Marta Brzezińska-Waleszczyk: Od jakiegoś czasu, w dużej mierze dzięki staraniom różnych środowisk patriotycznych, Żołnierze Wyklęci wyszli z cienia, stając się nawet elementem popkultury. Młodzi ludzie noszą ich podobizny na koszulkach, biegną w maratonie ich imienia, w Ostrołęce powstaje muzeum Wyklętych. Tyle, że powszechnie przyjęło się, że Wyklęci to byli tylko mężczyźni. Pańska książka rozprawia się z tym stereotypem.

Bardzo się cieszę, że przez Polskę przewala się lawina patriotycznej pamięci o Żołnierzach Wyklętych. Piosenki o nich śpiewają Panny Wyklęte i zespół De Press, kibice kultywują pamięć Wyklętych, a młodzież samoistnie organizuje uroczystości rocznicowe. I – chwała tym młodym ludziom za to! – Polacy pamiętają bardziej o 17-letniej sanitariuszce „Ince”, która rozdawała rannym wrogom bandaże, niż o komunistycznym generale, które kazał strzelać do strajkujących rodaków. Mam tylko nadzieję, że wśród tej ogólnospołecznej lawiny, moja książka „Dziewczyny Wyklęte” będzie choć małym kamykiem pamięci o tych, często nieznanych, bohaterkach.

Coś w tym jest, że kiedy myślimy o Żołnierzach Niezłomnych, widzimy twardych, uzbrojonych mężczyzn w polskich mundurach. Mówi się Żołnierze Wyklęci, mając na myśli w rzeczy samej przede wszystkim chłopców z leśnych oddziałów. To nie jest tak, że przedstawiając historie Dziewczyn Wyklętych burzę jakieś ogólne wyobrażenie o podziemiu antykomunistycznym. Wszak wszyscy słyszeli o „Ince”, a przejmujące piosenki Panien Wyklętych (aby wspomnieć choć np.: „Modlitwę Dziewczyńską” i „Panie generale”) poruszą każde serce. W swej książce chciałem opowiedzieć szerszemu gronu czytelników o nieprawdopodobnych losach polskich kobiet walczących przeciw nowemu komunistycznemu zniewoleniu naszego kraju. Pragnąłem, aby życiorysy tych bohaterek poznali nie tylko zawodowi historycy szperający w archiwach.

Polacy kojarzą postać Danuty Siedzikówny „Inki”, czasem znają jeszcze Lidię Lwow „Lalę”, ale na tym kończy się ich wiedza. Jak dowodzi Pańska najnowsza publikacja, Dziewczyn Wyklętych jest znacznie więcej.

Rozpoczynając pracę nad książką „zrobiłem” trzydzieści kilka nazwisk Dziewczyn Wyklętych, jako potencjalnych bohaterek przyszłej publikacji. Ale i tak to przecież nie wszystkie polskie konspiratorki antykomunistycznego podziemia. Chyba niemożliwym jest zliczyć, ile było tych kobiet, jak rozkładał się procentowy udział dziewczyn w konspiracji... Mogę tylko podać jeden przykład - w 1. szwadronie ppor. „Zygmunta” Błażejewicza z Brygady mjr „Łupaszki” Zygmunta Szendzielarza, na 80 żołnierzy były dwie sanitariuszki.

Pokutuje powszechne przekonanie, że jeśli już w podziemiu niepodległościowym działały kobiety, to zwykle w roli narzeczonych żołnierzy albo co najwyżej sanitariuszek. A przecież były też łączniczki, kobiety działające w wywiadzie, pełniące wiele innych odpowiedzialnych funkcji.

