Czy istnieje jakiś jeden idealny model wychowania, który winien być realizowany, a wszelkie odstępstwa od niego podlegałyby karze? Kto w takim razie byłby autorem  takich zasad? A może to rodzice czerpiąc z doświadczenia swojego rodzinnego domu, z lektur czy własnej intuicji, wypracowują model, który im odpowiada i go realizują? To drugie stanowisko znajduje odzwierciedlenie choćby w zapisach konstytucyjnych, które głoszą, że rodzic ma prawo wychowywać dziecko zgodnie z własnym światopoglądem. I dopóki nie dzieje się dziecku krzywda, nikomu nic do tego.

Ale jak widać, nie wszystkim to się podoba. Są tacy, którzy chcieliby bardzo dokładnie kontrolować to, co dzieje się  w poszczególnych domach. Włącznie z kontrolą jadłospisu. I nie chodzi tu o walkę z wszechobecnym cukrem, którym karmione są dzieci, a o dietę… wegańską czy wegetariańską. Włoska parlamentarzystka przygotowała nawet ustawę, która zakłada, że rodzice w ten sposób karmiący swoje dzieci poniżej 16. roku życia… trafią do więzienia. I to nawet na rok. Jeśli dieta spowoduje przewlekłą chorobę dziecka, kara wzrośnie do dwóch lat.  Gdyby dziecko w efekcie stosowania takiej diety zmarło, rodzice trafialiby do więzienia na 6 lat. Zamiast edukacji, od razu więzienie. Przerażający to pomysł.

Jakie przestępstwo popełniają rodzice, którzy swoim dzieciom nie podają mięsa? Zdaniem Elviry Savino, autorki owej włoskiej ustawy, narażają w ten sposób dzieci na niedobory witaminy B12, żelaza i cynku, co może prowadzić do anemii i problemów neurologicznych. W uzasadnieniu napisała ona, że kara więzienia miałaby być ochroną dzieci przed „radykalizmem rodziców, którzy chcą im narzucić restrykcyjną dietę pozbawiającą dziecko istotnych elementów niezbędnych do prawidłowego rozwoju fizycznego i psychicznego". Co prawda w innym miejscy Savio przyznaje, że dieta ta może być nawet zdrowa, ale „tylko dorosły człowiek może dokonać takiego wyboru”.

I tu jest pies pogrzebany. Czy takie pomysły jak ten włoski podyktowane są faktyczną troską o dobro dzieci i ich zdrowe odżywianie, czy sprawa ma drugie dno i dotyczy czegoś zupełnie innego. Dziś ktoś ma zastrzeżenia do diety dzieci i grozi rodzicom za to karą więzienia, a jutro może się komuś nie podobać, że rodzic prowadza dziecko do kościoła i za to rodzicom będzie groziła kara. Przecież dziecko nie może samo decydować o tej kwestii, tylko jest zmuszane przez rodziców. Niech więc dopiero dorosłe dziecko zdecyduje, czy będzie do kościoła chodziło czy nie, w przypadku młodszych dzieci będzie to bowiem ochrona przed „radykalizmem rodziców, którzy chcą im narzucić swoje poglądy”.

Takich ustaw można napisać o wiele, wiele więcej, bo przecież czyimś zdaniem dziecko powinno na przykład nosić czapkę, jako ochronę przed słońcem czy wiatrem. A co jeśli rodzic czapki dziecku nie wkłada? „Naraża jego zdrowie fizyczne i psychiczne”. Za karę więc takiego niesubordynowanego rodzica do więzienia, niech tam się nauczy, że dzieciak czapkę mieć musi. Tak jak i musi jeść mięso, bo inaczej do więzienia.

Równolegle z takimi ustawami trzeba budować więzienia, bo w końcu na każdego rodzica coś się znajdzie. Chyba że o to chodzi, żeby dziećmi zajmowało się kompetentne państwo, odgórnie ustalające co jest dobre dla dzieci, niż niekompetentni rodzice. Ośmielam się twierdzić, że dużo większym uszczerbkiem na zdrowiu fizycznym i psychicznym dziecka jest wsadzenie do więzienia jego rodzica, niż nie podawanie na obiad kotleta schabowego. Szkoda, że pomysłodawcy niezbyt mądrych ustaw o tym zapomnieli.

 

Małgorzata Terlikowska