Tak więc, dużą część Polaków uwolniono już od stresu związanego z funkcjonowaniem niezależnej lokalnej prasy. Jak wiadomo, wypełniały ją stresogenne wolne rodniki, czyli złe informacje. Tu poszła łapówka, tu burmistrz w godzinach pracy urządzał sobie seks party w urzędzie, a gdzieś tam nakradli przy budowie oczyszczalni. Ludzie to czytali i denerwowali się. A potem nadciśnienie, choroby serca, nerwice, depresje gotowe.

Władza centralna tym biednym ludziom pomogła i zostawiła samorządom furtkę, by mogły wydawać własne, bezpłatne gazety. Darmowa, urzędowa konkurencja wykończyła w wielu miejscach pozostałą prasę, i dzięki temu teraz zamiast przekrętów i niedoróbek można przeczytać o burmistrzach otwierających drogi, wójtach kochających dzieci mieszkańców jak własne, ciężko pracujących urzędnikach. Dowodem tej pracy są zresztą właśnie owe gazety samorządowe, w których urzędnicy sami recenzują własną pracę. Recenzje z reguły wypadają bardzo pozytywnie.

Ponieważ eksperyment walki ze społecznym stresem na poziomie lokalnym się udał nadszedł czas więc przenieść go na grunt krajowy i zacząć od podstaw. I to się właśnie dzieje. Bezstresowe chowanie zaczyna się od najmłodszych. Już wkrótce szkołom i nauczycielom zostanie zaoferowany rządowy program „Cyfrowa szkoła”. Uczniowie mają na swoich tablecikach mieć zainstalowane e-podręczniki zamiast tachać kilogramy książek do szkoły w plecakach. Do tej pory brzmi doskonale, ale dalej będzie jeszcze lepiej.

W ramach projektu oferowany będzie nauczycielom poszczególnych przedmiotów jeden podręcznik – to ważne, że jeden, nie kilka. Podręcznik powstanie za pieniądze podatnika, czyli będzie „darmowy”. W efekcie tego nauczyciel – podobnie jak czytelnik prasy lokalnej – będzie wybierał nie według swojego lub rodziców widzimisię, a brał to, co „darmowe”. Do tej pory rodzic był skazany na nieustanne rozterki: a może taki profil, a może taka szkoła. Jedni wysyłali dzieci do szkół o profilu katolickim, inni liberalnym, bo chcieli je wychować na własną modłę, we własnym systemie wartości. Teraz pomyśli za nich państwo i dzięki „darmowej” pomocy z budżetu państwa, podaruje im jeden właściwy, napisany tak jak trzeba, należyty podręcznik. I rodzice, i dzieci, stres związany z jakimiś wyborami, różnymi koncepcjami, mają z głowy.

Co ciekawe, chyba wizja ta jakoś nie przeraża i opozycji. Nic dziwnego, w końcu po wyborach, wystarczy wymienić obowiązkowe książki na własne, pozmieniać co trzeba, i edukować lud na własną modłę pozostawiając go nadal w bezstresowej świadomości, że wybór podjęto na górze i nie ma czym się martwić. Wschódazję zastąpiła Eurazja i lecimy dalej. Bezstresowo.

Wiktor Świetlik

Felieton ukazał się na portalu sdp.pl