- Ma Pan już pełną dokumentację medyczną dotyczącą Anny Walentynowicz?


 - Zadzwoniłem do prokuratury z pytaniem, czy dotarła już z Rosji dokumentacja z sekcji zwłok mojej mamy. Powiedziałem pani prokurator, kim jestem, że aktualnie przebywam za granicą i chciałbym wiedzieć, czy mam przyjechać do Warszawy, by zobaczyć dokumenty. W odpowiedzi usłyszałem, że nic mi nie powiedzą, chociaż nie pytałem o szczegóły, a jedynie o to, czy z Rosji przyszła dokumentacja. Zamiast mi pomóc, potraktowano mnie jak natrętnego petenta. Ja do dzisiaj nie wiem, co jest w tym protokole, czy w ogóle został sporządzony, a nawet jeżeli jest, to nie wiem, co zawiera.

 

- Czy ktoś informował Pana, że w Moskwie została przeprowadzona sekcja zwłok pani Anny Walentynowicz?

 

- Nikt ze strony polskich władz mnie o tym nie poinformował i tak naprawdę nie wiem, czy sekcja została przeprowadzona. Teraz polska prokuratura bada rosyjską dokumentację medyczną, co nasuwa najgorsze obawy: czy w trumnach są rzeczywiście nasi bliscy, czy poświadczono nieprawdę w dokumentach sekcyjnych ofiar katastrofy, jak już to udowodniono w przypadku ministra Zbigniewa Wassermanna? Dlaczego nie pozwolono nam otworzyć trumien i dlaczego w Polsce nie zrobiono ani jednej sekcji zwłok ofiar smoleńskiej katastrofy? Ja na te pytania nie znajduję żadnej racjonalnej odpowiedzi.



- Były trudności z rozpoznaniem ciała Anny Walentynowicz?

 

- Z identyfikacją mamy nie miałem żadnych problemów. Ciało było w całości, rozpoznałem ją natychmiast po twarzy – nie miałem wątpliwości. Mimo to Rosjanie pytali mnie o znaki szczególne, np. blizny pooperacyjne.



- Czy był Pan przy wkładaniu zwłok pani Anny Walentynowicz do trumny i jej plombowaniu?

 

- Niestety nie i bardzo tego żałuję. Gdybym nie był takim kłębkiem nerwów, pewnie zrobiłbym wszystko, żeby być przy wkładaniu zwłok, zamykaniu i plombowaniu trumny. Niestety, nie dopilnowałem tego i mam w związku z tym wyrzuty sumienia. Nie wiem też, czy przy zamykaniu trumny był pracownik konsulatu.



- Czy uważa Pan, że powinna powstać międzynarodowa komisja do zbadania katastrofy smoleńskiej?

 

- Od samego początku uważałem, że powinna powstać taka komisja, a sprawą nie powinni zajmować się politycy, jak np. minister spraw wewnętrznych Jerzy Miller. Od wyjaśniania katastrofy są naukowcy: lekarze sądowi, fizycy, ludzie, którzy mają wiedzę na ten temat. A w Polsce teraz jest tak, że rząd nie może znaleźć pieniędzy na zwołanie konferencji naukowej, o którą dopraszają się naukowcy z uznanych uczelni: fizycy, ludzie zajmujący się aerodynamiką, budową i wytrzymałością materiałów itd. Ci ludzie chcieli zorganizować taką konferencję, dopraszali się, a rząd nawet nie znalazł sali na ten cel.



- Jak Pan ocenia działania rządu w sprawie Smoleńska?

 

- Proszę mi wierzyć, że jestem bardzo daleki od teorii spiskowych, jednak to, co zrobił rząd w sprawie wyjaśniania smoleńskiej katastrofy, świadczy o tym, że albo się czegoś boi, albo o czymś wie i koniecznie chce to ukryć. Kłamie w żywe oczy i kręci wspólnie z przedstawicielami MAK i rosyjską prokuraturą.  Przez blisko dwa lata obserwuję paskudną propagandę, która nie ma nic wspólnego z prawdą.

(...)

 

Rozmawiała Dorota Kania

 

Janusz Walentynowicz ma 60 lat, z zawodu jest operatorem żurawi samochodowych i wieżowych. Mieszka w Anglii, ma dwoje dzieci - 29-letnią Katarzynę i 34-letniego Piotra. 

 

Więcej: Niezalezna.pl

 

JW/GazetaPolska.pl