Książka „Judenjagd – polowanie na Żydów” kanadyjskiego historyka Jana Grabowskiego, zgodnie z wyjaśnieniem samego autora, stanowi rozwinięcie tematu wywołanego przez artykuł „Ciemny kontynent” Georga von Bonisha, zamieszczonego na łamach Der Spiegel w roku 2009.

Postawiono tam tezę o współsprawstwie Zagłady Żydów, którego miały się dopuścić u boku Niemców liczne formacje tudzież niezorganizowane grupy Polaków. Jest to wyrazem zataczającej coraz szersze kręgi tendencji w polityce historycznej, zgodnie z którą Niemcy próbują przerzucić część  odpowiedzialności za Holocaust na Polaków.  

Grabowski analizując teren powiatu Dąbrowa Tarnowska dowodzi, że tak gruntowne i dokładne przeprowadzenie przez Niemców likwidacji Żydów było uwarunkowane aktywnym współdziałaniem „obcoplemiennych poputczyków”. Podejmowane dotychczas próby polemiki z tezą o współsprawstwie Polaków w Zagładzie, określił Grabowski na łamach „Judenjagd” jako „gniewne pomruki” tych, których w innym miejscu określa „kustoszami Polski niewinnej”. Przypieczętowuje swą książkę wezwaniem Polaków do szczerego wyznania swych win, najwyraźniej podzielając pogląd o  współodpowiedzialności Polaków za Holocaust.

 

Oto jaki przekaz o Polsce i Polakach  popłynął w szeroki świat za sprawą „mikrohistorycznych” badań Jana Grabowskiego:

Udzielenie pomocy Żydowi przez wielu poczytywane było za grzech lub gorzej - za przestępstwo.

W  oczach znacznych odłamów społeczeństwa polskiego życie żydowskie przestało w pewnym momencie przedstawiać jakąkolwiek wartość.

Pomoc dla zysku stanowiła podstawę, a postawy czysto altruistyczne znajdowały się na marginesie „przemysłu pomocy”.

Jeżeli pomoc niesiono z powodu współczucia, z przyczyn altruistycznych, czyniąc to łamano pewien konsensus. Konsensus, w którego ramach nie było miejsca na pomaganie Żydom.

Zwykli rzemieślnicy, synowie inteligenccy, czy robotnicy zajęli się prześladowaniem Żydów, gdyż było to intratne i niespecjalnie ryzykowne zajęcie, które -przynajmniej w pewnych kręgach – nie pociągało za sobą groźby ostracyzmu społecznego.

Czy teren jednego wiejskiego powiatu był reprezentatywny na tle całego okupowanego kraju? Czy tak wąski teren badań  pozwala na formułowanie ogólnych wniosków? Kierowane pod adresem książki zarzuty metodologiczne nie doczekały się szczególnej odpowiedzi.  Sama natomiast książka została w kręgach publicystów niemieckich przyjęta z entuzjazmem, stanowiąc doskonałą pożywkę dla antypolskich osądów historycznych. Mamy „polskie obozy zagłady”, czemu nie dopisać na czarną listę  tout court polskich chłopów…„Sieg heil panie Grabowski” – spuentowałem w ostrych słowach aplauz z jakim tygodnik Die Welt  przytoczył tezy Grabowskiego, ustawiając polską ludność w jednym szeregu z hitlerowcami. Słowa ostre, bo obrona polskiego dobrego imienia tego wymagała. Zgodnie z polskim prawem nie popełnia przestępstwa zniesławienia ten, kto występuje w obronie interesu społecznego.

Warszawski Sąd Okręgowy zastosował jednak odwróconą logikę. W uzasadnieniu wyroku, uznającego mnie winnym zniesławienia Jana Grabowskiego, Sąd stwierdził: wyjaśnienia oskarżonego, sprowadzające się w istocie do stwierdzenia, że działał w obronie społecznie uzasadnionego interesu nie znalazły uzasadnienia w sytuacji, gdy użył on w swoim felietonie zbyt mocnych i przesadnych środków wyrazu, wyczerpujących znamiona zniesławienia. Krótko mówiąc: oskarżony nie stanął w obronie społecznie uzasadnionego interesu, ponieważ zniesławił p. Grabowskiego… Rozprawie przysłuchiwał się ramię w ramię z Janem Grabowskim – Jan Tomasz Gross.

Równocześnie Sąd uznał, że praca Jana Grabowskiego jest rzetelna i nie relatywizuje holocaustu, ponieważ ostatni rozdział książki został poświęcony „Sprawiedliwym”, a że Polacy Żydów ratowali, choćby poprzez słynną Żegotę – to wiedzą wszyscy. Niestety, nie wszyscy to wiedzą, zwłaszcza poza granicami Polski, gdzie książka Grabowskiego jest czytana i komentowana. A są tacy, którzy przekaz o Polakach niosących Żydom pomoc za cenę własnego życia, chcieli by z przestrzeni medialnej usunąć.

Owszem, Jan Grabowski poświęca ostatni rozdział „Sprawiedliwym” - zajmuje się jednak głównie kwestionowaniem ustaleń izraelskiego instytutu Yad Vashem i  dowodzeniem, że ci Polacy, którzy Żydów ratowali, stanowili kroplę w morzu ludzi gotowych rabować, zdradzać lub własnoręcznie mordować żydowskich współobywateli.

„Nikt zdrowo myślący nie uzna stosunków polsko-żydowskich za proste lub bezbolesne. Po obu stronach znajdziemy zarówno pokrzepiającą wielkoduszność jak i bezsensowną wrogość, i z pewnością nie ma w tej sprawie ani całkowitego dobra, ani porażającego zła”  - napisał wybitny znawca najnowszej historii Polski prof. Norman Davies.¹ Trzeba rzetelnej, pełnej wiedzy i wyjątkowej rozwagi, by na tym polu formułować jednoznaczne wnioski i osądy i nie popadać w skrajności.

W zakończeniu swej książki Grabowski nawołuje polski naród do stanięcia w prawdzie, powołując się na autorytet księdza Józefa Tischnera. Przyłóżmy zatem tischnerowskie kryterium prawdy i do książki Grabowskiego.

