Polski rząd zwleka z przyjęciem niemieckiego kandydata na ambasadora w Polsce Arndta Freytaga von Loringhovena. Jak się bowiem okazuje jego ojciec służył w Wehrmachcie, a następnie był adiutantem w bunkrze Hitlera.

- To typowa kariera niemieckich oficerów. Dlaczego Kaczyńskiemu to przeszkadza? - pyta z nieukrywanym oburzeniem dziennikarz „Gazety Wyborczej” Bartosz T. Wieliński

Pisze też dalej:

- Gdy Jarosław Kaczyński dowiedział się, że ojciec Arndta Freytaga von Loringhovena, nowego ambasadora Niemiec, służył w bunkrze Hitlera, uznał to za policzek ze strony Angeli Merkel. To dlatego dyplomata od ponad dwóch miesięcy nie może wjechać do Polski

A służbę wojskową ojca niemieckiego kandydata na ambasadora,  Bernda Freytaga von Loringhovena opisuje następująco:

- Bernd Freytag von Loringhoven jako kapitan Wehrmachtu dowodził kompanią czołgów pod Stalingradem. Na początku 1943 r. po okrążeniu Niemców przez Armię Czerwoną został ewakuowany z kotła jednym z ostatnich samolotów. Awansował do majora, został oficerem sztabowym. Pod koniec wojny służył jako adiutant szefa sztabu sił lądowych gen. Heinza Guderiana, którego później zastąpił gen Hans Krebs. W tej funkcji brał udział w odprawach dla Adolfa Hitlera. W 1945 r. odbywały się one w bunkrze pod Kancelarią Rzeszy

W sumie ... Niemcom pewnie to nie przeszkadza. No i dziennikarzowi "Gazety Wyborczej".


mp/wyborcza.pl