"Jesteśmy uzależnieni od sojuszy, tymczasem wciąż pokutuje w nas romantyczne podejście do polityki międzynarodowej" - ubolewa na łamach "Rzeczpospolitej" Andrzej Talaga, publicysta, analityk i doradca firm zbrojeniowych.

Jak pisze na łamach dziennika Talaga, w polityce największym błędem jest pomylenie własnych życzeń z realnymi możliwościami. Gdy chodzi o politykę bezpieczeństwa, taka pomyłka może skończyć się szczególnie tragicznie - unicestwieniem państwa. Dlatego tego błędu nie wolno popełniać nigdy - w imię żadnych ideałów.

Talaga przypomina, że romantycy kazali nam "mierzyć siły na zamiary". To skończyło się krwawo stłumionymi powstaniami. Polska odrodziła się dopiero wówczas, gdyśmy postąpili inaczej - dostosowaliśmy zamiary do posiadanych sił.

"Nie inaczej dzieje się obecnie. Polska dostała bonus od losu w postaci geopolitycznej układanki, w której chwilowa słabość Moskwy pozwoliła nam dołączyć do struktur zachodnich i uniknąć przekleństwa poprzedniej niepodległości, czyli samodzielnego trwania pomiędzy Rosją (Związkiem Sowieckim) a Niemcami" - pisze analityk. Jak dodaje, mamy dziś w większości przyjaznych sąsiadów, jesteśmy w strukturach NATO i UE. Nasza gospodarka dobrze się rozwija.

"Wszystko to może jednak prysnąć, świat bowiem zaczął się ponownie przepoczwarzać. Okoliczności przestają nam sprzyjać. Dwa wielkie państwa nuklearne Chiny i Rosja rzuciły wyzwanie Zachodowi, domagając się rewizji światowego porządku" - ostrzega Talaga.

Jak pisze, dziś wyłania się nowy system międzynarodowy i nei wiemy jeszcze, jaki kształt przybierze. Pytanie, czy narodzi się pokojowo, czy też dopiero wskutek wielkiej wojny. Zdaniem Talagi globalny konflikt jest prawdopodobny. Są dwie jego możliwe osie - między USA a Chinami, w Azji, oraz między Rosją a NATO, w rejonie Bałtyku i w Polsce. "Nie trzeba wielkiej wyobraźni, by uzmysłowić sobie, co takie starcie oznaczałoby dla państwa frontowego, jakim jesteśmy" - pisze autor.

Talaga wskazuje, że znowu zaczyna w Polsce dominować myślenie nierealistyczne, romantyczne. Każdy Polak byłby dumny z Polski jako lidera Międzymorza, samodzielnej i niezależnej politycznie. Ale Polska nie ma sił, by taką wizję ziścić.

Autor piętnuje następnie "geopolityczny zosiosamosizm", czyli modny na prawicy trend myślenia, według którego Warszawa nie może liczyć na sojusze, ale musi polegać tylko na sobie.

"Pełna samodzielność byłaby postulatem godnym poparcia, gdyby była możliwa. Niestety, nie jest" - kwituje te poglądy Andrzej Talaga. Jak wskazuje, jest tak nie tylko w przypadku Polski - bo przecież nawet Izrael jest uzależniony od Stanów Zjednoczonych. Tak naprawdę tylko trzy państwaświata prowadzą samodzielną politykę bezpieczeństwa. To Stany Zjednoczone, Rosja oraz Chiny. Nawet tak silne militarnie państwo jak Turcja samodzielne może być tylko lokalnie. Ba, wreszcie Niemcy - i one, chć są wielką potęgą przemysłową, potrzebują amerykańskiego parasola militarnego, i to zarówno na odcinku nuklearnym, jak i konwencjonalnym.
"O mocy państwa decydują nie podniosłe wizje, ale liczba ludności, wielkość PKB oraz zaawansowanie technologiczne gospodarki. Polska we wszystkich tych kategoriach wypada blado" - zwraca uwagę Talaga. I podaje prostą statystykę. Polska ma dwa razy mniej ludności niż Niemcy i ponad 3 razy mniej, niż Rosja. Nasze PKB jest siedem razy mniejsze od niemieckiego i ponad dwa i pół raza od rosyjskiego. Nasze wydatki na obronność są 5-6 krotnie mniejsze, niż Rosji, 4-krotnie mniejsze, niż Niemiec. A przecież Berlin, gdyby tylko chciał, mógłby znacząco zwiększyć wydatki na wojsko, dochodząc do gigantycznego poziomu.

"Jakakolwiek forma samodzielnego trwania pomiędzy Niemcami i Rosją jest skazana na katastrofę, którą już raz przerabialiśmy. Nie mydlmy sobie oczu Unią Europejską, prawem międzynarodowym czy powiązaniami gospodarczymi" - pisze analityk. I jak dodaje, w wypadku prawdziwej zawieruchy będziemy musieli wybierać - albo sojusz z Berlinem, albo z Moskwą.

Tertium non datur - chyba, że zagłada państwowości.

Jako, że nie możemy związać się z Rosją, bo ta, pisze Talaga, nie potrafi przyjąć cywilizowanych norm, pozostaje nam tylko jedna opcja - kurs na Berlin. Jest tu jednak jeden problem. Niemcy, choć są gospodarczym gigantem, mają niewielką armię. Dlatego Polska właśnie stara się o wojskowe sparcie Stanów Zjednoczonych.

I tu jest jednak kłopot, bo Polska - wskazuje Talaga - wbrew naszym marzeniom nie jest dla Amerykanów żadnym partnerem. Jedynym buforem bezpieczeństwa w tej części Europy są dla USA Niemcy. Obok Wielkiej Brytanii to prawdziwy sojusznik amerykański, jak wskazuje autor, dla Waszyngtonu po prostu kluczowy.

"Z punktu widzenia Waszyngtonu Polska mogłaby nawet znaleźć się w rosyjskiej strefie wpływów, gdyby nie była w NATO. Skoro jednak jest, należy ją osłaniać w imię zachowania spójności i wiarygodności sojuszu, na czym akurat Amerykanom bardzo zależy. Upraszczając – to my chcemy Amerykanów, a nie oni nas" - kwituje autor.

Talaga wskazuje, że jest zatem konieczne posiadanie dobrych relacji z najsilniejszym krajem Europy - Niemcami - i najsilniejszym krajem świata - Stanami Zjednoczonymi. "Wszelkie majstrowanie przy tym układzie w imię jakiegoś pojednania z Rosją i mętnych interesó z Chinami godzi w bezpieczeństwo Polski" - pisze autor.

I wreszcie najważniejsze. Pytanie, jak wykorzystamy posiadany parasol militarny. Jeżeli do bezczynności, to może się to skończć tragicznie, tak samo jak w czasie II wojny światowej. Absolutną podstawą jest więc budowa włąsnej potęgi zbrojnej w czasie korzystania ze wsparcia Berlina i Waszyngtonu.

Nie uda nam się wprawdzie stworzyć takiej armii, która mogłaby pokonać Moskwę w razie wojny, ale możemy stać się dla Rosji naprawdę groźnym przeciwnikiem i po prostu Rosję odstraszać.

"Oto samodzielność na miarę naszych możliwości, inna jest groźną utopią" - kończy autor.

kk/rzeczpospolita