Faktycznie, wiele kobiet pozostawało w oddziałach leśnych wraz ze swymi mężami, narzeczonymi, chłopakami. Były tam sanitariuszkami, łączniczkami, opatrywały rannych i przenosiły tajne meldunki. Niektóre wykonywały jeszcze bardziej przyziemne codzienne czynności: gotowały, prały, cerowały. Inne tylko utrzymywały w swych domach konspiracyjne punkty kontaktowe czy tajne kwatery. Często one nawet nie wpadły w ubeckie ręce i nie ujawniły komunistycznym władzom swej działalności. Nawet teraz pozostają bezimiennymi, cichymi bohaterkami tamtej walki. Ale naturalnie były też dziewczyny walczące z bronią w ręku, jak np. „Dziuńka” i „Danka” z oddziału „Otta”, o których opowiadam w swojej książce. Ta druga rozstrzeliwała nawet Sowietów mówiąc, że to z zemsty za gwałt dokonany na niej przez czerwonoarmistów.

Co łączy wszystkie 16. bohaterek Pańskiej książki? Zapewne, każda decydowała się na działanie w konspiracji z innych powodów, ale wszystkie one ryzykowały bardzo wiele, chyba więcej niż mężczyźni. W pewnym miejscu pisze Pan, że życie za kratami jest okropne, ale dla kobiet nawet gorsze niż dla mężczyzn. Groziły im dotkliwe pobicia, gwałty...

Te kilkanaście postaci łączy na pewno ogromne umiłowanie Ojczyzny i walka o wolność. Wiele z bohaterek książki konspirowało już za okupacji niemieckiej i po tzw. „wyzwoleniu”, dla nich zmienił się tylko zaborca naszego kraju i ciemiężyciel Polaków. Śledząc losy Żołnierzy Wyklętych (nie tylko kobiet), ukazuje się niezwykła prawidłowość, że dla nowej władzy sama przynależności do antyniemieckiej AK była okropnym grzechem, za który szło się do więzienia. Kobiety z zasady nie walczyły z bronią w ręku (z małymi wyjątkami), a za swą działalność w antykomunistycznej konspiracji pokutowały w ten sam sposób jak mężczyźni: aresztowane, więzione, katowane podczas przesłuchań, gwałcone i upokarzane, skrytobójczo mordowane czy rozstrzeliwane z wyroków komunistycznych sądów. Te żyjące do dziś wolą wspominać swoje przeżycia w partyzantce, niż więzienną wegetację,

Czytając historie Dziewczyn Wyklętych, miałam nieodparte wrażenie, że one wszystkie bardzo chciały, mimo wojennych okoliczności, normalnie żyć – kochać, zakładać rodziny, rodzić dzieci. Niektórym przytrafiały się takie namiastki normalności, na przykład podczas krótkich urlopów ich Żołnierzy, ale... Patriotyczny obowiązek wobec Ojczyzny okazywał się silniejszy, a one nigdy nie stawiały swoim mężczyznom ultimatum – albo one, albo partyzantka.

One już przeżyły kilka lat wojny, a w ich mniemaniu walka o niepodległość Polski jeszcze się nie zakończyła. Oczywiście, że marzyły o normalnym życiu, rodzinie, dzieciach, ale ciągła walka i konspiracja nie sprzyjały temu. Częstokroć musiały odkładać na później śluby, wesela i rodzenie dzieci. Gdy oglądam zachowane w archiwum IPN zdjęcia „Lali” i „Łupaszki” w strojach góralskich zrobione kiedyś na Podhalu, widzę jak bardzo są szczęśliwi i zakochani. W tamtym momencie udało im się cieszyć taką namiastką normalnego życia. W chwili kiedy „Łupaszko” zawiesił działalność zbrojną, żyli właściwie jak normalna rodzina ze swoim przybranym synem Mieciem - wojennym sierotą. Ale ta idylla nie trwała długo. Dla komunistów „Łupaszko” był zbyt niebezpieczny, nawet kiedy już nie walczył.

Bohaterki Pańskiej książki, Dziewczyny Wyklęty, wielokrotnie pełniły podwójne role – dzielnych partyzantek oraz żon i matek. Jak godziły te dwie, odległe funkcje? Zdarzały się przecież sytuacje, kiedy rodziły dzieci, przebywając w więzieniu, jak Wanda Minkiewicz, pseudonim „Danka”.