UWAGA FORMALNA  „NA MARGINESACH ZAGŁADY”

Grabowski przytacza w swej książce powiedzenie znane anglosaskim prawnikom: hard cases make bad law (trudne przypadki tworzą złe prawo).  I zapytuje dalej: „do jakiego stopnia użyteczne jest przywoływanie ekstremalnych świadectw w wypadku studiów poświęconych tematyce ratowania Żydów”? Konkluzja Grabowskiego jest następująca: „niestety na marginesach Zagłady istnieją wyłącznie skrajne wypadki oraz ekstremalne świadectwa i to właśnie na nich trzeba budować nasze rozumienie tego okresu i tematyki”. Jest to konkluzja ze wszech miar słuszna. Jednak uczciwe za nią podążanie nakazywałoby objęcie rozważaniami wszystkich ekstremalnych świadectw – również tych pozytywnych. Niejako na przeciwnym biegunie Zagłady istnieje wszakże  ogromna, doskonale udokumentowana sfera pomocy udzielanej Żydom. Podejście badawcze pomijające lub marginalizujące te pozytywne przypadki musi prowadzić do wniosków równie marginalnych. Oczywiście autor porusza dość obszernie sprawę pomocy, niemniej jednak czyni to przedstawiając ratujących w ciemnych barwach, koncentrując się niemal wyłącznie na moralnie nagannych postawach. Z jednej strony Grabowski zdaje się przeciwstawiać wieś miastu, opisując stosunek chłopów do szukających schronienia Żydów. Z drugiej strony w książce roi się od krytycznych odniesień do polskiej ludności w ogólności. „Pomagający” opisani w Judenjagd najpierw  ukrywali, potem grabili, wykorzystywali, szantażowali, w końcu zaś ukrywanych zdradzali lub własnoręcznie mordowali. Takie ujęcie tematu jest zapewne wyrazem dążenia do udowodnienia z góry przyjętej tezy – „polscy chłopi pomagali w likwidacji Żydów” oraz tezy zdecydowanie bardziej ogólnej –„w Polsce nie było miejsca na pomaganie Żydom”. Pojawiające się w książce wywody na temat nielicznych „altruistów” pozostawiają u czytelnika wrażenie, jakoby w istocie postawy takie były w polskim społeczeństwie ogólnie nieakceptowane i marginalne. Prawda jednak nigdy nie leży na marginesie; prawda leży pośrodku. By ją znaleźć, należałoby uczciwie przedstawić całe spektrum relacji polsko-żydowskich czasu Zagłady.

[koniec_strony]

 

UKRYWANIE ŻYDÓW POWSZECHNIE POTĘPIANE I ZWALCZANE

Jan Grabowski rozważa: „O ile w pisarstwie zachodnim dość często wyrażano pogląd o obojętności lub wręcz wrogości ludności polskiej w stosunku do mordowanych Żydów, o tyle publikacje wielu polskich historyków zbliżonych do IPN zdają się wskazywać coś wręcz przeciwnego. W ostatnich latach zintensyfikowano prace mające na celu zliczenie Polaków, którzy ponieśli śmierć na skutek niesienia pomocy Żydom. (…) Szkoda jednak, że pod presją polityki historycznej zrezygnowano z poszukiwania odpowiedzi na najbardziej fundamentalne pytanie: dlaczego nie brakowało chętnych do konspiracji, do innych działań, które również były zagrożone karą śmierci, a tak strasznie trudno było znaleźć schronienie dla Żydów?”

Grabowski odpowiada na to pytanie – jednym głosem z Janem Grossem i innymi żydowskimi badaczami Izraelem Gutmanem i Szmulem Krakowskim: „Ci, którzy pomagali Żydom, czynili to bez wsparcia ze strony polskiego otoczenia, w rzeczy samej musieli się kryć przed sąsiadami, przyjaciółmi, czasem przed krewnymi, Akt ukrywania Żydów i udzielania im innej pomocy był aktem powszechnie potępianym. Ukrywanie i pomoc budziły lęk u Polaków i często były przez nich aktywnie zwalczane”.  Stawianie znaku równości miedzy lękiem, a potępianiem i tym bardziej aktywnym zwalczaniem  jest oczywiście nieuprawnione. Bogata dokumentacja źródłowa dowodzi w sposób oczywisty, że teza o powszechnym potępianiu i zwalczaniu aktów pomocy, jest kłamliwa i szczególnie obraźliwa dla Polaków, którzy narażali lub stracili życie ratując żydowskich współobywateli.   

Dlaczego w istocie nieść pomoc było tak trudno? Dlaczego ukrywanie i pomoc musiały budzić lęk? Odpowiedzi – dość zresztą oczywistej – poszukajmy w obszernej monografii wybitnego badacza historii współczesnej prof. Marka Jana Chodakiewicza „Żydzi i Polacy 1918-1955 – współistnienie, zagłada, komunizm: „Przechowywanie Żydów wymagało nadludzkich wysiłków. Trzeba było nie tylko zachować całkowitą tajemnicę, ale też, co nie mniej uciążliwe, codziennie kontaktować się z przerażonymi istotami ludzkimi znajdującymi się u kresu wytrzymałości psychicznej. Trzeba było je karmić, doglądać i leczyć. Przechowujący nie mógł polegać wyłącznie na sobie, musiał się stale liczyć z dyspozycją przechowywanych.

O wiele łatwiej było konspirować w szeregach podziemnych organizacji. (…) W porównaniu z przechowywaniem Żydów posiadanie gazetek podziemnych a nawet magazynu broni było wygodnie i niemal "bezpieczne". Gazetek czy broni nie trzeba było systematycznie dokarmiać ani martwić się, że kaszlną podczas rewizji. Konspiratorzy mogli się spodziewać, że jeśli policja niemiecka nie znajdzie nic obciążającego, będzie jeszcze szansa wyłgania się bądź wykupienia z rąk Gestapo. Gdy wpadało się z Żydami, równało się to automatycznemu wyrokowi śmierci. Choć również w podziemiu potencjalne zagrożenie istniało zawsze, to aktywna działalność konspiracyjna nie wymagała napięcia psychicznego 24 godziny na dobę. W dziele pomocy Żydom potencjalne zagrożenie bez przerwy współistniało z wysysającym wszystkie soki napięciem nerwowym. (…) Polacy przechowujący Żydów wszystko musieli dostosować do potrzeb ukrywających się nieszczęśników. Mimo to Żydzi znajdowali polskich protektorów”.²

 

