Miesiąc przed ślubem okazało się, że jestem chora. Lekarze wykryli u mnie torbiel na jajniku i zadecydowali, że muszę mieć go całkowicie usuniętego. Dla mnie to była szokująca informacja, ponieważ zawsze marzyłam o licznej rodzinie, a tutaj z dnia na dzień, dodatkowo w takim momencie, dowiedziałam się, że mogę być całkowicie pozbawiona radości płynącej z macierzyństwa.  Po ślubie zaczęliśmy wizyty u różnych lekarzy, ale pomimo starań nadal nie zachodziłam w ciążę. Niestety ginekolodzy patrzyli na problem bardzo powierzchownie i jeden z nich radził In vitro, nie próbując leczyć przyczyn niepłodności.

Wtedy właśnie razem z mężem wybraliśmy się na rekolekcje dotyczące problemu niepłodności, po których zainteresowaliśmy się naprotechnologią i postanowiliśmy spróbować leczyć się tą metodą, tym bardziej, że jedynie ona porusza problem endometriozy. Na początku uczyliśmy się Modelu Crightona, a następnie trafiliśmy do lekarza, zajmującego się naprotechnologią, który dalej poprowadził moje leczenie. Dla mnie był to  cud, ponieważ był on pierwszym specjalistą, który potraktował mnie w tak ludzki i życzliwy sposób. W gabinecie wisiał krzyż, co dodawało mi wiele otuchy, a doktor często powtarzał, że chociaż mamy zrobić, co  w naszej mocy, to jednak poczęcie dziecka leży w Bożych, a nie naszych rękach.

Leczenie zaczęliśmy w lutym, a początkiem sierpnia postanowiłam modlić się o poczęcie dziecka  za wstawiennictwem Jana Pawła II.  Czytając „Gościa Niedzielnego” natknęłam się na artykuł o dziewczynce, która urodziła się w siódmym miesiącu ciąży i jej życie było zagrożone. Dzięki usilnej modlitwie matki, która prosiła o wstawiennictwo Papieża Polaka, dziecko zostało całkowicie uzdrowione. Sprawa ta była brana także pod uwagę w procesie kanonizacyjnym Papieża. Wtedy wzrokiem natrafiłam na obraz Jana Pawła II, który wisi w naszym domu i przyszło mi do głowy, żeby też Go prosić w mojej sprawie, skoro jest tak wspaniałym orędownikiem. Nie korzystałam z litanii ani innych formuł modlitewnych, ale zamiast tego zawsze po modlitwie swoimi słowami mówiłam Papieżowi o moim problemie, aby przedstawiał go Bogu. On był moim ambasadorem w niebie.

[koniec_strony]

W momencie, kiedy  prosiłam Papieża o wstawiennictwo, moje serce było już uzdrowione z zaborczego podejścia do posiadania dzieci. Dla mnie, jako kobiety, urodzenie dziecka zawsze było   czymś niesamowicie ważnym i praktycznie przez dwa lata od ślubu do tego momentu borykałam się z różnymi lękami i wewnętrznym zniewoleniem w tym zakresie. Kiedy razem z mężem uczestniczyliśmy w mszach z modlitwą o uzdrowienie gorąco prosiłam Boga nie tyle nawet o poczęcie dziecka, co raczej o wewnętrzne uzdrowienie. Powoli uświadamiałam sobie, że dzieci są darem, który Bóg daje w różnym okresie życia, kiedy On sam uzna to za stosowne, tak samo jak było to w przypadku różnych par biblijnych. Pomyślałam, że jak przyjdzie mi czekać kilka lat na urodzenie dziecka, to chciałabym przeżywać to w wewnętrznej zgodzie na ten stan rzeczy i z cierpliwością. Ponadto coraz wyraźniej wiedziałam, że biblijna płodność nie musi zawsze wyrażać się w posiadaniu dzieci, ale także na innych, duchowych obszarach i pragnęłam zaufać Bogu w tym względzie.

Początkiem sierpnia, kiedy już pogodziłam się z moimi problemami,  okazało się, że poczęło się nasze dziecko.  Wierzę, że to dokonało się właśnie za wstawiennictwem Jana Pawła II. To była dla nas ogromna radość! Na początku, pomimo tego, że miałam mdłości, ciąża rozwijała się prawidłowo. Niestety w trzydziestym tygodniu lekarze wykryli, że dziecko ma za mało wód płodowych i może zaistnieć konieczność wcześniejszego wywoływania porodu. Nie chciałam, aby moja córeczka była wcześniakiem, ponieważ mogłoby to wiązać się z różnymi powikłaniami i bałam się, że jak urodzi się taka mała i słaba, to sobie nie poradzi. I znowu uchwyciłam się Jana Pawła II. Gorąco prosiłam Go o opiekę nad małą, aby była zdrowa i bezpieczna. Największy kryzys przypadł właśnie w dzień wspomnienia śmierci Papieża, czyli 2 kwietnia. Lekarze orzekli, że trzeba już wywołać poród. Od razu daliśmy znać wspólnocie i rodzinie, którzy gorąco się za nas modlili. Dzień później zapadła decyzja, aby jednak poczekać z rozwiązaniem, co w późniejszym okresie okazało się trafnym wyborem, ponieważ mój stan się poprawił. W ten sposób dobrnęliśmy już do trzydziestego siódmego tygodnia, więc córeczka nawet jeżeli już by się urodziła to będzie bezpieczna, ponieważ jest to czas,  w którym przychodzi na świat wiele dzieci, a większość narządów jest już odpowiednio rozwinięta.

W czasie ciąży miało miejsce jeszcze jedno bardzo ważne dla mnie wydarzenie. Razem z mężem wybraliśmy dla naszej córeczki imiona Olga Maria. Przyszły one do nas w sposób naturalny i nie mieliśmy żadnych wątpliwości, że tak powinna się nazywać. Było to o tyle dziwne, że ja nigdy nie planowałam tak nazwać naszej córeczki. W czasie mojego pobytu w szpitalu jedna z koleżanek czytała akurat książkę o Janie Pawle II i powiedziała mi, że tak miała na imię siostrzyczka Papieża. To był dla mnie niesamowity znak potwierdzający, że Papież rzeczywiście czuwał nad naszą małą i ma ją w swojej opiece, dlatego dzień kanonizacji jest także dla mnie niesamowitym czasem radości i wdzięczności za posługę Jego życia, a także za to, że wstawia się teraz za nami w niebie.

Chwała Panu!

Paulina

Świadectwa wysłuchała Natalia Podosek

Jeszcze dziś kolejne świadectwo na portalu Fronda.pl dotyczące wstawiennictwa świętego Jana Pawła II.