Dlatego uważam, że kobiety w konspiracji, w walce i później, podczas procesów oraz w więzieniach, miały trudniej od mężczyzn. Wanda Minkiewicz „Danka” z brygady „Łupaszki” to jeden z przykładów. W 1945 roku jako sanitariuszka walczyła w 1. szwadronie. Potem wzięła ślub z Lucjanem Minkiewiczem „Wiktorem” i z wolna wycofała się z konspiracji. W następnym roku jej mąż został dowódcą szwadronu, a ona urodziła syna. Ale również Lucjan miał dość wojaczki i nie wierzył już w III wojnę światową. Pragnął normalnie żyć i kilkakrotnie podejmował kroki, aby odejść z oddziału. W końcu mu się udało i został bezterminowo urlopowany. Mogło się wydawać, że rodzina wreszcie zacznie szczęśliwe i spokojne życie. Niestety po dwóch latach, podczas zakrojonej na szeroką skalę akcji „X”, UB aresztowało Minkiewiczów. Dramat Wandy polegał na tym, że miała 2-letniego synka, którego musiała zostawić u rodziny, a dodatkowo była w ciąży. Jesienią 1948 roku w mokotowskim więzieniu urodziła córeczkę Ewę. Po pół roku niepewności również to dziecko musiała oddać rodzinie spoza więziennych murów. Została skazana na 12 lat więzienia, ale po kolejnych amnestiach wyszła na wolność w 1956 roku. Jej mąż został stracony razem z mjr „Łupaszką”. Wanda odzyskała wolność, ale jej syn pozostał u innej rodziny. Natomiast córeczka wybrała prawdziwą matkę, która przebywając za kratami schowała swoje uczucia za grubym nieprzystępnym pancerzem.

Wspomniana „Danka” po wyjściu z więzienia miała ogromny problem z nawiązaniem relacji ze swoją córeczką (przez okres jej odsiadki wychowywaną przez ciotkę). Jakiś zalążek uczucia do dziecka pojawił się pod koniec jej życia, kiedy Ewa opiekowała się ciężko chorą matką. Pisze Pan, że córka odziedziczyła po „Dance” brzemię wojennych przeżyć i trudnych wyborów. Mieszka sama, a od świata odgrodziła się murami książek. W głośnej książce „Mała Zagłada” o masakrze Zamojszczyzny z takim samym piętnem, jakim córkę naznaczyła matka, zmaga się autorka, Anna Janko. Jak to jest, że dzieci ofiar wojennych przeżyć niosą brzemię nieraz cięższe, niż ich rodzice?

Dzieci widziały, jak komuniści traktowali ich ukochanych, najwspanialszych rodziców: kula w łeb, dół śmierci, wieloletnie więzienia, a potem ciągłe szykany. Bohaterstwo wojenne rodziców zostało skazane na zapomnienie. Dzieci to wszystko widziały i przeżywało może bardziej od swoich najbliższych. I one na całe życie zostały skażone i odsunięte na margines, wyklęte tak, jak ich rodzice. Za innymi dziećmi Żołnierzy Wyklętych również ciągnęło się widmo dzieci bandytów. Komuna zwichnęła życie Zbigniewa Kurasia. Janusz Niemiec, syn Żubrydów, był najmłodszym więźniem UB. Jako 5-latek był więziony za – jak to napisano w kartotekach – „przynależność do bandy Żubryda”. Andrzej Pityński (syn „Perełki”) musiał wyjechać za ocean, aby uciec od ciągłych bezpieczniackich prowokacji. W komunistycznej Polsce był tylko „dzieckiem bandyty”, a w USA został znanym rzeźbiarzem monumentalistą.

Opisane przez Pana historie Dziewczyn Wyklętych prawie zawsze mają tragiczny finał – on skazywany na wyrok (i to wielokrotny!) śmierci, ona na wieloletnie więzienie. Ale przecież nie zawsze tak musiało być, czasem wystarczyło niewiele, by odmienić bieg historii, jak choćby w przypadku Krystyny Winiarz, narzeczonej „Wołyniaka”, który na wieść o pojmaniu przez UB kobiety z rozpaczy popełnił samobójstwo. Krystyna wkrótce potem wyszła z więzienia...