GETTO BEZ ŚCIAN

Należy równocześnie uświadomić sobie, że wybuch II wojny Światowej zastał polskie społeczeństwo silnie rozwarstwione, wręcz zantagonizowane. W jednym państwie istniały jakby dwa światy -  gojów i Żydów, w dużym stopniu wzajemnie nieprzeniknione i wyizolowane.  Asymilacja objęła głównie postępową część żydowskiej społeczności, która pozostała jednak w dużej mierze wyemancypowana i niejako kosmopolityczna z powodu braku polskich korzeni i równoczesnego podcięcia korzeni żydowskich. Wybitni, spolonizowani literaci jak Leśmian czy Tuwim należeli do ścisłej elity.  Chodakiewicz cytuje słowa syna żydowskiej rodziny inteligenckiej z Łodzi- Jerzego Urbacha: „Rodzice żyli głównie w kręgu ludzi podobnych do nich – Żydów oderwanych od żydostwa, będących polskimi intelektualistami. Stosunki towarzyskie z rdzennymi Polakami były rzadsze i miały posmak egzotyczny. Zawsze to byli ludzie nie-swoi”. ³

Chodakiewicz przytacza inne, znamienne świadectwo przedwojennego Żyda galicyjskiego:

Gardziliśmy drobnymi chłopami, których nazywaliśmy chamami. Żyliśmy w stworzonym przez siebie getcie bez ścian. (....) My Żydzi wynosiliśmy się ponad innych, ponieważ byliśmy ludem wybranym przez samego Boga. Powtarzaliśmy to nawet w swoich modlitwach.

Chłopi którzy nie mogli utrzymać swojej rodziny nawet na niskim poziomie przysyłali swoje córki do miasta, gdzie stawały się one służącymi w domach żydowskich. Nigdy nie spotkałem się z tym, aby dziewczyna żydowska była służącą w polskim domostwie, ale odwrotność tego była normą. O gojskiej pokojówce mówiono w sposób negatywny - sziksa (po hebrajsku "robactwo podobne do karalucha) ...

Byliśmy obcymi dla otaczających nas gojów z powodu naszej religii, języka, zachowania, ubioru oraz codziennych wartości. Polska była jedynym krajem gdzie naród żył obok innego narodu. W Polsce Żyd ubierał się całkiem inaczej od innych, miał brodę, pejsy, mówił innym językiem, uczęszczał do osobnych szkól religijnych. Ponieważ każdy posiłek w szabas zaczynał się od pobłogosławienia wina, nie było możliwości, aby pobożny Żyd mógł się podzielić świątecznym posiłkiem z gojem, bowiem wino w momencie gdy się je otworzył stawało się  niekoszerne jeśli goj tylko spojrzał na nie. Prawa kaszruth uniemożliwiały Żydowi spożycie posiłku przy niekoszernym gojskim stole. Dlatego stosunki towarzyskie między Żydami a nie-Żydami były bardzo rzadkie. Nigdy nie mówiliśmy po polsku w domu, tylko w jidisz. Polski nazywano negatywnie gojskim. ... Żyliśmy w stworzonym przez samych siebie getcie i to odpowiadało naszym wymogom oraz życzeniom.

Polacy, którzy przecierpieli całe wieki okupacji (zaborów) byli bardzo dumni ze swej niepodległości, którą wywalczyli w roku 1918 po I wojnie światowej. Z drugiej strony Żydzi rozmawiali o starych dobrych czasach pod władzą austriacką… Nasi rodzice nie tylko wychwalali tamte czasy jako lepsze dla Żydów, ale opowiadali z duma o wyższości kultury niemieckiej i narodu niemieckiego w porównaniu do polskiej kultury. To nastawienie było bardzo źle odbierane przez Polaków. Wiara w to, że kultura niemiecka była wyższa trwała aż do czasu niemieckiej okupacji Polski w 1939 roku. ⁴

Na marginesie wyjaśnijmy, że wiara Żydów w niemiecki porządek trwała jednak nieco dłużej. Żydzi nie od razu przyjęli okupanta jak wroga, lecz jako reprezentanta nowej, prawowitej władzy. Z Państwem Podziemnym stosunków nie nawiązali. Na skutek negocjacji z Niemcami żydowskie getta stworzone zostały jako autonomie niezależne od reszty polskich ziem włączonych do Generalnego Gubernatorstwa; Adam Czerniaków i inni burmistrzowie gett mieli status urzędników państwowych reprezentujących III Rzeszę. O ile można to spisać na karb zdumiewającej żydowskiej naiwności i wspominanej wiary w „wyższość kultury niemieckiej”, o tyle reakcje Żydów na wkroczenie do Polski armii sowieckiej były dowodem jawnej wrogości.  Jak zapisano w raporcie Delegatury Rządu dotyczącym ludności żydowskiej we Lwowie po wkroczeniu Sowietów: „W stosunku do Polaków zachowywali się prowokacyjnie, przypominając na każdym kroku, że Polska i Polacy skończyli się. Faktem jest, że przy wejściu bolszewików oni jedni witali ich kwiatami i całowali tanki sowieckie po ulicach. Wiele wywozów i aresztowań nastąpiło na skutek ich  denuncjacji”.⁵ Warto pamiętać i o tych faktach, mówiąc o polskim antysemityzmie.

Izraelski badacz historii prof. Izrael Szahak (urodzony w Warszawie, więzień getta, następnie obozów w Poniatowej i Bergen-Belsen) w swojej publikacji „Żydowskie dzieje  i religia – Żydzi i goje XXX wieków historii” szczegółowo wskazuje postawy i zachowania nacechowane pogardą, jaką  nakazywały wobec gojów przepisy talmudyczne,  z zakazem ratowania życia gojów włącznie.  Już samo słowo „goj” ma w jidysz znaczenie obraźliwe, goj to dla ortodoksyjnego Żyda nie jest bliźni.

Należy więc mieć świadomość, że kultywowanie narodowej i religijnej odrębności, skutkujące znikomą asymilacją Żydów w polskim społeczeństwie, stanowiło poważną przeszkodę ratowania ich w obliczu Zagłady. Pomijając  nawet semicki wygląd, różnice stroju, obyczajów, znaczna część Żydów (zwłaszcza starszego pokolenia) nie władała językiem polskim w ogóle, bądź władała nim w okrojonym zakresie i z łatwo rozpoznawalnym akcentem.

