Minister został natychmiast surowo skarcony przez prezesa NBP Marka Belkę, który sam ostatnio zasłynął wypowiedzią, że giełda to kasyno, a nieco wcześniej, że zna Jannifer Lopez.

 
Prezes NBP miał widocznie dość błazenady ministra finansów, oświadczył więc, że Bank Centralny zgodnie z konstytucją RP i ustawą o NBP nie może finansować deficytu budżetowego i że sytuacji kryzysowej na razie nie ma. Traktować poważnie Rostowskiego z pewnością nie należy, jednak to miotanie się od zapewnień, że kryzys Grecji został rozwiązany, do straszenia wojną; od zapewnień, że dług publiczny jest pod kontrolą, do przewidywania gwałtownego wzrostu cen polskich obligacji - mówi wyraźnie o strachu i bezradności sztukmistrza z Londynu.


Kończy się wachlarz sztuczek księgowych, nos rośnie coraz szybciej, złotemu grozi atak spekulacyjny, a olbrzymie potrzeby pożyczkowe Polski uświadamiają Rostowskiemu coraz dobitniej, że tyle i tak tanio jak dotychczas pożyczać się nie da.


Konkurencja na rynku długu w Europie będzie zabójcza – 157 mld euro tylko w I kw. eurolandu. Sami Włosi wyciągną rękę po 53 mld euro w pierwszych miesiącach br., Hiszpanie po 51 mld euro, Francuzi tylko w styczniu po 49,5 mld euro.


Na razie i tak za obligacje naszej zielonej podobno wyspy trzeba płacić drożej niż za kryzysowe obligacje Hiszpanii, a Czesi biją nas wręcz na głowę.


Nasz „Pinokio” już to wie, dlatego pożyczał na zapas już w końcówce ub. roku, teraz negocjuje po cichu nowy kredyt w Banku Światowym w wysokości ok. 1 mld dol. na reformę systemu finansów publicznych, a w I kw. 2012 r. wyemituje bonów skarbowych za 14-15 mld zł.

 

Jedno jest już pewne, prezesowi Belce nie wystarczy pieniędzy z rezerw walutowych. Drukowania złotego, które pośrednio zaproponował minister Rostowski w ramach wykupu obligacji na rynku wtórnym raczej też nie. Kolejny przewał 20-lecia nie wypalił, zostały jeszcze OFE, pieniądze polskich ciułaczy w SKOK-ach i wyższe podatki.

Skutecznie zniszczona zostanie giełda m.in. poprzez pomysł podatkowy dla KGHM. Co za problem zarżnąć złotą kurę – daje tyle podatków, składek i opłat do budżetu co prawie cały zagraniczny sektor bankowy w Polsce.

W ramach cudów w przeddzień sylwestrowej nocy stworzono za granicą jakieś dziwne wehikuły finansowe, które zablokowały wolny rynek walutowy na odpowiednią chwilę. Nieznany inwestor cudem powrócił złotego na ojczyzny łono, zatrzymał zegar zagłady dla 55 proc. progu ostrożnościowego. Kiedyś coś podobnego w historii Polski już było, być może to taki FOZZ w nowym entourage'u.

Złoty to jedna z najsłabszych walut świata w 2011 r. - obok walut afrykańskich  i forinta. Jeśli Węgrom powinie się noga, a spekulacyjne hieny uderzą w braci-Węgrów z nową siłą, Polska, pusząca się niczym paw i stosująca na potęgę greckie sztuczki, zostanie potraktowana bez żadnej taryfy ulgowej.

Trzeba będzie sięgnąć po elastyczną linię kredytową – 30 mld dol., która szybko pójdzie na ratowanie kursu złotego (ten wtedy łatwo może przekroczyć 5 zł/euro, idąc śladem forinta) czy na skup polskich obligacji, mogące w tydzień przekroczyć 7 proc. Głupawe i nieprofesjonalne wywody, że jak będzie źle, to NBP wyłoży kasę, mogą tylko zachwiać złotym i resztkami naszej wiarygodności, zaalarmować inwestorów i rynki, bo w kraju wielu już wie, że minister finansów już całkowicie utracił kontrolę nad polskim złotym i polskim długiem, a znaczący odpływ kapitału z naszego kraju jest tylko kwestią czasu. Ciekawe, komu pierwszemu puszczą nerwy w tym pokerze oszustów. Tajfun Vincent wcześniej czy później zmiecie ten rząd.

 

niezalezna.pl