Portal Fronda.pl: Sejm przyjął dziś niemal jednogłośnie uchwałę upamiętniającą ofiary ukraińskich zbrodni na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej, nazywając też te mordy wprost ludobójstwem. Jak przyjął pan tę uchwałę?

Tadeusz M. Płużański: Przyjmuję tę uchwałę z radością. Formułuje ona sprawy tak, jak powinno to zostać zrobione już dawno. Wreszcie - po ponad 70 latach! - mówi się w uchwale sejmowej otwarcie o ludobójstwie. Warto zauważyć, że nie jest to pierwszy raz, gdy organy państwowe tak ujmują sprawę; taka sama definicja tego, co działo się na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej, przyjmowana jest przez Instytut Pamięci Narodowej. Można więc powiedzieć, że Sejm wykonał drugi krok.

Czy uchwała jest pańskim zdaniem pełna, czy też ma jakieś braki?

Przede wszystkim uchwała została przyjęta z opóźnieniem. Ze względu na poprawność polityczną nie ogłoszono jej przed lub w dniu 11. lipca, czyli wtedy, kiedy powinno to się stać. 22. lipca to trochę inne „święto”, choć szczęśliwie już nie obchodzone [w czasach PRL w 22. lipca obchodzono czysto komunistyczne Narodowe Święto Odrodzenia Polski – red.].  Nie sądzę, by chodziło o to, by je przyćmić; to oczywiście przypadkowa zbieżność. Wyrażam jednak żal, że uchwała dotycząca 11. lipca została uchwalona później. To tak, jakbyśmy obrońcom ojczyzny stawiającym opór Niemcom 1. września oddawali hołd na przykład 4. września, albo wspominali agresję sowiecką nie 17., ale 25. września. Mimo słuszności uchwały, która nazywa rzeczy po imieniu, pozostaje pewien niesmak spowodowany datą jej przyjęcia.

Posłowie zdecydowali się na ustanowienie 11. lipca dniem pamięci o ofiarach ukraińskiego ludobójstwa. Wcześniej były tu pewne spory. Podjęto słuszną decyzję?

To, to dobra wiadomość. Prominentni przedstawiciele PiS proponowali, by 11. lipca obchodzić 17. września. To się na szczęście nie udało; myślę, że zrozumieli swój błąd i absurdalność tego typu pomysłów. Istnieje naturalnie daleki związek między napaścią niemiecką i sowiecką na Polskę, a ludobójstwem na Wołyniu; jest to jednak zupełnie inna data i rocznica. Cieszy więc, że polski Sejm przezwyciężył tego typu myślenie.

Na uchwałę Sejmu zareagował szybko ukraiński prezydent Petro Poroszenko. Stwierdził, że „jest mu przykro” i powołując się na św. Jana Pawła II przywołał od dawna podnoszony przez stronę ukraińską zwrot „przebaczamy i prosimy o wybaczenie”. To znamienna reakcja?

Ta reakcja pokazuje prawdziwe oblicze najwyższych władz dzisiejszej Ukrainy. Ludzie ci nie są w stanie przyjąć do wiadomości rzeczy dla nas oczywistych: że było to ludobójstwo. Przykrość, o której pisał prezydent Ukrainy, należy rozumieć jako odrzucenie polskiego punktu widzenia. Szalenie trudno będzie budować dobre relacje, jeżeli Ukraińcy dalej będą zaprzeczali ewidentnym faktom i polskiemu stanowisku. Nie wiem, jak z tego wybrnąć; taka wypowiedź Poroszenki jest dla mnie bardzo przykra. Prezydent wrócił do tej nieszczęsnej formuły, by wybaczać i prosić o wybaczenie. To zupełnie nie sprawdza się w kontekście wołyńskim. W przeciwieństwie do Niemców Ukraińcy nie wyznali swoich win i nie przeprosili za nie. Z polskiej strony uchwała jest krokiem do przodu, ale reakcja ukraińska jest krokiem do tyłu. Spotkać się na tej drodze będzie szalenie trudno.

Bardzo ostro na przyjęcie uchwały zareagował ambasador Ukrainy w Polsce, Andrij Deszczycia. W opublikowanym przez siebie na facebooku stanowisku napisał: Konsekwencją takiej decyzji parlamentu polskiego będzie na pewno odpowiedź ze strony ukraińskich polityków i parlamentarzystów, którzy, każdy z osobna, kierując się własną oceną tych wydarzeń, słusznie będą twierdzić o ludobójstwie Ukraińców dokonywanym również przez Polaków. To bardzo mocne słowa – i bardzo mocne oskarżenie.