Niesienie pomocy wymagało przekroczenia wielu barier mentalnych czy światopoglądowych. Ortodoksyjny Żyd przechodząc obok katolickiego kościoła miał obowiązek trzykrotnie splunąć i wypowiedzieć słowa zapisane w Księdze Powtórzonego Prawa: „będziesz się tym brzydził, będziesz to miał w najwyższej pogardzie, bo to są rzeczy obłożone klątwą”. Tymczasem wiemy, jak wielka pomoc była świadczona Żydom przez polski Kościół. Ocalały z Zagłady żydowski historyk Szymon Datner zapisał: „Piękną kartę w dziele ratowania Żydów zapisało duchowieństwo katolickie, zarówno świeckie, jak i zakonne”. Żydom pomagali księża, zakonnice – o dostarczaniu metryk chrztu, przechowywaniu żydowskich dzieci przez zakonnice, ukrywaniu zbiegów i innych rozlicznych aktach pomocy można czytać w wielu dostępnych źródłach. Na szczególną uwagę zasługuje jednak zlokalizowany na terenie getta  warszawskiego kościół pw. Wszystkich Świętych. Jak zapisał ocalały z warszawskiego getta prof. Ludwik Hirszfeld: „Prałat Marceli Godlewski. Gdy wymawiam to nazwisko, ogarnia mnie wzruszenie. Namiętność i miłość w jednej duszy. Ongiś bojowy antysemita, kapłan wojujący w piśmie i słowie. Ale gdy  los zetknął go z tym dnem nędzy, odrzucił precz swoje nastawienie i cały żar swego kapłańskiego serca poświecił Żydom”.⁶ Znane są rozliczne przykłady przedwojennych zdeklarowanych antysemitów zaangażowanych w ratowanie żydowskich współobywateli – od duchowieństwa poprzez osoby prywatne, po działaczy społecznych, jak choćby Zofia Kossak Szczucka. Z jej to inicjatywy powstała Żegota.

Wiemy równocześnie doskonale, że niesienie pomocy wiązało się ze śmiertelnym zagrożeniem.

ŚMIERTELNE ZGROŻENIE – ŚMIERTELNE DYELMATY

Chodakiewicz ocenił to w sposób następujący: „To zadziwiające że w warunkach totalnego terroru policyjnego w ogóle nie znaleźli się jacyś Polacy, którzy mimo stałego zagrożenia śmiercią pomagali Żydom Przecież można było poszukiwać usprawiedliwienia swojej bierności nawet w prawie moralnym, które zakazuje narażać innych na śmierć. A śmiercią karano całe rodziny za przechowanie czy nakarmienie choćby jednego Żyda. Tam gdzie pomoc Żydom była udzielana bezinteresownie, pomagający z reguły nie zastanawiali się nad konsekwencjami swoich czynów, tylko spontanicznie reagowali na bezradność nieszczęśników. W  istocie jednak Polacy, a większość z nich była katolikami, stawali przed śmiertelnym dylematem. Z jednej strony, jak można obojętnie przejść obok potrzebującego? Z drugiej strony, jak można z czystym sercem wziąć na swoje sumienie możliwość śmierci własnych dzieci za pomoc udzieloną Żydom?”⁷

Powszechnie wiadomo o zbrodniczych aktach terroru stosowanych przez hitlerowców - łapanki, wywózki na roboty, obozy, publiczne egzekucje.  Ocalona z Zagłady Larissa Cain wspomina: „dziesiątki Polaków zostało powieszonych na ulicznych latarniach w celu zastraszenia ludności. Gestapo zatrzymywało ludzi i katowało na śmierć za wszelkie akty oporu, jakikolwiek sabotaż, kolportaż podziemnej prasy bądź ulotek, posiadanie broni. Za pobicie Niemca naziści w okupowanej Europie w imię zbiorowej odpowiedzialności mordowali całe grupy niewinnych osób. W styczniu 1943 terror po aryjskiej stronie wzmógł się do tego stopnia, że emisariusze wychodzący z getta wracali czasem z uczuciem, że jest w nim bezpieczniej”. ⁸

 

PRZEŚLADOWANIE ŻYDÓW – INTRATNE I NIESPECJALNIE RYZYKOWNE ZAJECIE

Grabowski pisze: Niektórzy historycy (z przypisu dowiadujemy się, że chodzi o kręgi związane z IPN) nadal, z uporem godnym lepszej sprawy, utrzymują, że działający w miastach szmalcownicy rekrutowali się głównie spośród kryminalistów, spośród lokalnej hołoty. To nieprawda, wiemy już dobrze, że szmalcownicy rekrutowali się  spośród wszystkich warstw społecznych. Zasadniczo mylne jest użycie w tym zdaniu liczby mnogiej („wiemy dobrze”), Grabowski bowiem powołuje się przy tym na inną  - swoją własną - publikację.

Według Grabowskiego: Zwykli rzemieślnicy, synowie inteligenccy, czy robotnicy zajęli się prześladowaniem Żydów, gdyż było to intratne i niespecjalnie ryzykowne zajęcie, które -przynajmniej w pewnych kręgach – nie pociągało za sobą groźby ostracyzmu społecznego. Zwróćmy więc uwagę na pewien – wydaje się celowy – zabieg redakcyjny. Mianowicie brak jakiegokolwiek ujęcia ilościowego sugeruje czytelnikowi, jakoby wszyscy przedstawiciele społeczeństwa polskiego trudnili się tak haniebnym procederem. Nie jest moim celem zaprzeczanie tezie Grabowskiego, zapewne w wielomilionowym społeczeństwie zdarzały się i takie przypadki. Równie prawdziwe jest jednak twierdzenie przeciwne: zwykli rzemieślnicy, synowie inteligenccy, czy robotnicy zajęli się ukrywaniem Żydów, choć było to ogromnie ryzykowne zajęcie… Szacuje się, że aby skutecznie uratować życie jednego ukrywającego się Żyda potrzeba było zorganizowanej siatki kilkudziesięciu osób. Wszyscy nieustannie narażali życie własne i swoich rodzin.

