Dobrze, że wojska amerykańskie wreszcie znalazły się w Polsce, pisze Andrzej Talaga na łamach "Rzeczpospolitej". To sukces zarówno PiS, jak i PO; obie partie pracowały nad wzmocnieniem naszego bezpieczeństwa poprzez pozyskanie wsparcia USA. Problem w tym, że wojska amerykańskie stacjonować będą bardziej na zachodzie kraju. Podobnie na wszelką pomoc sojuszniczą w wypadku wojny z Rosją możemy liczyć właśnie z kierunku zachodniego, także północnego. Wschód Polski będzie jednak pozostawiony sam sobie.

"Płynie stąd jednak smutny wniosek dla mieszkańców Podlaskiego, Warmińsko-Mazurskiego i północnego Mazowsza, że – gdyby doszło do najgorszego – ani Wojsko Polskie, ani Amerykanie nie będą w stanie uniemożliwić chwilowego zajęcia ich małych ojczyzn przez wroga. Dopiero w drugiej fazie wojny tereny te mają zostać odbite" - pisze Andrzej Talaga.

Jak dodaje, siły polskie i natowskie, które już są i które mają jeszcze trafić na wschód kraju, będą zbyt małe, by skutecznie powstrzymać rosyjską agresję. Co zatem robić? Według eksperta doskonałe byłoby znaczące zwiększenie stanu liczbowego armii, to jest jednak niestety niemożliwe. "Pozostaje budowa zdolności prowadzenia partyzanckiej wojny szarpanej na tych terenach, tak by wróg nigdy ich w pełni nie opanował, a polskie i amerykańskie siły miały lokalne wsparcie podczas kontrofensywy" - pisze Talaga.

Jak dodaje, Obrona Terytorialna budowana obecnie przez MON to wciąż za mało. "Karabin w każdym domu i po kilka wyrzutni przeciwpancernych w każdej gminie byłyby dobrym rozwiązaniem, ale to rewolucja w myśleniu o obronie kraju. Chwała USA za przysłanie brygady, ale nawet ten gest pokazuje, że ta rewolucja jest konieczna" - kończy Talaga. Jak dodaje, wschód i północ Polski wciąż pozbawione są obrony przed pełnoskalową wojną.

ol/Rzeczpospolita