Efekt uboczny demokracji

Gdy cztery lata temu, zimą 2011 r. rozpoczęły się protesty, wpierw w Tunezji, potem w Egipcie, Jemienie, Libii i Syrii, nikt nie podejrzewał, że fala przemocy rozleje się na cały region. Od grudnia 2010 r. protesty objęły 20 krajów Afryki i Bliskiego wschodu. Gdzieniegdzie doprowadziły do faktycznych zmian, gdzie indziej zostały stłumione, inne zaś doprowadziły do długotrwałej wojny domowej, tak jak to ma miejsce w Syrii.

Media głównego nurtu i dziennikarze wyznający filozofię realizmu naiwnego (myślę to, co widzę), nieustannie kibicowali „demokratycznym przemianom” w regionie. Dyżurni eksperci i autorytety medialne kreślili taki obraz przemian, w którym kraje islamskie przeobrażą się w nihilistyczne demokracje na modłę zachodnią. Tak oczywiście się nie stało.  

Zachodowi umknął fakt, że paradoksalnie, ci wszyscy znienawidzeni dyktatorzy: Kaddafi w Libii, Ben Ali w Tunezji, Mubbarak w Egipcie czy Al.-Asad w Syrii są gwarantami pokoju w północno-afrykańskich państwach arabskich. Ich autorytarne reżimy były także zaporą dla narastających radykalnych nastrojów islamskich w tych krajach. Gdy ich zabrakło wybuchła tykająca od lat bomba.

Jaśminowa rewolucja

W połowie grudnia 2010 r. bezrobotny sprzedawca uliczny podpalił się na ulicy jednego z tunezyjskich miast. Ludzie zaczęli masowo wychodzić na ulicę i demonstrować, że żyje im się źle. Tunezja jest swoistym ewenementem. Ben Ali zdobywał tam jako prezydent poparcie rzędu 99,9 proc., którego mogli pozazdrościć mu nawet Fidel Castro czy Aleksandr Łukaszenka.

Nastroje w tym kraju zawsze były umiarkowane. Jest to z pewnością najbardziej laicki i zeuropeizowany kraj Maghrebu. Mieszkałem tam w latach 1989-1991 i generalnie dobrze wspominam ten czas. To kraj przyjaznych i dobrych ludzi, także muzułmanów. Nie można stosować odpowiedzialności zbiorowej za islamski terroryzm.

W mieście, w którym mieszkałem był nawet katolicki kościół i nigdy nie spotkaliśmy się z większymi przejawami niechęci poza jakimiś prymitywnymi zaczepkami, choć Arabowie są generalnie nastawieni agresywnie do Europejczyków. Już wtedy 25 lat temu zdarzały się tam przypadki morderstw na tle religijnym a także rasistowskich napadów na mieszkańców o białym kolorze skóry.

[koniec_strony]

Tunezja żyje z turystyki. Z pewnością kolejny zamach nie pomoże tamtejszej gospodarce. Warto przypomnieć, że w 2002 r. dokonano tam zamachu bombowego na synagogę na wyspie Djerba, w którym zginęło 21 osób. Jedną ze skazanych osób był… urodzony w Gliwicach Niemiec, który przeszedł na islam. Dostał 18 lat więzienia, skazany przez francuski sąd.

Sprzężenie zwrotne

Można przypuszczać, że zamach w Tunisie to sprzężenie zwrotne funkcjonowania Państwa Islamskiego. Demokracja w tym kraju spowodowała eksplozję radykalnych postaw wśród muzułmanów. Tunezja przoduje w dostarczaniu ochotników do walki w ramach ISIS. Następnie przeszkoleni ochotnicy wracają, aby realizować dywersyjne zadania w swojej ojczyźnie, czy np. krajach Europy Południowej, tam gdzie mają rodziny i mogą swobodnie się poruszać.

Tunezja jest krajem bardzo chętnie odwiedzanym przez Polaków. Z pewnością tak pozostanie. Docierające informacje do kraju są lepsze niż pierwotnie się spodziewano. Wczoraj po południu media francuskojęzyczne podawały, że głównie Polacy są wśród ofiar zamachowców. Informacje z dzisiejszego poranka mówią jedynie o dwóch zabitych rodakach.

Można być optymistą, co do rozwoju sytuacji w tym kraju. Mimo wszystko Tunezja może być akurat tym państwem, w którym władze poradzą sobie z radykalnymi nastrojami. Przykładem może być np. prawo antyterrorystyczne, nad którym głosowano w parlamencie, gdzie miało być epicentrum zamachu. Terrorystom nie udało się zastraszyć Tunezyjczyków. Zapewne wzmocnią oni ochronę turystów angażując policje, wojsko i służby specjalne. Nie należy się więc spodziewać zaognienia sytuacji w tym kraju. 

Tomasz Teluk