Zbigniew Nosowski, ks. Kazimierz Sowa, Jan Turnau, Marcin Wojciechowski, „Więź”, „Znak”, warszawski KIK, Joanna Senyszyn – wszyscy są głęboko wstrząśnięci faktem, że zakonnik nie może gadać kiedy i co chce. Grupa świeckich – z „Więzi”, „Znaku” i „Tygodnika Powszechnego” próbuje też zbierać podpisy pod apelem do prowincjała księży marianów, by ten zdjąć zakaz publicznych wypowiedzi z ks. Bonieckiego. Oburza ich także i napełnia wstydem fakt, że ks. Adam Boniecki złozył ślub posłuszeństwa, który nakłada na niego pewne obowiązki. Zdaniem publicystów i autorytetów taki ślub ogranicza wolność osobistą i utrudnia debatę. A próba wyciągania konsekwencji wobec zakonnika z takimi zasługami dla salonu – to już absolutny skandal. Co innego, gdyby do milczenia wezwano ojca Rydzyka, wtedy salon byłby dumny, a Janda może nawet wróciłaby do Kościoła. I nikt nie trułby o wolności słowa.

 

I właśnie to najlepiej pokazuje, że cała ta afera wcale nie wynika z troski o wolność wypowiedzi czy swobodę dyskusji, a o to, by tak zmienić Kościół, by tańczył on w rytm muzyki docierającej z Czerskiej czy Wiertniczej. Katolicy mają zacząć myśleć i czuć, jak ks. Boniecki, protesty przeciwko sataniście uznawać za przesadzone, krzyża za niekonieczny i wprowadzony do Sejmu w sposób nieodpowiedni, a Palikota za uzasadniony wyraz opinii. Taki nowoczesny katolik pamiętałby też, że takie przeżytki jak śluby posłuszeństwa są niepotrzebne, i uznawałby, że władze zakonne powinny nie tylko pochodzić z wyborów powszechnych, ale też że ich decyzje powinny być konfrontowane z sondażami opinii publicznej.

 

To wszystko byłoby przy tym nawet dość śmieszne, gdyby nie jeden, ale za to istotny drobiazg. Otóż przez historię panów i panie (a także niestety zakonników, choćby pewnego dominikanina, który oczywiście odwołał się w komentarzu do sprawy ks. Bonieckiego do legendy o Wielkiej Inkwizytorze) ludzie zaczynają podejmować idiotyczne decyzje, i oznajmiają, że odchodzą z Kościoła. Pomijam taki drobiazg, że z Kościoła zwyczajnie odejść się nie da, chrzest pozostaje niezmywalny. Trzeba mieć świadomość, że takie decyzje naprawdę narażają na poważne niebezpieczeństwo życie wieczne konkretnych ludzi. Krystyna Janda może myśleć, co jej się żywnie podoba, ale katolik wie, że poza Kościołem i Chrystusem nie ma zbawienia. Porzucając więc Kościół, z tak błahego powodu, Janda powinna mieć świadomość, że może w ten sposób narazić swoje życie wieczne. A odpowiedzialność za to spoczywa na tych, którzy wywołują histerię związaną z tym, że zakonnika obowiązuje posłuszeństwo.

 

Tomasz P. Terlikowski