Portal Fronda.pl: Z urlopu rodzicielskiego korzysta coraz więcej Polaków, ale zdecydowana większość to matki, bo ojców korzystających z takiej możliwości jest zaledwie 2 proc. Z czego wynika ta dysproporcja?

Teresa Kapela: Przyczyna wydaje mi się bardzo prosta. Ojcowie mówią: mógłbym pójść na urlop rodzicielski, ale przecież nie będę miał gdzie wrócić. Pracodawcy nie są przyzwyczajeni do takich rozwiązań, w ogóle nie biorą ich pod uwagę. Powodem, dla którego zaledwie 2 proc. ojców korzysta z możliwości wzięcia urlopu, jest po prostu lęk o utrzymanie rodziny. Państwo wprawdzie otworzyło pewną furtkę, ale nie dało żadnego zabezpieczenia. Owszem, można czegoś dochodzić w sądzie pracy, ale przy tak ogromnym bezrobociu i trudnościach w znalezieniu pracy, ludzie boją się o przyszłość swoją i rodziny. Kwestia posiadania dzieci jest moim zdaniem całkiem wyeliminowana z polskiego rynku pracy. To, że w dowodach osobistych nie wpisujemy liczby dzieci, było motywowane tym, aby nie stwarzać nierówności na rynku pracy. Posiadanie dzieci jest jednak bardzo konkretnym obowiązkiem i obciążeniem. Jeśli wyeliminowaliśmy tą kwestię z rynku pracy, to trudno się dziwić konsekwencjom.

Mówi Pani o pracodawcach i ich niechęci do urlopów rodzicielskich dla ojców, ale czy nie jest też trochę tak, że to sami rodzice decydują o takim właśnie podziale. Może nieco trąci to genderową retoryką, ale kobietom wciąż wydaje się, że ojciec nie zajmie się tak dobrze dzieckiem, jak matka. Mężczyźni też nie chcą brać urlopów, bo wychowywanie dzieci i prowadzenie domu wydaje im się niemęskim zadaniem.

W ubiegłym roku, w ramach roku obywatelskiego w Brukseli, zorganizowano duże forum demograficzne. To, o czym rozmawiamy, nie jest tylko problemem Polski. W mentalności Europejczyka odpowiedzialność finansowa za rodzinę spoczywa jednak po stronie mężczyzny, zaś obecność w domu, wychowanie dzieci kojarzone jest jako zadanie kobiet. Wydaje mi się, że tak naprawdę jesteśmy jednym z najbardziej wyemancypowanych krajów, jeśli chodzi o podział ról. Kobiety zawsze dużo pracowały w Polsce. Nikt jednak nie bierze pod uwagę tego, że sytuacja ekonomiczna zmusza kobiety do pracowania. Brak jest regulacji finansowych wyrównujących utratę przychodów z racji zajęcia się dzieckiem, czy osobą zależną, istniejące są na niezwykle niskim poziomie. Średnia europejska kobiet pracujących, mających dzieci do trzeciego roku życia to 30 proc., w Polsce – ponad 60 proc. To szerszy problem niedostrzegania potrzeb dzieci i rodziny w naszej debacie. Dziecko zajmuje czas, szkoła jest nieprzystosowana do pracy rodziców, ale o tym w ogóle nie rozmawiamy. Nie mówimy o obecności, czasu i pieniądzach, jakich wymaga wychowanie dziecka. Na wspomnianym forum demograficznym pojawiły się bardzo mocne głosy na temat ogólnego nieprzystosowania rynku pracy do mających dzieci pracowników. Układ, w którym jedna osoba zajmuje się domem, sprzyja w końcu pracodawcom, tworząc większą stabilność zatrudnienia.

Mówi Pani, że jest to problem ogólnoeuropejski, ale przecież w innych krajach dzietność jest na znacznie wyższym poziomie, niż w Polsce.

U nas ten problem tak naprawdę pojawił się w momencie obcięcia jakichkolwiek elementów polityki prorodzinnej po 1989 roku. Francja, mając dzietność na poziomie 1,6 w latach '90, wprowadziła dodatkową możliwość zasiłku dla rodzica, który przerywa pracę z powodu wychowania dziecka. To jest ten element polityki, z którego rodzice korzystają najczęściej. Polityka społeczna w Polsce jest całkiem rozbieżna z polityką rodzinną. Ta druga wiąże się z pewnym strumieniem pieniędzy dla tych, którzy wychowują dzieci. Polityka socjalna zaś kierunkuje się na ubogich. W Polsce pójście do pracy powoduje właściwie ubożenie rodziny. To całkowita patologia. Każdy wysiłek rodzica, aby zdobyć pieniądze, właściwie obcina dodatkowe fundusze. Wszystko ustawiliśmy w kierunku anty-dzietności.

Co zatem zrobić, aby zmienić ten kierunek?

Przede wszystkim trzeba zlikwidować bariery, na przykład próg dochodowy. Świadczenia rodzinne są w większości krajów powszechne. Na każde wychowywane dziecko, rodzice dostają określoną sumę pieniędzy. Trzeba też zmniejszyć skalę biurokracji, związaną z przyznawaniem tych świadczeń. Ilość opłat, idących za każdym świadczeniem, całkowicie pożera fundusze. To więcej, niż suma docelowa, mająca trafić do rodziny. Trzeba w końcu dostrzec, że dziecko to koszt, który nie powinien być przerzucany tylko na rodziców, bo inaczej efekt jest taki, że rezygnujemy z dzieci. Jest to zbyt duży wysiłek, także finansowy, dla wielu Polaków. Myślę, że problem ma także pewne podłoże psychiczne. Stajemy się społeczeństwem, które jest przeciwne dzieciom. Dzieci nam wszędzie przeszkadzają, nie tylko w pracy, ale też w przestrzeni publicznej. Są zbędnym elementem. Nie widzimy, że bez nich nie mamy żadnej przyszłości.

Wracając jeszcze do urlopów rodzicielskich, pojawia się propozycja, by wprowadzić pewien okres takiego urlopu, na przykład miesiąc, który będzie zarezerwowany wyłącznie dla ojców. Jeśli polscy rodzice sami nie chcą się tym urlopem podzielić, to państwo zrobi to odgórnie. To dobry pomysł?

To nie jest żadne rozwiązanie, bo przy tak dramatycznym rynku pracy mężczyźni nadal będą się bać stracenia stanowiska po powrocie z urlopu. To zupełnie nie ten kierunek. Jest jeszcze jedna kwestia, o której całkiem zapominamy. Urlop rodzicielski należy się raptem połowie rodziców, mających dzieci. Reszta jest zatrudniona w sposób, który nie daje im tego prawa. W 2011 roku do urlopu macierzyńskiego prawo miała tylko 1/3 z ZUS plus jakaś grupa kobiet z KRUS, co daje maksymalnie 50 proc. matek. Reszta w ogóle nie jest zauważona w naszym społeczeństwie. Mamy dramatyczne zaległości w stosunku do reszty krajów europejskich.

Rozm. Marta Brzezińska-Waleszczyk