 

Grabowski przedstawia świadectwa, mówiące o donosicielstwie czy bezpośrednim współudziale Polaków w likwidacji Żydów; mowa jest o formacjach granatowej policji, strażakach, junakach czy działalności sołtysów (ustanowionych przez okupacyjną administrację i wywodzących się głównie z lojalnych wobec Niemców volksdeutschów). Nie można mieć wątpliwości, że czyny te zasługują na potępienie (i w licznych przypadkach ich sprawcy stanęli po wojnie przed sądem). Żadne różnice, konflikty czy historyczne „zaszłości” nie powinny stanowić uzasadnienia dla zdrady, morderstw, grabieży, obdzierania trupów i innych zbrodniczych działań. Nawiasem mówiąc, pmbasodobną uwagę można uczynić odnosząc się do zaangażowania Żydów w komunistyczny aparat bezpieczeństwa.  

Zarazem nie ma wątpliwości (jak już była mowa we wstępie), że samo przedstawianie skrajnych i nieakceptowalnych moralnie przypadków nie może prowadzić do formułowania uogólnionych wniosków. Taka „metoda badawcza” musi bowiem prowadzić do fałszywych i krzywdzących konkluzji. Czy Grabowski gotów byłby równie jednoznacznie oskarżyć członków Judenratów czy żydowskiej policji  - choćby Rumkowskiego czy  Perechodnika -  o kolaborację i współudział w Zagładzie? Hannah Arendt oceniła „Dla Żydów rola, jaką przywódcy żydowscy odegrali w unicestwieniu własnego narodu, stanowi niewątpliwie najczarniejszy rozdział całej tej ponurej historii”…

KONTYNGENTY I PRZEMYSŁ POMOCY

Grabowski pisze: Zamiast zjawiska marginalnego płatna pomoc staje się zagadnieniem pierwszorzędnej wagi. Wydaje się bowiem, że to właśnie pomoc dla zysku stanowiła podstawę, a postawy czysto altruistyczne znajdowały się na marginesie „przemysłu pomocy”.  Osąd to wyjątkowo arogancki i nieadekwatny do dramatycznych realiów życia (zakładamy, że doskonale znanych zawodowemu historykowi). Sformułowanie „przemysł płatnej pomocy”, sugeruje, jakoby udzielanie Żydom schronienia i wyżywienia było powszechnie praktykowanym intratnym zajęciem, programowo nastawionym na zysk i podejmowanym z tak niskich pobudek.

Zgodnie z badaniami poczynionymi przez wybitną amerykańską socjolog, ocaloną z Zagłady  Nechamę Tec, 84% Polaków pomagało Żydom bezinteresownie, 11% pomagało za pieniądze, a zaledwie 5% dopuściło się wyzysku bądź zdrady. ⁹ Kluczowe dla zrozumienia powyższej kwestii jest pojęcie „bezinteresowności”.  Samo bowiem przyjmowanie pieniędzy czy innych rzeczy możliwych do spieniężenia nie świadczy w żaden sposób o kierowaniu się chęcią zysku. Jan Grabowski powołując się na te same wyliczenia Tec „do jednego worka wrzuca”  pomagających za pieniądze i wyzyskujących, pisząc o 16 -tu procentach „pomocy nastawionej na zysk”. Pozostałymi 84 procentami „bezinteresownych” dłużej się nie zajmuje. Najwyraźniej tylko połowa ustaleń Nechamy Tec jest dla Jana Grabowskiego użyteczna.

W warunkach skrajnego zastraszenia i terroru trudno nawet wyobrazić sobie sytuację, by ktokolwiek mógł długotrwale wziąć na utrzymanie jedną czy kilka osób bez jakiegokolwiek pokrycia finansowego. Na to stać było wyłącznie ludzi najbogatszych.

Nauka historii na poziomie elementarnym dostarcza wiedzy na temat stosowanych przez okupanta grabieżczych metod eksploatacji kraju. Wprowadzono system kontyngentów, obejmujących podstawowe dla wyżywienia ludności produkty rolne – zboże, ziemniaki, mleko, mięso. Kontyngenty odbierano przy użyciu sił policyjno-wojskowych;  za nieterminowe dostawy, ukrywanie zbiorów, niekolczykowanie bydła, nielegalny handel (zwłaszcza mięsem) stosowano bezwzględne represje -  bicie, zsyłki do obozów, wysiedlenia połączone z konfiskatą gospodarstw rolnych, pacyfikacje wsi, zbiorowe egzekucje. Zważywszy na fakt, że produkcja żywności przed rokiem 1939 sytuowała Polskę na granicy samowystarczalności,  rabunkowa gospodarka doprowadzić musiała do katastrofy humanitarnej; z takim oczywiście zamiarem system został wprowadzony. W samym tylko dystrykcie warszawskim kontyngenty objęły 60% zbiorów. System sprzężony z reglamentacją sprzedaży (przydziałami kartkowymi) przewidywał średni przydział dzienny dla Niemców 2600 kcal, dla Polaków 700 kcal, zaś dla Żydów – zaledwie 400 kcal. Przypomnijmy, że dramatyczne doniesienia rotmistrza Pileckiego czy Jana Karskiego o odstawionych na bocznice wagonach pełnych konających ludzi, o nagich trupach na ulicach gett, wychudzonych żebrzących dzieciach i o uśmiechniętych esesmanach strzelających do zagłodzonych ludzi jako do kaczek, za oceanem były ignorowane.

Ci, którzy narażali się na śmierć, prowadząc czarnorynkowy handel żywnością, szmuglując ją na tereny gett czy też dostarczając ukrywającym się Żydom, nie prowadzili dochodowego biznesu, lecz ratowali rzesze ludzi przed śmiercią głodową. Jan Grabowski fakty te zasadniczo pomija; z książki wyłania się obraz chłopów, którzy nie tyle są represjonowani, co raczej zgodnie z Niemcami kolaborują, gotowi wydawać żydowskich współobywateli za kilogram cukru, butelkę wódki czy udział w pozostawionym przez pomordowanych przyodziewku. Nie idzie tu o zaprzeczanie, że takie haniebne fakty miały miejsce; chodzi jednak o to, by przedstawić je w rzeczywistym ujęciu ilościowym, równocześnie w rzetelny sposób nakreślając istotne zewnętrzne uwarunkowania.

STUDIUM „PEWNEGO POWIATU” –  KIM BYŁ „KAT POWIŚLA TARNOWSKIEGO”?