Ale nawet gdyby Józef Zadzierski „Wołyniak” żył, to nie sądzę, aby dane mu było spokojne, normalne życie z Krystyną w powojennej komunistycznej rzeczywistości. Komuna tak łatwo nie odpuszczała, a „Wołyniak” był na jej czarnej liście. Wszak to on ze swoim oddziałem brał udział w zwycięskiej bitwie pod Kuryłówką i przyczynił się do rozgromienia sowieckiego oddziału NKWD. Nawet po śmierci Zadzierskiego komuniści robili wszystko, aby potwierdzić jego śmierć. Szukali grobu, czy choćby kawałka jego kości. Sprawę o kryptonimie „Gajówka K-16” zamknięto dopiero w 1956 roku, kiedy to gospodarze wsi, w której Zadzierski popełnił samobójstwo, potwierdzili jego zgon. Na szczęście i tak komunistom nie udało się odnaleźć grobu „Wołyniaka”, pochowanego na cmentarzu w Tarnowcu.

Swiatłana Aleksiejewicz, wybitna pisarka narodowości białorusko-ukraińsko-rosyjskiej, pisała, że „wojna nie ma w sobie nic z kobiety”. Być może nie ma, ale paradoksalnie, to właśnie kobiety są jej nieodłączną cząstką składową, odgrywając jedne z głównych, choć tragicznych ról...

Kobiety są zbyt kruche i delikatne, aby iść na wojnę. Ale lata ostatniej wojny światowej ukazały, że aby spróbować wywalczyć prawdziwą wolność Polsce, cały naród musiał poświęcić się w całości. Rzucić na szalę to, co najcenniejszego posiada: najbardziej wartościowych ludzi. I dlatego kobiety zakładały mundury, a na ramię zamiast karabinu zawieszały torbę sanitarną.

Zamiast zakończenia wyraża Pan nadzieję na to, że Inka doczeka wreszcie państwowego pogrzebu, choć w części tak podniosłego, jak uroczystości pogrzebowe generała, który wyprowadził wojsko i milicję przeciwko swojemu narodowi. Ma Pan nadzieję, że jeszcze dożyjemy takich czasów? Ja mam wrażenie, że Pańska monumentalna monografia będzie przez długi czas jedynym pomnikiem dla Dziewczyn Wyklętych...

Dziękuję za miłe słowa, ale bez przesady. Ja tylko spisałem niezwykłe losy tych bohaterek i przedstawiłem je w formie zbeletryzowanych opowiadań z dialogami. To celowe działanie, aby moja książka nie była kolejnym nudnym podręcznikiem do historii. Widząc to, co się dzieje co roku 1 marca w Polsce, jestem dobrej myśli. Młodzi już wybrali swych bohaterów, a nic nie trwa wiecznie. Jak pisał Waldemar Łysiak: „Cierpliwości, z czasem nawet trawa zmienia się w mleko”. Wystarczy poczekać. Czy ktoś przypuszczał, po bezpardonowym stanie wojennym i łatwym spacyfikowaniu Solidarności, że rozpadnie się ZSRR, a komuna w Polsce podkuli ogon? Wierzę w prawdę historyczną. I ufam, że doczekamy się pięknych pomników upamiętniających Żołnierzy Wyklętych. I nie tylko Wyklętych. Polacy od wielu lat czekają na pomnik pamięci Rzezi Wołyńskiej i ofiar Katastrofy Smoleńskiej.

Rozm. Marta Brzezińska-Waleszczyk

*Premiera książki Szymona Nowaka „Dziewczyny Wyklęte” już w środę 25 lutego o godz. 18:30 w Muzeum Powstania Warszawskiego (szczegóły TUTAJ)

**Wydawnictwo Fronda prowadzi już przedsprzedaż książki (kliknij TUTAJ