Proszę powiedzieć, czy słowa te są wypełnieniem deklaracji „wybaczamy i prosimy o wybaczenie”? Zdecydowanie nie. To bardzo agresywny ton, ale przede wszystkim – to kłamstwo historyczne. Polacy nie dokonywali nigdy ludobójstwa na Ukraińcach. Jesteśmy jednym z nielicznych narodów, który nigdy wobec jakiekolwiek innego narodu nie dokonał ludobójstwa. Stanowisko ambasadora jest skandaliczne, a próba zrównywania win i krzywd jest niedopuszczalna. Zwracam uwagę, że nie mówi tego jakiś szeregowy ukraiński polityk, który nie ma z Polską niewiele wspólnego, ale ukraiński ambasador w Polsce. Myślę, że potrzebna jest zdecydowana reakcja polskiego MSZ. Ambasador Ukrainy powinien zostać czym prędzej wezwany na dywanik i wytłumaczyć się z tych słów. Nie możemy pozwolić sobie na narzucenie obrazu bratobójczej wojny domowej, w której Polacy mieliby zachowywać się tak samo, jak Ukraińcy. Byłaby to ogromna krzywda względem Polaków pomordowanych przez ukraińskich nacjonalistów. Nie można do tego dopuścić, dlatego apeluję o podjęcie zdecydowanych i szybkich kroków.

Czy wraz z sejmową uchwałą nadszedł już kres działań politycznych, jakie powinny podjąć nasze władze, czy też potrzeba jeszcze dalszych kroków, na przykład wznoszenia pomników czy mauzoleów ku czci pomordowanych?

Pomysłów na dalsze działania jest bardzo wiele. Życzyłbym sobie, by wszystkie miejsca, w których Polacy byli wyrzynani, zostały upamiętnione w godny sposób. Spotykamy tu jednak wiele problemów. Ukraińskie władze państwowe, a zwłaszcza samorządowe, na pewno będą blokowały inicjatywy stawiania takich pomników czy mauzoleów. Tymczasem powinny się one znaleźć w każdej większej miejscowości czy wsi, w której doszło do zbrodni ukraińskich nacjonalistów na Polakach. Trudniejsza nawet jest jednak jeszcze jedna sprawa: W tych miejscach wciąż mieszkają potomkowie tych, którzy nas, Polaków, mordowali. To nie sprzyja upamiętnieniu pomordowanych. Jeśli władze ukraińskie przyznałyby, że była to straszna, ludobójcza zbrodnia, to inaczej musiałyby podejść do tego władze samorządowe oraz miejscowa ludność. Niestety, takiego zielonego światła z Kijowa nie ma.

Strona ukraińska proponuje często, by sprawą Wołynia nie zajmować się politycznie, ale zostawić ją wyłącznie historykom. To pańskim zdaniem racjonalny postulat?

Historia dla historyków? Odrzucam takie myślenie. W polskiej przestrzeni publicznej spotykaliśmy się z takimi pomysłami wielokrotnie. Koncepcję pozostawienia historii wąskiemu gronu badaczy forsuje przede wszystkim lewa strona, głównie w przypadku takich procesów jak lustracja czy dekomunizacja. Tutaj mamy ten sam manewr. Dlaczego politycy mieliby nie zajmować się sprawą Wołynia? Polscy politycy wreszcie się tym zajęli w sposób, jak sądzę, zadowalający. Ukraińcy mają ciągle wiele do nadrobienia. Myślę, że ta sprawa powinna trwać na poziomie politycznym, ale oczywiście także na płaszczyźnie eksperckiej. Ciekawym pomysłem byłoby powołanie czegoś na kształt Polsko-Rosyjskiej Grupy do Spraw Trudnych. Oczywiście, jej działalność wygląda w tej chwili żałośnie, bo Rosja nie chce zna mi współpracować, ale być może w przypadku Ukrainy szłoby to lepiej. W każdym razie piłka znajduje się teraz po stronie ukraińskiej.

Historię relacji polsko-ukraińskich w XX wieku postrzegamy przede wszystkim przez pryzmat Wołynia. Czy są jednak także jakieś wydarzenia i ludzie, którzy mogą nas nie dzielić, a łączyć?

Trzeba przyznać, że punktów rozbieżnych jest zdecydowanie więcej. Ze spraw, na których można próbować budować lepsze relacje, trzeba wskazać na oczywistą – a więc na sojusz Józefa Piłsudskiego z Semenem Petlurą z 1920 roku. Niestety, mimo szlachetnych chęci, niewiele z tego sojuszu wyszło. Jest to jednak na pewno moment, który może dziś nas zbliżać. Z drugiej strony w Polsce to przymierze często jest kontestowane. Jeszcze gorzej jest na Ukrainie, gdzie o Petlurze w ogóle rzadko się pamięta, a forsuje się raczej morderców w rodzaju Szuchewycza czy Bandery. Strona polska musiałaby naprawdę silnie popracować, by uświadamiać Ukraińców i pokazywać im, że mamy wspólne, piękne karty historii i zachęcać ich, by odkurzyli Semena Petlurę. Dodałbym tu jeszcze niezbędny element, czyli ekspansję kulturową i edukacyjną Polski na Ukrainę. To może przynieść naprawdę znakomite efekty, choć potrzebna jest dobra wola obu stron, a szczególnie strony ukraińskiej. 

p.ch.