Grabowski zaznaczył we wstępie do Judenjagd, że teren powiatu Dąbrowa Tarnowska został wyselekcjonowany z uwagi na dużą dostępność dokumentów źródłowych (powojennych akt sądów krakowskich, dotyczących ponad dwustu podejrzanych o  prześladowanie Żydów).  Po wojnie, ludzi, którzy dopuścili się prześladowania ludności żydowskiej, sądzono na podstawie tzw. dekretu sierpniowego jako zdrajców Narodu Polskiego. Dowodzi to po pierwsze, że ocena moralna takich czynów była jednoznacznie potępiająca, po drugie zaś – obfitość materiałów sądowych z tego właśnie powiatu wskazuje, że był on szczególnie naznaczony na tle reszty kraju. Trzeba więc wiedzieć, że okupacyjny niemiecki terror właśnie w  okolicach Tarnowa miał szczególny wymiar. Szefem żandarmerii w Dąbrowie Tarnowskiej  Niemcy ustanowili pochodzącego z Czech volksdeutscha Engelberta Guzdka – nazwanego „krwawym upiorem” czy „katem Powiśla”.¹⁰ Spośród żandarmów wyróżniał się wyjątkową gorliwością,  bezwzględnością i okrucieństwem. Znany był ze swych skłonności sadystycznych. Przez ojca przyuczany do zawodu rzeźnika,  od dzieciństwa miał zwyczaj picia świeżej, gorącej krwi zwierzęcej. Szczególne upodobanie znajdował w przelewaniu krwi właśnie; lubował się zwłaszcza, gdy ofiary błagały go o litość. Dla Niemców był wyjątkowo „cennym” funkcjonariuszem – gdy objął swój urząd, publicznie obwieszczono, że w razie zamachu na jego osobę lub w razie akcji dywersyjno-sabotażowej, rozstrzelanych zostanie stu zakładników – wymienionych w obwieszczeniu z imienia i nazwiska (księża okolicznych parafii, gospodarze). Guzdek jako jedno ze swoich ulubionych miejsc zakwaterowania obrał sobie plebanię w Otfinowie, którą faktycznie okupował. Lubił wieczorami nachodzić śpiącego już proboszcza i siadając na jego łóżku zmuszać do wysłuchiwania opowieści o swych bestialstwach. Osobiście rozstrzeliwał Żydów „niezdolnych do podróży do Bełżca” podczas likwidacji tarnowskiego getta. Odpowiedzialny za likwidację miejscowych Cyganów z Szczurowej i Żabna, do każdej z ofiar strzelał osobiście, by móc się pochwalić, że przekroczył już liczbę tysiąca zabitych osób; łącznie zabić miał ich ponad dwa tysiące.  Rewirem jego zbrodniczych działań pozostały opisywane przez Grabowskiego lasy wokół Radogoszczy, które stały się kryjówką  uciekinierów  z tarnowskiego getta. Guzdek na czele swego Jagdkommando wyspecjalizował się w obławach na ukrywających się tam Żydów.  Grabowski zamieszcza w książce informacje na temat Guzdka, nie rozwija jednak tematu zasięgu i skali jego zbrodniczej działalności, ani krwawego terroru zaprowadzonego przez niego pośród okolicznej ludności. A z Polakami Guzdek rozprawiał się równie bezwzględnie, jak z Żydami.  Świadom swojej bezkarności, wykonywał zbiorowe egzekucje, strzelał z upodobaniem, kul żałował tylko dla dzieci, które chwytał za nóżki i uderzał głową o ścianę. Poczucie zastraszenia było u ludzi doprowadzone do ekstremum. Bogdan Musiał zaznacza także, że Niemcy niejednokrotnie przymuszali chłopów do udziału w polowaniach na zbiegów biorąc zakładników z ich rodzin. U Grabowskiego brak informacji na ten temat, z jego publikacji wynika, jakoby odpowiedzialność za demaskację ukrywających się w lasach Żydów spoczywała wyłącznie na polskiej moralnie zdegenerowanej ludności, powodowanej chęcią zysku.

Dalej Grabowski stawia tezę, jakoby niemieccy żandarmi nie byli w stanie odróżnić Żyda od nie-Żyda, a  w konsekwencji zdani byli całkowicie na denuncjacje ze strony Polaków. Innymi słowy kolaboracja polskich chłopów była warunkiem koniecznym wyłapania i likwidacji żydowskich zbiegów. Stwierdzenie to w dość ograniczonym zakresie dotyczy działalności Jagdkommando Guzdka w powiecie tarnowskim. Guzdek doskonale znał lokalne realia, władał biegle językiem polskim, okoliczne wsie i lasy nieustannie penetrował, czasem w cywilnym przebraniu. Pamiętajmy też o wyznaczonej przez gestapo cenie życia stu zakładników w odwecie za ewentualną akcję dywersyjną lub zamach na  osobę Guzdka, co w dużej mierze sprowadziło podporządkowanych polskich funkcjonariuszy do funkcji trybów w machinie terroru. Nie twierdzę, że niemiecki terror usprawiedliwia morderstwa dokonywane przez chłopów na Żydach, ale ta okoliczność pozwala  właściwie ocenić twierdzenie Grabowskiego, jakoby „największe przerażenie w ratujących (i ratowanych) wzbudzali nie sami Niemcy, którzy we wsiach pojawiali się dość rzadko i którzy o ich mieszkańcach wiedzieli jeszcze mniej, ile ci sąsiedzi, dla których życie żydowskie nie przedstawiało najmniejszej wartości którzy bez wahania gotowi byli wydać zarówno ukrywanych jak i ukrywających w ręce policji granatowej i niemieckiej”. Jest rzeczą oczywistą, że zbrodniczy system zastraszania obliczony był na podsycanie polsko-żydowskich antagonizmów i poprzez działanie na najniższych ludzkich instynktach doprowadzenie do faktycznej „walki o przeżycie”. Jak podkreśla Górny – „socjologowie znają wiele przykładów, gdy złamanie porządku publicznego i upadek obowiązujących norm powodują masowe ujawnianie się najniższych instynktów.”

W warunkach skrajnego terroru u ludzi ujawniały się równie skrajne postawy – jedni narażali życie, by nieść pomoc, inni postępowali wbrew sumieniu.

