Gazowy wyścig na dostawy błękitnego paliwa do Europy trwa. Od południa walczą dwa konkurencyjne projekty - Południowy Korytarz Gazowy kontra Turk Stream. Ten pierwszy wspiera Unia Europejska, drugi zaś - Rosja.

Gazociąg Południowy ma tłoczyć gaz z Azerbejdżanu poprzez Gruzję, Turcję, Grecję, Albanię, Morze Adriatyckie do Włoch. Natomiast Rosjanie chcą budować swoją nitkę biegnącą do Turcji przez Morze Czarne. Komisja Europejska wspiera pierwszy projekt, ale walka toczy się na wielu poziomach.

Gdyby projekt azerski wypalił, stwarzałoby to perspektywy dla importu gazu z całej Azji, głównie z Iranu. Pozwoliłoby to krajom Południowej i Środkowej Europy na uniezależnienie się od gazu z Rosji. Stąd desperacja Kremla, aby rozbić europejska jedność i uniemożliwić finalizację projektu.

Gaz z Azji mógłby więc popłynąć do Europy już za trzy lata, co dla Moskwy stanowi śmiertelne niebezpieczeństwo. Turcja jest zaangażowana w oba projekty, co pozwala Ankarze na dyplomatyczną grę w różnych kierunkach. Wszelkie incydenty osłabiające sojusz rosyjsko-turecki są Europie na rękę. Moskwy nie stać, aby dopłacać do inwestycji, a czynnikiem, który mógłby zachęcić odbiorców do kupowania paliwa byłyby wyłącznie dumpingowe ceny.

Dlatego wszystko wskazuje, że dni wszechwładzy Gazpromu w Europie są już policzone. Budowa Gazociągu Południowego przebiega sprawnie, natomiast mimo hucznych zapowiedzi o uruchomieniu projektu jeszcze w tym roku Turk Stream istnieje wyłącznie w głowach decydentów.

Tomasz Teluk/rp.pl