę wyśmiany. Ale wierzę, że na te kilka-kilkanaście tysięcy osób, które przeczyta ten reportaż, choć jedna zastanowi się nad tym. I o tę jedną osobę warto walczyć – mówi ze stoickim spokojem Paweł.

 

Kim jesteś dzisiaj? – pytam. – Przede wszystkim katolikiem, a w dalszej kolejności Polakiem. Mam konserwatywne poglądy, ale nie skrajnie prawicowe.

Obecnie kończy studia, niebawem uzyska tytuł magistra. Podjął pracę, która przynosi mu stały dochód. Radzi sobie w życiu. Cały czas towarzyszy mu Beata. Widać, że uczucie, zwłaszcza po takich przejściach, jest bardzo silne. – Chciałbym założyć rodzinę - mówi Paweł. – Czyli Wiara, Nadzieja i Miłość? – pytam. – Owszem. Wiara, Nadzieja, Miłość… i Bóg, Honor, Ojczyzna! – odpowiada z uśmiechem Paweł.

 

Aleksander Majewski