Kandydatura Saryusza-Wolskiego na przewodniczącego Rady Europejskiej to kolejny majstersztyk Jarosława Kaczyńskiego. Pozyskanie tak znaczącego polityka dobiło opozycję.

Saryusz Wolski to jeden z najbardziej doświadczonych i utytułowanych polskich eurodeputowanych. Od początku zajmował się kwestiami integracji europejskiej, jeszcze za czasów Jana Krzysztofa Bieleckiego, potem za Jerzego Buzka, by stać się głównym negocjatorem akcesyjnym z ramienia rządu.

Od 2004 r. jest nieprzerwanie europosłem, znany jest ze swoich proeuropejskich poglądów, co może utrudnić opozycyjną narrację, że PiS, chce wyprowadzić Polskę z Unii Europejskiej. Saryusz-Wolski pełnił swego czasu funkcję wiceprzewodniczącego i członka zarządu krajowego PO. Dlatego krytyczne uwagi pod adresem Donalda Tuska mają wartość podwójną, są bowiem opinią „insidera”.

Wysunięcie kandydatury Saryusza-Wolskiego to doskonały ruch ze strony rządu. Wytrąca opozycji ostatni atut, jakim miał być Donald Tusk. Jego kandydatura wciąż uważana była za przykład uznania pozycji naszego kraju w Europie. Niesłusznie.

Tusk, po wyjeździe do Brukseli, zaczął zachowywać się dokładnie jak Aleksander Kwaśniewski. Obydwaj stali się lobbystami obcych państw. Kwaśniewski bez żenady stał się doradcą w amerykańskiej firmie lobbystycznej APCO, działając w interesach byłych republik sowieckich, głównie Ukrainy.

Natomiast Tusk na nowym stanowisku stał się rzecznikiem interesów Angeli Merkel oraz innych państw Zachodu. Niemcy mogli na nim polegać i wykorzystywać go do swoich rozgrywek. Oczywiście działo się to kosztem interesów Polski, te zawsze były drugoplanowe wobec celów osobistych czy partyjnych.

Tego typu postawa, zarówno Kwaśniewskiego jak i Tuska jest niedopuszczalna dla osób pełniących uprzednio tak wysokie funkcje w państwie. W przypadku Kwaśniewskiego - został on skuszony pieniędzmi, w przypadku Tuska - stanowiskiem i perspektywą kariery w instytucjach międzynarodowych.

Trudno sobie wyobrażać, aby prezydent bądź premier USA czy Rosji, nagle stał się rzecznikiem interesów Chin czy Turcji. W przypadku polskich polityków do tej pory było to możliwe. Dlatego bardzo dobrze dzieje się, że taka postawa została natychmiast zweryfikowana przez obecny rząd.

Tomasz Teluk