 

ODWAGA I MIŁOSIERDZIE POLSKICH CHŁOPÓW

Grabowski szacuje, że  „bardzo nielicznym - około 40-60 tys. - udało się dotrwać końca niemieckiej okupacji w ukryciu" i zapytuje: „Jeżeli założymy (a w tej mierze wśród badaczy panuje konsensus) że  ucieczką ratowało się około 10% ludności żydowskiej (w skali całej Generalnej Guberni chodzi tu o 250 tys. ludzi), to pozostaje pytanie, czy te 200 tys. późniejszych ofiar Judenjagd było od początku bez szans?"  ¹¹

Grabowski ma gotową odpowiedź: „w  oczach znacznych odłamów społeczeństwa polskiego życie żydowskie przestało w pewnym momencie przedstawiać jakąkolwiek wartość”,  a ponadto „udzielenie pomocy Żydowi przez wielu poczytywane było za grzech lub gorzej - za przestępstwo”. Przypomnijmy więc p. Grabowskiemu, że to  rozporządzenie Hansa Franka poczytywało akt pomocy Żydom (lub samo jego usiłowanie) za przestępstwo karane śmiercią: „Żydzi, którzy […] opuszczają wyznaczoną im dzielnicę, podlegają karze śmierci. Tej samej karze podlegają osoby, które takim Żydom świadomie dają kryjówkę. (2) Pomocnicy podlegają tej samej karze jak sprawca, czyn usiłowany będzie karany jak czyn dokonany.” Grabowski zamieszcza w książce własny komentarz, jakoby kara śmierci wobec Polaków nie była stosowana w sposób konsekwentny, lecz zdarzało się, że w razie „wpadki” Niemcy ograniczali się do egzekucji ukrywanych Żydów. (str. 62)

Grabowski przywołuje dalej wypowiedź żydowskiego historyka, ocalałego z zagłady Szymona Datnera: "Na dwóch przeciwległych biegunach znajdowały się dwie grupy aktywne. Ci którzy Żydów wydawali, napadali lub mordowali zarówno z chęci zysku jaki i z czystej nienawiści, oraz ci, którzy Żydów przechowywali i wspomagali. Ta druga grupa była znacznie liczniejsza i bardziej reprezentatywna zarówno dla Polaków jak i władz Polski Podziemnej. Za to grupa pierwsza była w swoim działaniu bardziej skuteczna".  Grabowski kwestionuje ten osąd. Jego wypowiedzi sugerują czytelnikowi, że było wręcz przeciwnie – mianowicie grupa  altruistów była kroplą w morzu zbrodniczych "znacznych odłamów społeczeństwa". Sugerują - nie dowodzą, bo źródłowych wyliczeń daremnie szukać. Grabowski w swej pracy opisuje zjawiska kolaboracji i bezinteresownej pomocy w takich właśnie proporcjach ilościowych, co służyć ma zapewne wywołaniu wrażenia, że przedstawiony obraz jest całościowy i wyczerpuje temat. 

W książce zamieszczone są tabele, z których wynika, że „prawie połowa  ocalonych (powiatu tarnowskiego) przetrwała dzięki pomocy altruistycznej, nienastawionej na zysk”. Zdaniem Grabowskiego jest to obraz „niepełny i fałszywy” – nie uwzględniający „o ileż częstszych” przypadków pomocy płatnej „o znacznie niższej jakości” otrzymywanej przez tych, którzy jednak nie przeżyli. W domyśle, winić za ten fakt należy polskich chłopów.

A skoro mowa o Szymonie Datnerze, "grzechu ratowania Żydów" i chłopach polujących na Żydów,  warto ku rozwadze Janowi Grabowskiemu przytoczyć inne słowa Datnera, pisane świeżo po wojnie „W województwie białostockim kilkuset Żydów, którzy uratowali się, zawdzięcza to przede wszystkim odwadze, ofiarności i miłosierdziu polskich chłopów”.¹² Ten krótki cytat sygnalizuje, że są dostępne źródła, pozwalające spojrzeć na polskich chłopów w innym świetle. Należałoby ich tylko uczciwie poszukać. Jednak akurat regionu białostockiego Grabowski nie wybrał na swoje poletko badawcze. Lektura Judenjagd pozostawia  wrażenie, jakby poza  punktem widzenia autora  nie istniał żaden inny.

YAD VASHEM SIĘ MYLI

Jan Grabowski posuwa się w swych dociekaniach jeszcze dalej. Kwestionuje co do zasady prawidłowość i użyteczność badawczą  ustaleń poczynionych przez instytut Yad Vashem odnośnie dokonań Sprawiedliwych. Z ubolewaniem stwierdza, że na skutek zdominowania badań przez psychologów i socjologów, a nie historyków "szczególnie uwypuklone zostały postawy nacechowane altruizmem, charakteryzujące pomoc bezinteresowną. Postawy pomocowe wynikające z najzwyklejszej chęci wzbogacenia się uległy wobec tego przesunięciu na dalszy plan". Przypomnijmy, że Jan Grabowski uznaje za pomoc bezinteresowną tę, która nie była "oparta na podstawach finansowych". Dalej zaś pisze, że generalnie "powojenne studia, oparte na rozmowach z ocalonymi lub na relacjach Sprawiedliwych wśród Narodów Świata w sposób równie konsekwentny, co metodologicznie nieuzasadniony, zawyżały procent ratujących bezinteresownie". Miało to nastąpić z tej przyczyny, że przypadki wyzysku, a nawet zdrady dokonanej następnie przez ratujących nie doczekały się równie skrupulatnego udokumentowania. Być może tak jest, jednak zauważmy, że również ostateczna liczba zdemaskowanych ratujących zamordowanych  wraz z ratowanymi, pozostaje Bogu tylko wiadoma. Tym samym ostateczny bilans pozostaje nieustalony.

Odnośnie natomiast liczby „Sprawiedliwych”  podkreślić warto, że na skutek zaistniałych po wojnie okoliczności (zerwanie stosunków PRL z Izraelem, żelazna kurtyna) prace instytutu zostały istotnie ograniczone. Rzetelne ustalenia, połączone z drobiazgowym badaniem świadków stały się możliwe dopiero po upadku komunizmu – gdy na skutek upływu czasu wielu świadków odeszło. Ponadto nie wszyscy niosący pomoc takiego uhonorowania sobie życzyli.

W POLSCE NIE BYŁO MIEJSCA NA POMAGANIE ŻYDOM?

