"Lecącego z Amsterdamu malezyjskiego boeinga zestrzelono na rozkaz z Moskwy, a jako cel ataku brano również pod uwagę polski samolot – twierdzi Andriej Iłłarionow w rozmowie z dziennikiem "Super Express".  I jak dodał, po informacji, że zestrzelono pasażerski samolot nad wschodnią Ukrainą, na Kremlu pojawiło się zadowolenie z wypełnienia rozkazu: "Ten zamach terrorystyczny był zaplanowany. (…) Zestrzelono go na rozkaz. Informacje, które od czwartku do nas spływają, jednoznacznie wskazują, że żadna z obowiązujących wersji wydarzeń nie jest prawdziwa. Jedyna wersja, która znajduje potwierdzenie w faktach, to ta o celowym dokonaniu zamachu terrorystycznego z rozkazu najwyższych władz rosyjskich".

Iłłarionow nie zgadza się z opinią, że to separatyści prorosyjscy zestrzelili samolot przez pomyłkę: "Krążą opowieści jakoby separatyści mieli zestrzelić cywilny samolot przez pomyłkę. Miało im się wydawać, że to ukraiński samolot transportowy. Tylko że maszyny, których używa ukraińska armia, latają na wysokości do 7,7 tys. metrów i z prędkością do 540 km/h. Zestrzelony boeing leciał na wysokości 10 tys. metrów z prędkością 850 km/h. Ten, kto mierzył w ten samolot, musiał wiedzieć o tej różnicy. Nie można tych dwóch maszyn ze sobą pomylić!".

Rosyjski ekonomista, analityk Cato Institute, przypomina, że wyrzutnia Buk, z której zestrzelono samolot to bardzo  skomplikowany system obrony przeciwlotniczej, do którego obsługi potrzeba długiego przeszkolenia: "Ten, kto obsługiwał te urządzenia, musiał wiedzieć, z jakim samolotem ma do czynienia. Co więcej, obsługa tego systemu w Rosji prowadzona jest wyłącznie za wiedzą sztabu generalnego. Najwyższe czynniki wojskowe i polityczne wiedziały, co się dzieje i akceptowały to".

Co dało Putinowi zestrzelenie samolotu pasażerskiego? Iłłarionow odpowiada: " Jest mu bardzo na rękę. Przyjrzyjmy się bowiem sytuacji. W ostatnich tygodniach ukraińska armia odnosiła coraz to nowe zwycięstwa w walce z tzw. separatystami. Wyzwoliła pół terytorium, na którym działali rosyjscy najemnicy. Każdego dnia odzyskuje kontrolę nad jedną-dwoma miejscowościami na wschodzie Ukrainy. Dla rosyjskich władz stało się jasne, że to tylko kwestia kilku tygodni, kiedy Ukraińcy poradzą sobie z całym tym ruchem separatystycznym".

Co ciekawe i niepokojące na przyszłosć, Moskwa wg. Iłłarionowa od początku  rozpatrywała jako cel ataku samoloty lecące z dwóch miast - Amsterdamu i Warszawy. "Już dawno temu ludzie pracujący w rosyjskim sztabie generalnym mówili mi, że ich plany wojny nuklearnej zakładają w pierwszej kolejności atak właśnie na Amsterdam i Warszawę. Dla ludzi z Zachodu ta logika może nie być do końca zrozumiała, ale Warszawa to nie tylko stolica najważniejszego tzw. państwa przyfrontowego, ale także państwa, który w rosyjskiej opinii jest jednym z najbardziej nieprzyjaznych Rosji".

Dlaczego padło na samolot lecący z Amsterdamu a nie z Warszawy? "Po pierwsze, żaden samolot z Warszawy nie przelatywał nad strefą konfliktu. Po drugie, katastrofa polskiej maszyny nad tym obszarem od razu zrodziłaby skojarzenia ze Smoleńskiem. Tego Putin nie potrzebował. Po trzecie, śmierć głównie Polaków nie byłaby wystarczająco wymowna. Z kolei masowa śmierć mieszkańców sytej i żyjącej w spokoju Europy Zachodniej według zamysłów Putina miała doprowadzić do szoku psychologicznego i zgody na jakikolwiek rozejm, który zakończyłby przelew krwi na Ukrainie. To, jak wspomnieliśmy, najbardziej odpowiadałoby Kremlowi".

Na koniec Andriej Iłłarionow mówi, źe Putin nie cofnie się przed niczym, a sankcje Zachodu nie zrobią na nim żadnego wrażenia: "W ogóle się nimi nie przejmuje. W geopolitycznej wojnie, którą rozpętał, ta kwestia nie gra żadnej roli. Martwi go tylko to, że Ukraina może wypaść z jego sfery wpływów. Środki i konsekwencje utrzymania jej pod kontrolą nie mają dla niego znaczenia. Sankcje gospodarcze to tylko pieniądze, które raz są, raz ich nie ma. Ukraina to sprawa wieczności".

I co teraz zrobi Zachód po takich informacjach?

mod/"Super Express"