Powróćmy jednak na teren Dąbrowy Tarnowskiej. O upamiętnionej we wsi Szarwark polskiej rodzinie Mędalów, zamordowanej i spalonej za dostarczanie Żydom żywności, Grabowski pisze: „Nie wiemy, czy Mędalowie pomagali Żydom z dobroci serca, czy dla zysku, czy z też połączenia tych motywacji. Nie wiemy nawet, czy Mędalowie w ogóle pomagali Żydom. Nie jest to z resztą istotne - ważne jest to, że zginęli posądzeni o niesienie pomocy Żydom." Zasiewa w ten sposób ziarno wątpliwości, czy Sprawiedliwi, którym dziś oddajemy hołd, w istocie na to zasłużyli i  dochodzi do szerszych wniosków na temat motywacji ratujących w ogólności: „Jeżeli pomoc niesiono z powodu współczucia, z przyczyn altruistycznych, czyniąc to łamano pewien konsensus. Konsensus, w którego ramach nie było miejsca na pomaganie Żydom”. 

Trudno ukryć wzburzenie, czytając takie słowa. Wiadomo z licznych źródeł, jak wielkie było dzieło pomocy Żydom. Przywoływani wyżej Marek Chodakiewicz czy Grzegorz Górny dowodzą na podstawie ogromnej ilości świadectw i tekstów źródłowych, że pomoc była zjawiskiem powszechnie obecnym. Górny przytacza wypowiedź  Nechamy Tec: „nie pomoc była rzeczą niezwykłą, nie jej odmowa. Niezrozumiałe jest tylko to, że niektórzy donosili. choć nikt ich nawet o kolaborację nie prosił".¹² Wymienieni wyżej autorzy nie negują oczywiście nagannych przypadków szmalcownictwa i innych zbrodniczych form kolaboracji – przeciwnie, przytaczają ich liczne przykłady.  Sztuka jednak w tym, aby przedstawić opisywane zjawiska we właściwych proporcjach. W Polsce było miejsce na pomaganie Żydom. Miejsce bardzo pokaźne. Jak podsumował swoje badania Chodakiewicz: „Reasumując, główną przeszkodą w udzielaniu pomocy Żydom była polityka okupacyjna III Rzeszy w Polsce, a nie antyżydowskie uprzedzenia polskiego społeczeństwa” . Przemilczanie lub spłycanie przez Grabowskiego niewygodnych mu faktów dowodzi działania pod z góry przyjętą tezę. Zarzucając innym badaczom, iż ulegają ciśnieniu bieżącej polityki historycznej, Grabowski nie dostrzega „belki we własnym oku”.

Przytoczmy słowa, które wypowiedział Szewach Weiss, były przewodniczący Knesetu, były ambasador Izraela w Warszawie, ocalony podczas zagłady przez Polaków:

„Sprawiedliwi są wielkimi polskimi bohaterami, z których Polacy winni być dumni i powinni im oddawać najwyższy hołd. Nasz naród nigdy nie przeszedł takiego egzaminu. Ratować innych ludzi, narażając na śmierć siebie i innych członków swojej rodziny, to przecież szczyt odwagi. Największy heroizm, jaki można sobie wyobrazić. Często zadaję sobie pytanie czy znalazłbym w sobie tyle odwagi, co ci ludzie? Wątpię.”¹³ W innym zaś miejscu dodał: „Gdzie podczas Holocaustu był Bóg? Ja Szewach Weiss odpowiadam mu następująco: Bóg był w sercach Sprawiedliwych wśród Narodów Świata.


Tadeusz Grzesik


CZYTAJ WIĘCEJ:

Polemika Tadeusza Grzesika do publikacji Jana Grabowskiego "Hunt for the Jews. Betrayal and Murder in German-Occupied Poland" ("Polowanie na Żydów. Zdrada i morderstwa w okupowanej przez Niemcy Polsce").

Wyrok na autora za rzekome pomówienie Jana Grabowskiego

Jacek Żakowski o wyroku dla właściciela i red. naczelnego Fronda.pl

Wywiad z Witoldem Gadowskim, w którym publicysta wypowiada się o wyroku dla autora niniejszego artykułu

________________________________________________________________________________

 

  1. Norman Davies – wstęp do książki Grzegorza Górnego „Sprawiedliwi - jak Polacy ratowali Żydów przed zagładą”.

  2. Marek Jan Chodakiewicz „Żydzi i Polacy 1918-1955 – współistnienie, zagłada, komunizm” – str.  213

  3. Chodakiewicz str. 62

  4. Chodakiewicz str, 66

  5. Chodakiewicz str.132

  6. Chodakiewicz str  235

  7. Chodakiewicz str 213

  8. Cytat zamieszczony w „Sprawiedliwi ..” – str. 153

  9. Statystyki te wg Nechamy Tec przytacza G. Górny - „Sprawiedliwi..” str.  

  10. Szczegóły w pozycji: Adam Kazimierz Musiał „Krwawe upiory: Dzieje powiatu Dąbrowa Tarnowska w okresie okupacji hitlerowskiej” Wydawnictwo Karat

  11. Zastrzec w tym miejscu trzeba, że owe "zakładane", szacowane liczby i procenty nie zostały poparte żadnymi danymi źródłowymi, mogącymi stanowić warsztat pracy historyka, zaś  panujący wśród badaczy rzekomy konsensus wokół "fikcyjnych 10-ciu procent" zastępuje konkretne, rzetelne wyliczenia. Rzecz jasna brak szczegółowych danych jest tu problemem fundamentalnym i z biegiem lat coraz trudniejszym do rozwiązania, niemniej nie uprawnia to do spotykanego niekiedy manipulowania liczbami - patrz artykuł Bogusława Wolniewicza opublikowany w NCz http://nczas.com/publicystyka/fikcyjne-10-czyli-ilu-zydow-zabili-polacy/

  12. cytat zaczerpnięty z artykułu B. Wolniewicza - Szymon Datner „Las sprawiedliwych”, s. 7 – gdzie s. Datner odsyła do swojej pracy „Walka i zagłada białostockiego getta” (Centralna Żydowska Komisja Historyczna, Łódź 1946, s. 23)

  13. Słowa te Grzegorz Górny uczynił mottem książki „Sprawiedliwi – jak Polacy ratowali Żydów przed zagładą”.